8.

92 15 2
                                    



Dziś znowu dostałam ataku i niełatwo było go znieść przy ludziach. Przeklęta chęć wbicia sobie pazurów w skórę, byleby poczuć ból – tak, wiem, to problem. Może gorszy niż podcinanie sobie żył, czego nigdy nie zrobiłam, bo się bałam. Wielokrotne wbijanie paznokci w twarz, szyję, ręce, nogi, gryzienie rąk do krwi. Bo zawsze można zrzucić na kota. Bo zawsze można zrzucić na psa. I nikt nie dostrzeże problemu, bo o nim nie piszą. W głowach ludzi siedzą żyletki, krew, podcięte żyły – jeśli ich nie ma, wszystko jest w porządku.

To przebiega zawsze tak samo.

Myśl, sytuacja, słowo. Uświadomienie własnej beznadziejności. Pogrążanie się w tej beznadziejności. Wmówienie odrzucenia przez wszystkich, którzy kochają. Myśl o śmierci wszystkich po kolei. Uświadomienie sobie bycia samej. Łzy. Myśl o własnej śmierci. Chęć nagłego, szybkiego uśmiercenia siebie, od zaraz. Panika spowodowana zamknięciem w ciasnej klatce. Brak powietrza w płucach. Strumienie łez. Chaos myśli, głosy w głowie, krzyki duszy. Karanie siebie przez robienie sobie krzywdy. Agresja. A potem pustka. Tępe spojrzenie. Milczenie. Zmęczenie. Sen. Inna pora dnia po przebudzeniu. Zapomnienie.

Chłopak przerabiał to niezliczoną ilość razy, ale nigdy nie wiedział jak zareagować. Tulił, głaskał, a gdy atak sprawiał, że mdlałam, chwytał za telefon, mówiąc: „dzwonię po rodziców", „dzwonię po karetkę". Ale to zawsze kończyło się tak samo. Chwyceniem go za dłoń, cichym: „nie" i... wszystko wracało do normy.

„Musisz iść do lekarza" – ale nigdy tego nie dopilnował. Bo miał też swoje życie. I problemy.

Rodzice przeżyli to raz. Raz, gdy wciągnęłam całą swoją rodzinę w to wielkie, ohydne bagno, ledwie kończąc osiemnaście lat. Ich perfekcyjna dziewczynka niepopełniająca żadnych błędów. Tylko dlatego, że chciała pomóc komuś, komu zaufała. Ale ojciec zrozumiał, mimo, że od zawsze był agresywny i wybuchowy, że był zdolny uderzyć. Powiedział: „Jesteśmy rodziną, powinniśmy trzymać się razem, wiem, że chciałaś dobrze". Nie wytrzymałam. Dostałam ataku przy ludziach. Oglądali się za mną, a rodzice nie wiedzieli co zrobić. Chłopak powiedział tylko: „ona tak ma". I wszystko się skończyło, bo nikt nie poruszał tego tematu. Nikt nie chciał widzieć kolejnego problemu.

Od tamtej pory, gdy zawiodłam ich zaufanie, chociażbym trafiła na tydzień do szpitala z własnego powodu, chociażbym zdychała w rynsztoku bez pieniędzy i jedzenia, nie odważę się do nich zadzwonić, nie odważę się poprosić ich o pomoc. Bo byłam, jestem i będę wielkim rodzinnym problemem. Najmniejszym, dziwnym ewenementem spychanym na bok na rzecz starszyzny.

I tak jest dobrze. Bo nikt nie wie i nie pomaga. Nikt nie wie, że koniec jest blisko, a serce niedługo pęknie. ON nie może się doczekać, a ja?

Nie wiem. Nie wiem nic.

Zanim zniknę [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz