Rodział V

20 3 0
                                    


Otrzeźwił mnie dźwięk syreny karetki. Podbiegłam do drzwi. W moją stronę zmierzała już dr Campbell, a za nią ekipa ratunkowa z noszami i sprzętem. Zaaferowana otworzyłam drzwi.

- Dzień dobry...- przywitałam się nieśmiało.

Doktor nie odpowiedziała. Niemal pognała do salonu. Oniemiała, stojąc przy drzwiach, słuchałam jak ostrym tonem wydaje polecenia. Po chwili koło mnie przebiegło dwóch facetów z noszami. Leżał na nich Charlie. Chciałam iść za nimi, ale zawołała mnie dr Campbell.

- Coś jest nie tak.

Nie było to pytanie, ale kiwnęłam głową.

-Słucham.

Co ja miałam powiedzieć tej kobiecie? Sama nic nie wiedziałam.

-Dziecko, to nie jest normalne. Cała twój rodzina jest w szpitalu. Musisz mi powiedzieć wszystko co wiesz.

Prawie nie kryła tego, co myśli. W jej oczach widziałam, że uważa mnie za psyhopatkę która pocięła młodszemu bratu twarz nożem. A najpewniej wcześniej załatwiła jeszcze rodziców.

-Nic nie wiem! Zadaję sobie to samo pytanie co pani!- wybuchłam.

-Spokojnie. Obiecuję, że w szpitalu zapewnimy im fachową opiekę. Musimy jednak zastanowić się co z tobą...

Chyba oczekiwała jakiejś reakcji z mojej strony, ale uparcie milczałam.

- W takim razie zostaniesz tutaj.

Spojrzała na mnie tak jakoś dziwnie ( może byłam przewrażliwiona, ale wydawało mi się to jakieś takie drapieżne) i wyszła. Przynajmniej nie zaproponowała mi miejsca na oddziale nieco wyżej niż izba przyjęć. W sali bez klamki.

Nie wiem czemu nie zaprotestowałam. Powinnam była zacząć krzyczeć, pobiec za nią, zaprotestować jakoś... Dopiero gdy karetka odjechała, zdałam sobie sprawę ze swojego błędu.

Zrozumiałam, że zostałam z tym sama.

Miau.

Spojrzałam w dół. Onyks stała przy moich stopach, świecąc oczami. Kiedy zobaczyła, że na nią patrzę, znowu miauknęła i podeszła do schodów na strych.

-O nie!- zaprotestowałam.

Odpowiedziała wymownym miauknięciem. Widać było, że chce bym za nią poszła.

- Nie!- powtórzyłam.

Syknęła... I na mojej kostce pojawiło się głębokie zadrapanie. A jeszcze nigdy mnie nie podrapała.

-Niedobry kot!- warknęłam. – Nie pójdę z tobą.

Kolejne miau- a potem poczułam, jakby moje nogi nie były już sterowane z mojego mózgu. Ciągnęło mnie na górę, mimo, że wszystko w moim mózgu krzyczało NIE!... Jednak mój mózg już nie pracował. Zawładnęła nim mgła, czarna mgła, niepozwalająca na dokonywanie własnych wyborów. Pchana przez nieznaną siłę, poszłam na strych. Kotka podążyła za mną, jednak w połowie schodów wyprzedziła mnie i popędziła przed siebie. Kiedy od drzwi dzieliło mnie już tylko kilka stopni, usłyszałam trzask dochodzący zza nich. W jednym szybkim skoku streściłam sobie te ostatnie stopnie, i przekroczyłam próg schylając się w niskich drzwiach. Podniosłam głowę... Widok który ujrzałam zaparł mi dech w piersi.

Na skrzyni w rogu pokoju, w miejscu w którym jeszcze przed chwilą stała Onyks... Siedziała niezwykłej urody kobieta, o włosach i sukni czarnych jak noc oraz miękkich jak kocie futerko... Widząc zaskoczenie na mojej twarzy, postać wybuchła śmiechem- śmiechem tak zimnym i ostrym, że przywodził na myśl ostrze sztyletu. Śmiechem zupełnie nie pasującym dotak cudnej twarzy...

- No co?- zapytała, wlepiając we mnie wzrok . – Długo kazałaś na siebie czekać, Wybrana. Tysiąc lat Rada czekała na kogoś o mocy takiej jak twoja...

?! Ze zdumienia otworzyłam szeroko usta.

-Kim jesteś?- zdołałam wykrztusić. –Co tutaj robisz?!

Znowu wybuchła śmiechem.

- Nie wiesz?

Pokręciłam głową.

-Podejrzewam że nie wiesz nawet kim jesteś ty sama. Mam jednak inne sprawy na głowie, niż wyjaśnianie ci wszystkiego od początku. Gdzie jest twój Przewodnik?

- A co...Kto to jest?

Teraz to ją zamurowało.

-Nie wiesz? I nie masz go? Cóż, rzeczywiście nie wyczuwaliśmy go w powietrzu...- rzekła w zamyśleniu. – Doskonale się składa...

-Co?- zapytałam.

-Nic, nic.

-Cc?!- powtórzyłam.

-Nic. Ale gdyby tu był, gdybyś nie oddała go tak łatwo, nie mogłabym zrobić... Tak.- z tymi słowami uniosła ręce.

A ja zrozumiałam. Mój Przewodnik... -To mój brat. Kto zawsze mi pomagał, uczył, kto miał zawsze rację, kto miał największą wiedzę na temat magii? Gdybym tylko przywiązywała do tego jakąkolwiek wagę pewnie zrozumiałabym cokolwiek chociaż odrobinę wcześniej.

Potem przyszedł ból. Zaczęłam się dusić. Mimo, że łapczywie połykałam powietrze, moje płuca nie chciały przyjąć kolejnej porcji tlenu. Unosząc dłonie kobieta podnosiła także mnie. Lewitowałam. Kończyły się ostatnie składy powietrza... Kiedy nie miałam już sił by walczyć, gdy próg świadomości był już o krok przede mną, usłyszałam inny głos.

-Puść ją.

Spadłam na ziemię. Nie miałam nawet siły, by spojrzeć na moją wybawczynię.

-Co ty sobie myślisz!?- oburzyła się postać, która mnie wcześniej zaatakowała. – Nie zaprzeczysz zasadom traktatu. Ona należy do mnie. Pierwsza ją znalazłam! - zachichotała

-Nie masz prawa tak jej traktować.- zaperzyła się moja obrończyni. – Gdyby mogła jednym ruchem zmiotła by cię z powierzchni ziemi!

Kobieta w czarnej sukni prychnęła lekceważąco.

-Nic nie umie. Nic nie wie. Nawet kim jest jej Przewodnik. Bez solidnego treningu nic nie będzie znaczyć.

Gdybym patrzyła teraz na nowo przybyłą, zauważyłabym na jej twarzy

silne zaniepokojenie.-Nie. Nie zostawię jej pod twoją opieką, znając twoje metody nauczania. Solidny trening!

-Nie masz prawa mi jej odebrać! To wbrew traktatowi!

-Cały czas ktoś nagina zasady traktatu. Skontaktuję się z Radą. Nie możesz mi zabronić.- upierała się kobieta.

-A weź ją sobie! Jeszcze dzisiaj znajdę bardziej rozgarniętą adeptkę! Cóż...- uśmiechnęła się złośliwie. –Nie zazdroszczę ci jej nauczania. Od kilku tysięcy lat nie widzieli głupszej Wybranej!

Z tymi słowami z trzaskiem zmieniła się z powrotem w kota o lśniącym futerku i wyskoczyła przez okno. Rozległ się hałas tłuczonego szkła, ale kiedy spojrzałam w stronę szyby zobaczyłam, że jest ona nietknięta. Dziwne, pomyślałam. Potem straciłam przytomność.


Wybrana.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz