~ Rozdział 11 ~

1.2K 94 10
                                    

Minęło już przeszło dwa tygodnie, od momentu wyruszenia na misje i w końcu mogli twarzą w twarz stanąć przed ogromną jaskinią, prowadzącą do Kryształowego Wodospadu. Po kilku godzinach błąkania się po kamiennym labiryncie byli w końcu na miejscu. Dziewczyna wyciągnęła szklaną butelkę z torby i powoli podchodziła do wody.

-Wiedziałem, że to nie może być takie proste – wokoło nich zaczęły się pojawiać przeróżne stworzenia od gadów po ssaki. Mimo ich dość sporej liczebności rozprawili się z nimi po paru minutach – Trzeba przyznać, że zaczynasz walczyć coraz lepiej.

-Zawsze walczyłam dobrze – droczyli się po czym Levy w końcu mogła nabrać wody. Jeziorko, które utworzyło się z strumienia, aż błyszczało, a jego brzegi pokryte były małymi kryształkami – Woda z tego wodospadu nie jest zdatna do picia, bo ma właśnie małe, niewidoczne dla ludzkiego oka krysztaliki, które poprzecinałyby cały przełyk.

-Ciekawe czy poraniłyby i mój metalowy.

-Ani mi nie próbuj! - trzymała już napełnianą butelkę, lecz nadal nachylała się nad wodą – Czytałam, że jest taka cenna, gdyż przynosi szczęście i oblewając nią jakiś przedmiot działa jak talizman – jej włosy już dotykały wody - ... I nie może... być skażona... przez człowie...

-Levy! - przyciągnął ją do siebie, a Lily w ostatniej sekundzie złapał butelkę, którą opuściła z rąk.

-Jednak jednej rzeczy nie doczytałaś – odezwał się exodus – Gdy dotknie się jej bezpośrednio, zaczyna nas przyciągać, po czym wciągając głębiej topi, a nieżywe ciało wyrzuca na brzeg jako pożywienie dla stworzeń, które pilnują tego miejsca.

-Fajnie – spoglądała na niego z przerażeniem.

-Było to na ogłoszeniu, no i zapomniało nam się ci to powiedzieć.

-Wielkie dzięki... - wstała wykręcając swoje końce włosów z wody. Nie marnując więcej czasu ruszyli w drogę powrotną. Było jej nawet smutno, że już za niedługo misja się skończy i nie spędzi z nimi tyle czasu, lecz nie ona jedyna się tym smuciła.

~*~*~*~

Kolejny słoneczny ranek. Byli już aż w połowie drogi do Magnoli i pomyśleć, że musieli przejść taki kawał tam i z powrotem po zwyczajna butelka z wodą.

-Gajeel! Wstawaj! - Lily szarpał za ramie towarzysza, by go obudzić.

-Czego? Jeszcze nawet słońce nie wstało.

-No właśnie, jest jeszcze ciemno, a Levy nigdzie nie ma. Butelki też nie – na te słowa chłopak wstał gwałtownie i rozejrzał się po namiocie. Dziewczyny na prawdę nie było.

-Sprawdzałeś na zewnątrz?

-Tak.

-Cholera, gdzie ona się ...

~*~*~*~

Czuła jak czyjaś dłoń jest mocno zaciśnięta na jej kolanie, a druga na ramieniu, no i te dziwne uczucie jakby unosiła się w powietrzu.

-Gajeel, gdzie ty mnie niesiesz? – mówiła półprzytomna. Z jakiegoś powodu kręciło jej się cholernie w głowie, a jej ciało było takie... ociężałe. Chciała się poruszyć, lecz nie miała nawet jak, gdyż dłonie trzymały ją tak mocno ograniczając jej ruchy. Przez ciemność jaka panowała na zewnątrz nie potrafiła dostrzec twarzy, a na dodatek same jej oczy sprawiały, ze świat wirował. Coś jej jeszcze w tym wszystkim nie pasowało... Ten dotyk był inny... - Gajeel? - nadal zero odpowiedzi, a mężczyzna kroczył dalej. Dlaczego się nie wybudzała i czemu kręciło jej się tak w głowie, przecież dawno powinna być już świadoma.

Żelazna MiłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz