5.

9.9K 533 11
                                    

- Sara - wyszeptał.

Zmniejszył odległość między nami, do tego stopnia, że nasze usta dzieliły milimetry. Swoje dłonie położył na moich już mokrych od łez policzkach. Patrzył w moje oczy, chcąc wyczytać z nich cokolwiek. Tak bardzo za nim tęskniłam. Tak bardzo pragnęłam wtulić się w jego silne ramiona i poczuć się w końcu bezpiecznie. Bo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Jego ramiona były moim domem, moim ulubionym miejscem, moją ostoją. Tak bardzo pragnęłam poczuć jego usta na swoich, utonąć po raz kolejny w pocałunku, który mógłby zastąpić mi tlen. Tak bardzo pragnęłam usłyszeć z jego ust te dwa słowa, które sprawiłyby, że moje serce znów zaczęło by bić tym najpiękniejszym rytmem. Tak bardzo tego wszystkiego pragnęłam, tu i teraz. Jednak wiedziałam, że on już nie jest tym Joshem, któremu oddałam serce, ja nie jestem tą Sarą, którą on pokochał. Minęło tyle czasu i choć moje serce wciąż należało do niego, nie mogłam dopuścić do chwili słabości po między nami. Mógł mieć ułożone życie, mógł kochać inną kobietę, być z nią w związku, planować przyszłość. Wyjechał z Seattle, żeby zacząć nowe życie, życie beze mnie. I choć tak cholernie chciałam go odnaleźć, teraz kiedy to już się stało zrozumiałam, że nie mogę się mieszać. Nie mogę stawać na drodze do jego szczęścia. Wiedziałam, że jeżeli dojdzie do tego pocałunku nie będę potrafiła odpuścić. Dlatego postanowiłam to przerwać.

- Muszę już iść - udało mi się wydusić.

Jego oczy wyrażały smutek. Tak cholernie mocno chciałam go przytulić. Wykrzyczeć, że go kocham. Jego dłonie powędrowały na moje plecy, przycisnął mnie do swojego torsu, a głowę schował w zagłębieniu mojej szyi.

- Zostań - prosił, a w jego głosie dało się wyczuć desperację. Tak bardzo chciałabym z Tobą zostać Josh.

- Muszę iść - powiedziałam wyrywając się z uścisku mężczyzny mojego życia i podchodząc do drzwi.

W tym samym czasie zadzwonił dzwonek, nie musiałam się zastanawiać kto to. Umówiłam się wcześniej z Justinem, że pojedziemy razem na uczelnie. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam uśmiech blondyna, który za chwilę zamienił się w lekki grymas. Wiedziałam co jest tym spowodowane. Josh stał za mną. Czułam jego obecność, był blisko, za blisko, żebym mogła się skupić. Przesunęłam się na bezpieczną odległość i zobaczyłam jak chłopacy mordują się wzajemnie wzrokiem. Postanowiłam to przerwać.

- Okey - odchrząknęłam - Josh, to jest Justin, Justin Josh. - Przedstawiłam ich sobie, Justin wyciągnął  dłoń w kierunku Josha, jednak ten nie wysilił się nawet, żeby ją ścisnąć.

- Idziemy Sara? - zwrócił się do mnie chłopak, przytaknęłam głową i wyszłam z mieszkania nie patrząc na mojego współlokatora.

Dojechaliśmy pod budynek pięć minut przed czasem, byłam wdzięczna Justinowi, że nie skomentował tego co działo się przed chwilą w mieszkaniu. Nie wiedziałabym co mam mu powiedzieć, sama nie wiedziałam co o tym myśleć.

JOSH:

Nie było dnia, którego nie rozpocząłem i nie zakończyłem myśląc o niej. Kochałem ją tak samo mocno jak wtedy, na wycieczce szkolnej, gdy jej to wyznałem. Kochałem ją całym sobą i byłem świadomy tego, że czas niczego tu nie zmieni, że moja miłość do niej nigdy nie przeminie.

Ostatni raz widziałem ją prawie rok temu, w dzień kiedy popełniłem największy błąd mojego życia, kiedy zostawiłem ją samą, na szpitalnym łóżku, w śpiączce. Teraz gdy zobaczyłem ją ponownie, wiedziałem, że muszę ją odzyskać.

Nie mogłem sobie poradzić z tym co działo się mojej głowie gdy Sara wyszła z innym facetem. Wiedziałem jedno, wciąż kocham tę kobietę jak wariat i tym razem tego nie spieszę.


SARA:

Przez wszystkie wykłady byłam myślami gdzieś daleko. Carmen wielokrotnie próbowała nawiązać ze mną jakiś kontakt, jednak ja nie miałam na to ochoty. Oczywiście powiedziałam jej kto jest powodem mojego zachowania. Wiedziałam też, że będę musiała nakłonić Josha, aby odezwał się do rodziców i przyjaciół, którzy odchodzą od zmysłów nie  wiedząc co się z nim dzieje.

- Stawiam obiad - powiedziała moja przyjaciółka ciągnąc mnie za rękę w stronę KFC.

- Carmen, ja nie wiem jak mam się zachować...

- Rozumiem Sara, ale błagam Cię, nie analizuj wszystkiego, daj się ponieść chwili. To przeznaczenie - mówiła podekscytowana, cały czas gestykulując rękoma.

- Tak myślisz? - zapytałam niepewnie.

- Ja to wiem. - Stwierdziła, gryząc kawałek kurczaka.

- A jeśli on ma kogoś?

- To z tego kogoś zrezygnuje. - Carmen wzruszyła ramionami i posłała mi oczko. Czasami się zastanawiałam, skąd w niej tyle pozytywnej energii, beztroskości, dzięki której wszystko wydawało się takie proste. Zrezygnuje... dobre sobie. Roześmiałam się  z jej podejścia.

- Jak z Chrisem? - postanowiłam zmienić temat. Wystarczy mi Josha na dzień dzisiejszy. Głowa mnie od niego boli, albo boli mnie od wczorajszego alkoholu.

- Zaprosił mnie dziś do kina - zapiszaczała

- Och, okey w takim razie chodźmy, trzeba zrobić Cię na bóstwo - przybiłyśmy sobie piątakę, po czym skierowałyśmy się w stronę akademika.


Szłam do mieszkania, ciesząc się w głebi duszy z tego, że Josh ma nocną zmianę. Dzięki temu do końca tygodnia będziemy się mijać, a ja tym samym będę miała trochę czasu, żeby sobie wszystko poukładać. Przekroczyłam próg mieszkania, gdzie od razu pod moimi nogami zaczął plątać się Busch. Przykucnęłam i przytuliłam się do niego.

- Jak tam piesku? Myślisz, że twój Pan się nie pogniewa i mogę zabrać cię na spacer? - podrapałam go za uchem, dokładnie tak jak lubił. Gdy zabrałam dłoń, zwierzak zaczął szczekać co mnie rozbawiło.

- Jego Pan się nie pogniewa, jeśli będzie mógł pójść z Wami - usłyszałam głos, na który moje serce zabiło mocniej.

- Co Ty tu robisz? - zapytałam, po czym podniosłam się z podłogi.

- Mieszkam? Masz szczęście Sara, że to ja okazałem się być Twoim współlokatorem, jak mogłaś być tak nieodpowiedzialna i przygarnąć pod swój dach obcego mężczyznę?! - ton jego głosu był podniesiony, widać było, że jest zdenerwowany.

- Nie krzycz na mnie, to nie Twoja sprawa co robię ! - krzyknęłam, po czym próbowałam go wyminąć.

- Po prostu się martwię okey? przepraszam - westchnął, torując mi przejście.

- A przyszło Ci do głowy "Panie wielce odpowiedzialny", że my też się martwiliśmy, nie dawałeś żadnego znaku życia...

- Przepraszam - przerwał mi przykładając palec do moich ust.

- Jedno przepraszam nie załatwi sprawy, masz się skontaktować z rodziną Josh.

- Okey, zrobię to, ale nie teraz. Teraz mam coś ważniejszego na głowie - powiedział zmniejszając odległość między nami. Busch zaszczekał, przynosząc pod moje nogi smycz.

- Spacer - powiedziałam podnosząc przedmiot z podłogi.

Mój ExOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz