Rozdział 6

1.2K 51 0
                                    

Gdy wychodzę z budynku, po drugiej stronie widzę nieoznakowany radiowóz. Marszczę brwi. Michael wysiada z samochodu i biegnie w moim kierunku.

 - Słyszałem, co się stało. - Patrzy na mnie z troską i z współczuciem. - Jak się czujesz?

Źle, słabo...

 - Lepiej. Już dużo lepiej.

 - Podwiozę cię do pracy. - Michael chce już iść w kierunku samochodu, gdy zatrzymuję go.

 - Przejdę się.

 - Na pewno?

 - I tak będę musiała kiedyś przejść przez tą alejkę. Najlepiej zrobię to z rana.

 - No dobrze, ale wieczorem jedź do domu taksówką lub zadzwoń po jednego z nas.

 - Michael...

 - Cieszę się, że się rozumiemy, kochanie. - Uśmiecha się i idzie w stronę samochodu. - Nie wiesz, co zrobił Jacob O'Deal.

 - Co zrobił? - marszczę natychmiastowo brwi, słysząc jego nazwisko.

 - Wczoraj odwiedził gościa, który cię napadł. Z dwie godziny w gabinecie lekarze nastawiali mu nos i chyba ma złamane żebro. Biedak. - Otwiera drzwi i wsiada do środka. - Spotkamy się później?

 - Tak. - Kiwam głową. - Chcę dowiedzieć się czegoś o tej bombie w samochodzie.

 - Tak trzymaj. - Uśmiecha się i odjeżdża, machając mi jeszcze na pożegnanie.

O piątej po południu siedzę jeszcze w pracy. Każdy pyta się, co wczoraj się stało. Nie wiem skąd oni takie rzeczy wiedzą. Przecież to nie jest aż taka sprawa, by trafiła ona do telewizji czy gdzieś indziej. Nie odpowiadam wprost, jedynie mówię, że nic takiego. Daniel znowu mnie prosił, bym poszła z nim na kolację, ale odmówiłam mu po raz kolejny. Siedzę i czytam emaile i odpisuję na nie. Muszę dokończyć jeszcze o artykule z broniami, które znaleźli gliniarze, ale nie spieszy mi się do tego. Ten artykuł nie ma określonego terminu do oddania. I tak wiem, że nie pojawi się on na pierwszej stronie gazety, bo Ethan i jego duzi chłopcy oczywiście będą mieli w tym udział. Ethan da mi ich prace do sprawdzenia i poprawienia. Szkoda, że mnie nie zauważa, bo naprawdę dużo poświęcam dla tej pracy, a i tak ona okazuje się być zwykłą i nieznaczącą. I tak nigdy nie będę wpisana jako współautorka tekstów, nawet gdy strony będą całe pokryte czerwonym mazakiem. W biurze siedzę do dziewiętnastej. Podrzucam na biurko Ethana poprawione teksty i zbieram się do wyjścia. Chyba nie opłaca mi się już jechać na komendę. Jest późno i jestem zmęczona.

 - Bella! - słyszę za moimi plecami głos Ethana i klnę pod nosem cicho. On nigdy nie odpuści.

 - Wybacz, ale spieszę się na komendę. - Zerkam na niego przez ramię, wiedząc, że długo tak nie pociągnę. W końcu wyczerpią mi się limity bycia suką i musiałabym w końcu z nim porozmawiać. Chcę jak najszybciej dowiedzieć się o tej całej bombie. Wychodzę z biura i idę w stronę komendy. Jest ona niedaleko, bo przechodzi się przez pięć ulic na wschód. Komenda jest przykład tutejszej architektury z lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Jest to to szary budynek z dwoma piętrami i wąskimi okiennicami. Po bokach budynku widnieją ciemne zacieki. Jest to stary budynek i nikt w sumie o niego nie dba. Z daleka widać już każde pękniecie lub małą szczelinę i te przerażające plamy, jakby zaraz miało zalać komendę. Budynek jest tylko zdolny do opuszczenia tego terenu. Gdy wchodzę do środka, gliniarze witają się ze mną jak zawsze miło. Rozmawiam z nimi przez 10 minut i spławiam następnie, bo nie daliby mi spokoju. Idę do pozostałych pracujących chłopców i dowiaduję się, że dorwali dilerów i złodziejaszków, a tak można powiedzieć, że dzisiejszy dzień jest spokojny. Gdy mam zamiar już wychodzić, widzę wchodzącego do budynku Jacoba. Ma na sobie szare dżinsy i czarną koszulkę. W ręku trzyma brązową skórzaną kurtkę. Włosy ma mokre, więc myślę, że dopiero rozpoczyna swój policyjny dzień.

Zauważa mnie i od razu do mnie podchodzi.

 - Masz chwilę, by porozmawiać?

 - Mam. - Kiwam głową i udajemy się do jednego z pokojów przesłuchań.

 - Wszystkie mikrofony i kamery są wyłączone, jakbyś chciała wiedzieć. - Patrzy na mnie, odkładając kurtkę na oparcie krzesła.

 - Chyba tak nie pracujesz,hm? - siadam na przeciw i patrzę na niego.

On uśmiecha się szeroko i siada na swoim krześle.

 - Więc chcę cię poinformować, że Thomas Hordy wyszedł dzisiaj za kaucją.

 - Tak się nazywa? Serio?

Jacob kiwa głową.

 - Jest siedemnastolatkiem. No prawie osiemnastolatkiem. Przejrzałem dzisiaj jego teczkę i można wywnioskować, że jest ruchliwym chłopakiem. Kradzieże, pobicia i akty seksualne. Jego ojciec jest prawnikiem, więc może być nie tak dobrze, ale udałem się do biura prokuratora i będziemy go namawiać do zeznań. W takim kierunku ty już wtedy nie będziesz potrzebna.

 - Jeśli będzie taka potrzeba to pójdę do sądu.

 - Grzeczna dziewczyna. - Jacob przewraca oczami. - Wszystko w porządku?

 - Taaa. - Kiwam głową. - Słyszałam, że bomba była wykonana z plastiku i została całkowicie zniszczona po wybuchu. To musieli być jacyś nieźli spece.

 - Jadłaś coś dzisiaj?

Marszczę brwi, patrząc na niego. Do czego on zmierza?

 - Nie. - Nie powinnam już w sumie jeść kolacji, bo ostatnio za dużo jem. Nie chcę przybrać na wadze.

 - To dobrze, bo właśnie miałem iść do Tolla. - Jacob wstaje i podchodzi do drzwi, otwierając je.

Patrzę na niego, nie ruszając się z miejsca.

 - Nigdzie z tobą nie idę, Jacob. - Prawie syczę.

 - Nie to nie. - Wzrusza ramionami. - Nie chcesz się dowiedzieć więc, co znaleźliśmy po drugiej stronie wybuchu? - szczerzy się i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.

Klnę cicho pod nosem. On chce mnie nabrać, abym tylko poszła z nim na tą cholerną kolację. Wstaję szybko z krzesła i wybiegam za nim.


Równo 800 słów! :) Wiecie, co macie robić? Już niedługo zacznie się robić ciekawie, tylko poczekajcie cierpliwie chwileczkę.

Mroczny kochanek | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz