Rodział III

53 3 0
                                    


       Tego wieczoru położyłam się wcześniej, tylko po części dlatego, że na pierwszą w nocy miałam wymknąć się na strych. Po prostu byłam nieludzko zmęczona. Nastawiwszy budzik w telefonie na piętnaście minut przed umówioną godziną, zgasiłam światło i otuliłam się kołdrą.  Mimo, że powieki zaczynały mi się już kleić, do pewnego stopnia nie chciałam zasnąć. Bałam się koszmarów, które nawiedzały mnie od przyjazdu, a także tych, które moja wyobraźnia stworzy w oparciu o wspomnienie skrzyni. Oczywiście, i tak pójdę na ten strych, pomyślałam, zasypiając. Ciekawość zawsze była silniejsza od strachu.

    Światło przeświecało między drzewami, tworząc niezwykłą witraż ze szkiełek we wszystkich możliwych odcieni zielenie, nawet takich na które nie było nazwy. Wiatr szumiał mi w uszach, zagłuszając pełne niepokoju okrzyki mamy. Nawet jeśli biegnąc, potykałam się o korzenie, nie zauważałam tego. Było tak pięknie, czułam się taka cudownie wolna...

Uczucie zniknęło, kiedy ze wszystkich stron otoczyły mnie nieprzeniknione ciemności. Siła uderzenia wycisnęła mi z płuc pozostałe jeszcze po krzyku resztki tlenu, a ja poczułam paniczny strach...

Ciemność zastąpiło światło w takim tempie, że nie zdążyłam złapać oddechu. Słońce grzało moją skórę, wypalając ból, a później tworząc jego nowy, gorszy rodzaj...

Usiadłam na łóżku, dysząc ciężko.

    Ten sen nie był dla mnie niczym nowym, pojawiał się średnio dwa razy na tydzień. Przywykłam. Teoretycznie składały się na niego wspomnienia z wypadku, któremu uległam, mając kilka lat. Biegnąc przed siebie na wycieczce w lesie z rozpędu wpadłam do ukrytego pod liśćmi i ściółką dołu, łamiąc sobie prawą nogę, rękę i obojczyk. Do tego pęknięcie czaszki, wstrząśnienie mózgu, wszędzie sińce i zadrapania... Uh. Potem miesiące spędziłam w gipsach, ale jakoś się wylizałam. Zostało kilka blizn i leworęczność. Nawet kiedy zdjęto mi gips z prawej ręki, wszystko robiłam lewą ręką i tak mi już zostało. Wcześniej byłam praworęczna. Teoretycznie powinny zostać mi też wspomnienia, przynajmniej częściowe, ale nie pamiętałam zupełnie nic. Był tylko ten sen, i opowieść mamy. Wyjaśniały wszystko, oprócz ostatniego fragmentu snu, światła następującego po ciemności. Pogodziłam się z tym, równie dobrze mogła to być jakaś reakcja na leki przeciwbólowe; po wypadku podawano mi takie dawki, że narkomani mogą tylko pozazdrościć. Podejrzewam że na haju wpatrywałam się w szpitalne lampy.

    Spojrzałam na zegarek. Było za dziesięć, uznałam, że mogę już iść. Wyłączyłam budzik w telefonie i owinęłam się szlafrokiem. Po krótkim zastanowieniu zdecydowałam się nie ubierać kapci, żeby nie stąpać głośniej niż to konieczne. Tata zawsze spał jak królik – z nastawionymi uszami. Uchyliłam drzwi możliwie jak najdelikatniej, żeby nie skrzypnąć, jednak okropny dźwięk rozległ się od razu w momencie kiedy nacisnęłam klamkę. Wstrzymując oddech otworzyłam drzwi jednym ruchem, wyskoczyłam z pokoju lądując miękko na palcach i zamknęła je równie szybko jak otworzyłam. Mogłam iść.

Starając się stawiać stopy jak najlżej, ruszyłam wąskim korytarzem, schodami, a później... znowu schodami, jednak bardziej stromymi i starszymi, ukrytymi za niewielkimi, zjedzonymi niemal przez korniki drzwiczkami.

Po krótkiej chwili zorientowałam się, że przy każdym kroku stopy przeszywa mi ból. Jasne, skarciłam się w myślach, chciało się bawić tajnego agenta. Dotknęłam stopy na próbę – była przeraźliwie zimna, jak wtedy, kiedy postanowiłam moczyć nad morzem nogi, nie zważając na to, że woda miała może z dziesięć stopni. Mróz przeniknął mi je wtedy do samej kości. Mimo to zdobyłam się na wzruszenie ramionami i ruszyłam dalej. Jeszcze kilka stopni, i dotarłam do niewielkiego pokoiku, z kilkoma starymi meblami i klapą w suficie. Pociągnęłam za sznurek, wysuwając drabinę. Mimo, że stopnie wyglądały na całkiem spróchniałe, postanowiłam im zaufać. Tata wchodził na strych kilka dni wcześniej, pomyślałam. A ja byłam przecież dużo lżejsza.

Wybrana.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz