Są takie sny, które za wszelką cenę chcielibyśmy zatrzymać w pamięci. Zapisujemy je i czytamy co jakiś czas, żeby przypadkiem nie zapomnieć.
Są też takie, dla których robimy wszystko, żeby wyrzucić je z umysłu, jednak uparcie pozostają. Nic nie poradzisz.
Myślę, że do trzeciej grupy należą sny, które znikają, by powrócić w najmniej spodziewanym momencie.
Otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę, że przysnęłam.
Samochód w dalszym ciągu podskakiwał na wybojach, a drzewa rzucały cienie na okna. Nie mogłam spać długo, jeśli jeszcze nie wyjechaliśmy z lasu. Mój młodszy brat był w dalszym ciągu pogrążony w lekturze. Dziwiłam się że jeszcze go nie zemdliło. Mama obróciła się na siedzeniu i szeroko do nas uśmiechnęła. Odpowiedziałam brwią uniesioną wymownie w górę. Zignorowała moją trwającą niesubordynację w tej całej okołoprzeprowadzwadzkowej propagadzie.
-Wypatrujcie, zaraz będzie widać nasz dom.
Nasz dom. Nowy dom, do którego rodzice postanowili przeprowadzić się, stawiając mnie przed faktem dokonanym. Kochałam Londyn, mieszkanie w wielkim mieście było moim spełnieniem marzeń. Tata ogłosił jednak pewnego dnia, że znalazł dla nas dom. W pierwszym momencie nie zrozumiałam o co mu chodzi. Mieliśmy już dom, niewielkie, przytulne mieszkanie niezbyt daleko od centrum miasta. Znałam ludzi, którzy daliby wiele, żeby być na naszym miejscu. I dali- grubą kasę, kiedy tata wystawił mieszkanie na sprzedaż.
Samochód zatrzymał się wreszcie na brukowanym, obrośniętym lekko mchem podjeździe. Nie widać było domu, choć mama długo i z niesamowitą egzaltacją opowiadała nam, jak wielka i okazała jest nasza rezydencja. Tfu, jej słowa nie moje.
Dom ukazał się dopiero, kiedy wyszliśmy z samochodu. Rzeczywiście, rozmiarami mógł budzić grozę, ale mnie nieoczekiwanie raczej się spodobał. Szczególnie przypadły mi do gustu duże okna z wykuszami i ozdoby wokół balkonów. Nie było aż tak źle, jak to sobie wyobrażałam, chociaż, oczywiście domostwo było potwornie stare. O historię sztuki lepiej mnie pytać, więc nawet nie próbowałam zgadywać, z jakiej pochodzi epoki. Charlie, mój młodszy brat, z miejsca gdzieś się zapodział. Chociaż nie widziałam nawet, jak wychodzi z auta, nie było go w zasięgu wzroku. Albo latał w koło domu, albo był już w środku, buszując po pokojach. Słowo, w życiu nie spotkałam bardziej ciekawskiego dzieciaka. Mama zawołała mnie, żebym pomogła jej wypakowywać z samochodu bagaże. Nie było tego dużo, kilka podręcznych toreb. Reszta miała dojechać ciężarówką firmy od przeprowadzek. W dwóch kursach zaniosłyśmy rzeczy do olbrzymiego holu, zaczynającego się za imponującymi drzwiami wejściowymi. Chociaż wszystko pokryte było w nim warstwą kurzu, można było dostrzec, że podłoga wyłożona była ślicznymi, kremowymi kafelkami, ale ściany zdecydowanie wymagały przemalowania. Farba odpadała od nich płatami, zostawiając brzydkie, szare plamy. Nie było żadnych mebli.
Kiedy rodzice wyszli, zaalarmowani odgłosem podjeżdżającej ciężarówki, usiadłam na podłodze, opierając się o ścianę. Oczywiście poderwałam się natychmiast, kichając tak głośno, że mogłabym obudzić umarłego. Zapomniałam o swoim potwornym uczuleniu na kurz. Jeśli miałam jakoś wytrzymać w tym miejscu, musiałam szybko znaleźć apteczkę. Chyba było w niej coś przeciwalergicznego. Ponieważ na korytarzu nie było nic, poza odłożonymi w pośpiechu bagażami podręcznymi i toną kurzu na każdej możliwej powierzchni, karton z apteczką musiał znajdować się w na salonie, do którego prowadziły drzwi tarasowe, po lewej od głównego wejścia. Mama wspominała, że tam wniosą wszystkie rzeczy przywiezione ciężarówką.
Doszłam do wniosku, że jeśli taras znajdował się na lewo od wejścia, do salonu dotrę pierwszymi drzwiami po lewej. Klamkę nacisnęłam łokciem, ponieważ ręce miałam zajęte osłanianiem nosa. Ustąpiły, jednak pomieszczenie w którym się znalazłam, nie mogło być opisywanym przez mamę salonem. Niewielkie i pozbawione okien, sprawiało dziwnie klaustrofobiczne wrażenie, a do tego od podłogi do sufitu zawalone było najróżniejszymi rupieciami. Musiało pełnić funkcję jakiegoś magazynu, albo czegoś takiego. Czym prędzej się wycofałam, starają jak najmniej oddychać. Szare drobinki jakimś sposobem i tak drażniły mi nos.
Kiedy wycofałam się na tyle, żeby zamknąć za sobą drzwi od pokoiku, usłyszałam cichy dźwięk, nakazujący mi zatrzymać się w pół kroku. Kiedy zabrzmiał ponownie, nie miałam już wątpliwości. Niewielki, smukły i aksamitnie czarny kształt wystrzelił ze sterty rupieci, po czym zatrzymał się, i zaczął łasić mi się do nóg. Odkąd sięgałam pamięcią, uwielbiałam koty, jednak po śmierci Pooh, szarego pół persa który mieszkał z nami kiedy byłam jeszcze malutka, żadnemu futrzakowi nie udało się zagrzać u nas miejsca. W końcu przestaliśmy próbować, zadawalając się rybkami w akwarium (towar wymienialny) i dosłownie okrągłym chomikiem Dickensem (Dickens się w grobie przewraca) należącym do Charliego.
Mimowolnie wyciągnęłam ręce, żeby podnieść, mruczące stworzonko, jednak tym samym nieopatrznie odsłoniłam nos, i potężnie kichnęłam. Kot odskoczył i podreptał na dwór; podążyłam za nim.
Z ulgą usiadłam na schodach, a kotka (tak delikatne, urocze i dystyngowane stworzenie nie mogło być kocurem) wskoczyła mi na kolana. Pogłaskałam ją po mięciutkim futerku. Było całe czarne, nawet na brzuszku, ale końcówka ogona i plamka nad oczkami miały nieco jaśniejszy kolor, wpadający w grafit. Oczy były w kontrastującym jasnozielonym odcieniu, prawie turkusowe. Słowem, niezbyt często spotyka się ładniejsze koty. Decyzja o przygarnięciu była oczywistą oczywistością. Najwyraźniej razem z domem w pakiecie nabyliśmy pupilka.
Wstałam, i niosąc rozradowanego kota na rękach, udałam się w kierunku, z którego dobiegały głosy mamy, taty, i jeszcze kilka obcych, należących najwyraźniej do gości od przeprowadzek. Mama stała, opierając się o werandę, i wpatrując w wyświetlacz telefonu. Należała do tego nieszczęsnego typu osób, które nie wyobrażają sobie życia bez pracy. Kiedy nie zajmowała się czynnościami niezbędnymi do życia, jak jedzenie czy spanie albo koniecznymi, jak opieka nad dziećmi, wbijała wzrok w ekran laptopa, pisząc artykuły do gazet, a gdy zdarzało się że nie pisała, obmyślała co napisze za chwilę. Musiałam jednak przyznać, że nikt na Ziemi nie piekł takich ciasteczek owsianych jak ona.
-Mamo? – trąciłam ją w ramię, nakazując wrócić do rzeczywistości.
-Hm?
Uśmiechając się jak modelka w reklamie karmy, wyciągnęłam przed siebie ręce, pokazując kotka w całej okazałości.
-O. –Mama uśmiechnęła się z rozczuleniem zabierając mi, i przytulając kotusię do siebie. –Skąd się tu wzięła? –popatrzyła na mnie – Wygląda, jakby do kogoś należała, zobacz, jaka zadbana...
Przesunęła w zamyśleniu palcem po wyjątkowo czystej łapce kotki. Ukazały się pazurki, równe i jasne.
-Buszowała w magazynku przy holu –wyjaśniłam, nie przestając reklamować kota uśmiechem –Nie może mieć właściciela, skoro dom był zamknięty na głucho. Pewnie żywiła się samymi myszami, cud, że tak dobrze wygląda.
-Przyszłaś mnie prosić, żebym pozwoliła ją zatrzymać?
O, domyślności! Nie, chcę, żebyśmy ją zjedli. Pokiwałam z zapałem głową.
-Hm, muszę jeszcze skonsultować to z twoim tatą, ale sądzę, że zamieszka z nami. W starym domu przyda się łowny kot. No i jest naprawdę milutka... Zaraz wybieramy się z tatą na pierwsze wizytę w miasteczku, kupimy karmę i co tam jeszcze potrzebne. Chciałabyś pojechać z nami?
Potrząsnęłam głową. Chciałam znaleźć leki na alergię, i dokładnie obejrzeć sobie nowy domu.
CZYTASZ
Wybrana.
FantasyŻycie nastoletniej Nikki Brook wywraca się do góry nogami ( a później jeszcze na ukos), kiedy jej rodzice niespodziewanie podejmują decyzję o przeprowadzce na angielską prowincję. Dziewczynie o wybitnie trudnym charakterze trudno odnaleźć się w zupe...