Rozdział 11.1

32.5K 2.2K 322
                                    

JAMES

Leżałem na łóżku i czekałem, aż Liv skończy zmywać makijaż za pomocą ręczników papierowych i mydła. Początkowo stałem obok i ze śmiechem obserwowałem, jak klęła na mydło szczypiące ją w oczy, ale potem wygoniła mnie z łazienki zirytowana. Nie miałem ochoty się z nią kłócić, nie po tańcu, jaki mi zafundowała, więc potulnie poszedłem do sypialni.

Sam właściwie nie wiedziałem, co dokładnie mnie do niej ciągnęło. Może poczucie humoru i to, że nie dało się przy niej nudzić. Była bezpośrednia, zawsze mówiła, co myślała, co nie zawsze było z jej strony mądre. Nie bała się ze mną wykłócać na jakiś temat, uwielbiała się ze mną drażnić. Lubiłem nasze sprzeczki, uroczo się denerwowała. Dotrzymywała mi też kroku w piciu, co było nie lada wyczynem. Nie była typową pięknością. Początkowo w ogóle nie zwracałem na nią uwagi. Ujrzałem Liv po raz pierwszy podczas drugiego treningu, gdy jako jedna z trzech tancerek tańczyła balet do mojego utworu. Nie mogłem wtedy nie zauważyć, że niemal płynęła po parkiecie. Poruszała się z taką gracją, że w głowie momentalnie pojawiło się idealne podsumowanie jej tańca: był eteryczny. Potem zapytałem o nią Mirandę, a kiedy powiedziała, że Livia jest z pochodzenia Włoszką, udałem, że chciałem pozwiedzać Rzym. Chciałem trochę bardziej ją poznać. Jednak kiedy nie tańczyła, okazała się być cholernie irytująca. Mój zachwyt nad nią zniknął jednak zaledwie na krótki okres czasu. Z każdą spędzoną przy niej chwilą zacząłem doceniać jej charakterek. Jako jedyna wdawała się ze mną w słowne potyczki, nie ulegała mi jak inni. To było jednocześnie denerwujące i intrygujące. Przez niemal dwa miesiące tylko ze sobą flirtowaliśmy i spędzaliśmy ze sobą całkiem dużo czasu, naprawdę lubiłem zarywać noce, spędzając czas na zwiedzaniu z Livią. Co prawda kostium, jaki dla mnie kupiła, mnie wkurzał, ale dzięki temu zachowywałem anonimowość. Podczas naszych spacerów byłem tylko Jamesem, a nie tym sławnym Jamesem Sheridanem. Livia dawała mi pozory normalności, dawała mi możliwość odpoczynku od sławy i moich ochroniarzy. Dawała mi także dreszczyk emocji i dobrą zabawę. Zaczynałem z czasem dostrzegać, że naprawdę była całkiem ładna. Uwielbiałem całować jej miękkie, ciepłe usta, obserwować, jak jej blade policzki oblewają się rumieńcem. Miała ognisty temperament, a jej nieco większy, zadarty nos tylko to podkreślał i idealnie do niej pasował. Wiedziałem, że go nie lubiła. Często mówiła mi, co jej się nie podobało, oczywiście tylko jak była pijana. Miała delikatne rysy twarzy i piękne ciało. A w tamtym wieczorowym makijażu i seksownych ubraniach, w których dla mnie tańczyła, wyglądała cholernie gorąco.

Sylvia była jednak od niej piękniejsza. Liv była śliczna na swój oryginalny sposób, a Sylvia była typową pięknością. Niemal symetryczna, owalna twarz, prawie czarne oczy i ciemna karnacja. Była po prostu nudnie piękna, tak jak większość kobiet w show biznesie.

Na wspomnienie byłej dziewczyny westchnąłem, zaciskając palce na grzbiecie nosa. Tęskniłem za nią. Kochałem ją. Wypełniałem pustkę po niej, sypiając z innymi kobietami, w tym z Livią. Chyba dlatego zacząłem nasz romans, przy Liv zapominałem na chwilę o wszystkim, nawet o Clarke. Była moją odskocznią od tego całego gówna. Nigdy nie przebywaliśmy w swoim towarzystwie trzeźwi. Bez alkoholu nie umiałem przestać myśleć o Sylvii, więc tym samym nie mogłem skupić się na teraźniejszości, na Liv. Tęskniłem za Sylvią, ale nie mogłem zdobyć się na to, żeby znowu do niej wrócić, nie po tym, jak sam z nią zerwałem. Miałem dosyć patrzenia na jej łzy i cierpienie. Miałem wybuchowy charakter, a Sylvia była zbyt łagodna i miękka, żeby móc to znieść.

Livia taka nie była. Wprost jej powiedziałem, że łączył nas tylko seks. Zgodziła się na to, tak uznałem, skoro nie wyrzuciła mnie po tym ze swojego pokoju hotelowego. Zwyczajnie nie byłem w stanie dać jej niczego więcej. Nie umiałem jej okłamywać.

Kiedyś miałem znacznie więcej kochanek, nie spotykałem się tylko z Livią. Jednak od jakichś dwóch miesięcy często przyłapywałem się na tym, że zwyczajnie coraz bardziej się do niej przywiązywałem. Przestałem spotykać się z innymi, nawet nie zauważyłem, kiedy przestałem szukać towarzystwa innych kobiet. W myślach coraz częściej zamiast czarnych oczu Sylvii widywałem czekoladowe Livii. Lubiłem ją coraz bardziej, chociaż nadal spotykałem się z nią głównie po to, żeby znaleźć zapomnienie w alkoholu i seksie. Nie wiedziałem, co się ze mną działo, i spychałem w najskrytsze zakamarki swoje podejrzenia. Zaczynało mi na niej zależeć. Tłumiłem to w sobie. Nie chciałem tego. Nie chciałem czuć do jeszcze jednej kobiety tego samego co do Sylvii. Kochałem Clarke i ta toksyczna miłość wyniszczała nas oboje. Ona także mnie kochała, wiedziałem o tym. Gdyby było inaczej, nie dzwoniłaby do mnie i nie pisałaby wiadomości z prośbą o spotkanie i jeszcze jedną szansę. Kolejną „ostatnią szansę". Nie po tym, co ostatnio jej powiedziałem. Wprost wyznałem, że miałem dosyć jej humorków, płaczu i wiecznych wyrzutów. Rzadko coś jej się podobało. Nic, co robiłem, nie było dla niej wystarczające. Miała inne zdanie na te tematy i tak zaczęła się awantura, którą zakończyłem, jednocześnie kończąc nasz związek. Dlatego właśnie starałem się spotykać z Liv jak najrzadziej. Nie pozwalałem, żeby się do mnie bardziej zbliżyła emocjonalnie.

Dance, Sing, Love. Miłosny układOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz