4.

161 23 3
                                    


Nie było drugiej wizyty, na leki nie miałam pieniędzy i chęci, na oglądanie pozornie troskliwej pani również. Myślałam za to o własnoręcznie skonstruowanej bombie w oparciu o chemiczną wiedzę ze studiów, którą podłożyłabym pod jej gabinet.

On ciągle kpił i śmiał się ze mnie, powtarzając:

- Mówiłem. To się nie uda. Nadzieja? Brzmi jakbyś się na coś nadziała. Długi, zardzewiały pręt, który miał być kijem baseballowym, bijącym niewierne myśli, przebił ci ciało od stóp poczynając, na małym mózgu kończąc.

Idź w diabły.

- Wiesz, że pójdziesz tam ze mną. Obiecałaś.

Tak, obiecałam.

Rozmowa się urywa, bo on nigdy nie dopowiada. Jest jak ukłucie szpilki, pozostawiające w tobie szerokie pole do popisu myślowego. Gardzę nim, tak jak on mną.

Stąpam po krawędzi szerokiego mostu. Auta na mnie trąbią, ktoś krzyczy: zejdźże stamtąd, głupia dziewucho, bo się zabijesz! Tak, jestem głupia, ale mam tego świadomość. Jeden ruch i mnie nie ma. Co za strata dla świata. Drżę z emocji.

Śmieję się jak wariatka zbiegła z białego pokoju bez klamek i okien, ale moja scena kończy się wraz z mostem, który muszę opuścić. Szkoda, że wolał zostawić mnie przy życiu. Widocznie pisany jest mi inny scenariusz. 

Życie niebędące życiem, zaledwie tchnienie, oddech, chwila.

Z torby zawieszonej na ramieniu wyjmuję butelkę taniego alkoholu. Zakrętkę porzucam na ulicy i patrzę jak przejeżdża po niej auto. Czasem sama marzę o tym, żeby się pod nim znaleźć. Krwawe flaki i szkarłat zasłaniają mi pole widzenia, to ON znów wyświetla w moich oczach film. Horror dnia codziennego, wizje niedalekiej przyszłości. 

Przyzwyczaiłam się już, że widzę śmierć. Swoją, matki, ojca, rodzeństwa, chłopaka, kota, psa, znajomych. Jedni giną podczas wyjazdu na wakacje, rozbijając się na drzewie, drudzy giną od strzału islamskich terrorystów na pokładzie samolotu, a jeszcze inni dostają nagłego zawału późną nocą, gdy wszyscy już śpią. Siebie zawsze widzę w trumnie. Ubraną w czarną sukienkę, bladą jak i za życia. Tylko garstka ludzi wkoło i nikt, kto roniłby niepotrzebne łzy. W moich wizjach nigdy nikt nie płakał.

Zaczęłam widzieć śmierć odkąd zmarł mój dziadek. Zniszczył go szpital, zniszczyli go ludzie. Odwiedzałam go tuż przed śmiercią, kiedy był już słaby, a rak zaatakował jego układ nerwowy. Nie pamiętał mojego imienia. Pamiętał tylko to, że grał kiedyś na gitarze. Nieraz przychodziłam do niego na grób z czarnym jak noc instrumentem strunowym. Grałam mu niezgrabnie cygańskie ballady, które uwielbiał słuchać. Był marynarzem, grającym romantykiem, miłośnikiem technologii i kimś, kto trafiał w serce uśmiechem. Nawet, gdy nie poznawał ludzi znajdujących się wkoło niego, a przeraźliwie dokuczliwy kaszel męczył jego płuca, wciąż się uśmiechał. Przynajmniej do końca był czemuś wierny.

Bałam się, że po śmierci do mnie przyjdzie. Bałam się, że będzie mnie obserwował. Bałam się słuchać jego ulubionych piosenek, choć grały w moich myślach samoczynnie. Bałam się chodzić jego ścieżkami. Bałam się odtwarzać melodie, które pomógł mi wymyślić. Nigdy nie usunęłam go z kontaktów i bałam się, że przez to ma ze mną łączność. Że widzi mnie wszędzie, obserwuje, ocenia, trzęsie głową, rozpacza, ubolewa. Czasem wmawiam sobie, że jednak przyszedł się pożegnać, ale z miłości zrobił to nad ranem, bo wiedział, że światłości się nie boję, tylko noc mnie przeraża. 

Cztery miesiące później zmarła kolejna osoba z mojej rodziny. To udowodniło mi kruchość życia i przyprawiło o maniakalne myśli na temat śmierci. Od tamtej pory, każdy dzień jest dla mnie ostatnim dniem.

Siadam na użytkowanych torach. Gdybym nie trzymała w ręku butelki, ON śmiałby się wniebogłosy i przesłałby mi kolejną wizję tragicznej śmierci na torach, ale ON nie lubił, gdy piłam. Wtedy mój umysł zamykał się przed jego głosem, a ja trafiałam w miejsce znajdujące się pomiędzy ciemną stroną duszy i jasną. Okazyjnie lubiłam robić mu na złość, choć wiedziałam, że potem się mści. 

 Pierwsza butelka sprawiała, że zaczynałam na nowo kochać życie i tonąć w bieli, druga butelka strącała mnie na dno ciemnej strony wywołującej niechciane wspomnienia, trzecia butelka była sprawcą wewnętrznego zgonu. Ciekawie byłoby usnąć na torach i obudzić się w piekle.

ON z każdym kolejnym łykiem krzyczy coraz głośniej, ale z satysfakcją zauważam, że jego głos milknie, a nie nabiera siły. Wyzywa mnie. Rzuca obelgami, których już nie rozumiem. Śmieję się do ściany, za którą się znajduje. Wyrzuciłam go z głowy na kilka godzin, teraz wędruję do krainy czystości.

Zanim zniknę [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz