7.

126 13 2
                                    



Nienawidzę dziewcząt.

Każda nieznana para kobiecych oczu wzbudza we mnie strach i myśl, że znowu będę przeżywać to samo, co za czasów szkoły. Widzę, że każda mnie ocenia, a zaledwie ukradkowy śmiech traktuję jak śmiech spowodowany moją osobą. Każde słowo wypowiedziane ich ustami to dla mnie słowo będące obelgą. Mama często powtarzała mi beztrosko, że nie powinnam przejmować się tym, co inni mają do powiedzenia na mój temat, ale gdy do moich uszu trafiały wielokrotne powtórzenia jednego i tego samego określenia, zaczęłam sądzić, że ze mną naprawdę jest coś nie tak. Przestałam być tym, kim chciałam być, a zaczęłam być kimś, kogo ludzie nie widzą.

Świadomość bycia „dziwakiem" pojawiła się wraz z trafieniem do klasy gwiazd. Już pierwszego dnia, gdy przy przedstawieniu uśmiechałam się i rumieniłam, dopuszczając się całkiem zwyczajowych dla mnie gestów, dosłyszałam komentarz: „podlizuje się, jest dziwna, szmata". Potem stwierdzenia te zaczęły się mnożyć, bo byłam inna niż one.

Dziewczęta szybko dostrzegły, że nie potrafię się bronić, a wszystko przemilczam. Nawet, gdy zaczęłam być bita, nie odzywałam się. Płakałam w poduszkę, a strup na twarzy potraktowany pytaniami matki: „co ci się stało?", zbyłam stwierdzeniem: „zrobiłam to sobie podczas gry w siatkówkę"

Gwiazdy nigdy nie znęcały się nade mną osobiście. Nie stanęły twarzą w twarz i nie powiedziały: „jesteś dziwakiem". Mówiły to ukradkiem w swoim własnym towarzystwie, a do bicia przekonywały innych. Tak łatwo było się uśmiechać i być dla innych miłym, tworząc skorupę o pseudo sile. Ale przy następnej klasie gwiazd, gdy miałam w sobie już ostatki pokładów nadziei na lepsze jutro, to wszystko niespodziewanie pękło. Pierwsze dni słodyczy zmieniły się w jeszcze gorszą walkę na ringu. Przestałam być niewinna. Stałam się ironiczna i jeszcze bardziej znienawidzona – tym razem za to, co szczerze mówię. Ale nikt mnie już nie tknął, bo gdy chciał mnie uderzyć i mówił o tym głośno przy wszystkich, rzucałam plecak, podchodziłam, rozkładałam ręce i krzyczałam: „proszę, wal!" – już tyle ciosów przetrwałam, że kolejny nie byłby dla mnie problemem.

Stałam się agresywna, bo agresja budzi agresje, a niewinność łatwo jest zniszczyć. Nauczyciele szybko zaczęli twierdzić, że dzieje się ze mną coś niedobrego, ale żaden nie powiedział o tym moim rodzicom, a ja kpiłam i ironizowałam, robiłam co chcę. W domu udawałam grzeczną dziewczynkę. Może nikt nic nie powiedział, bo dobrze się uczyłam? Bo byłam naukową chlubą szkoły?

To zrobiła ze mną żeńska część społeczności. Męska topiła moje rysunki w męskiej toalecie i wytykała mnie palcami na środku korytarza. Trudno było to znieść. Trudno było znieść życie, kiedy bez konkretnej przyczyny człowiek stał się popychadłem, na dodatek mając w sobie tak wielkie pokłady optymizmu i dobra. A jednak to mężczyznom zaufałam w największym stopniu. Bo byli prości. Akceptowali inność. Chciałam być jak oni. Pasował mi układ dziewczyna-kumpel i wcale nie przeszkadzało mi, gdy przez omyłkę krzyczano do mnie „stary". Nosiłam się jak mężczyzna, klęłam jak oni, piłam, robiłam głupoty. Do czasu. Do czasu, kiedy nie zaczęli we mnie dostrzegać kobiety. Jedno spotkanie i całe moje życie legło w gruzach. Bo nigdy nie chciałam być dotknięta w taki sposób przez osobę, której nie chciałam. Ten szmaciarz dalej chodzi po świecie, bo milczałam jak grób, a po tylu latach moje zeznanie nic by nie wniosło. Minęło zbyt wiele czasu.

Czasem boję się dotyku, czasem od niego uciekam i drżę. Czasem po prostu go potrzebuję. Uczyniłam wielki postęp, pozwalając komukolwiek do mnie dotrzeć, ale wiem, że nie mam powodu do dumy, bo najgorsze wciąż we mnie siedzi. Cały czas boję się dziewcząt i żadnej nie ufam, poczynając od wystrojonej, obcej kobiety zza rogu, a nie kończąc na własnej matce. Wciąż bardziej ufam mężczyznom, choć obcemu nie daję się dotknąć. Jest tylko garstka tych, z którymi przebywam na osobności i czuję spokój. Resztę traktuję jak wilki, które swoimi tanimi podrywami chcą mnie zwabić w ciemny kąt. A wilki nie słuchają błagań. Wilki rozszarpują.

Wiem to, doskonale to wiem, że gdybym nie zamknęła się w sobie, gdybym potrafiła rozmawiać o tym, co się działo, to wszystko potoczyłoby się inaczej, ale teraz jest już za późno, bo tamte dzieje to przeszłość, o którą nikogo się nie obwini.

To wszystko już za mną, nie myślę o tych ludziach, którzy zrobili mi krzywdę, ale myślę o tym, że jestem dziwakiem, którego sami stworzyli. Dziwadłem bez żadnej wartości. Brzydką, grubą, tępą i bezwartościową masą, której nie da się uratować, a tylko wykorzystać jak śmiecia.

„Pierwszy raz się przede mną otwarłaś, no, proszę. I to bez upojenia alkoholem czy bólem"

Wiesz o mnie więcej niż ktokolwiek inny, bo codziennie zaglądasz do mojego umysłu i grzebiesz w nim jak w śmietniku, gnojku.

Tym byłam. Śmietnikiem. Wielkim nagromadzeniem burdelu wspomnień. I nie pomagało stwierdzenie: „to przeszłość, nie myśl o tym", bo z przeszłością nie da się tak łatwo pożegnać, gdy zostawia na twoim sercu piętno.

Dziś moja perfekcja znowu siedzi na obitym skórą siedzeniu i cieszy się z panującej wkoło ciemności. Wylewa milcząco łzy, bo nigdy tak naprawdę nie potrafiła płakać głośno. Wszystkie uzasadnienia ludzi o treści: „ma zły humor, bo się nie wyspała", „jest na mnie zła, bo coś nie tak powiedziałem", „pewnie za kimś tęskni" są płytkim uspokojeniem egoistycznych dusz. Bo nikt nie chce patrzeć dalej niż widać. Bo każdy ma swój świat, a ja...

A ja przecież świetnie sobie radzę.

I jestem szczęśliwa.

To wszystko jest prawdą, póki ludzie na mnie patrzą. A gdy noga się powinie, łatwo znaleźć wytłumaczenie. I wszyscy słuchają. 

Zanim zniknę [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz