Dotarłam do dużej, metalowej bramy wejściowej. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Jacka i Crandiego. Uznałam że czekają w środku, dlatego grzecznie stanęłam w długiej kolejce. Już stałam przy kasie, kiedy ktoś szarpnął mnie za ręke i wyciągnął z kolejki.
- Tu jesteś cukiereczku!- usłyszałam głos Jacka. Szybko ogarnęłam, że to on mnie wyciągnął spod kasy.- Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz.- dodał po chwili. Nagle przed moją twarzą, pojawiła się różowo- niebieska wata cukrowa. Odchyliłam głowę i popatrzyłam w górę. Za mną stał Crandy... lub nademną. Cała sytuacja musiała śmiesznie wyglądać... Ludzie co jakiś czas się zatrzymywali i robili zdjęcia... No ale co się dziwić? Nad małą i chudą dziewczynką stało dwóch dobrze zbudowanch i około 2 metrowych clownów (sorry Crandy, wiem, że nie jesteś clownem tylko błaznem, ale poprzednie zdanie brzmi nie po polskiemu).
- Idziemy?- spytał Crandy, kiedy już wzięłam watę. Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową na tak. W pierwszej kolejności poszliśmy na kolejkę. Usiadłam w pierwszym wagonie wraz z Crandym. Kolejka ruszyła i zaczęła wyjeżdżać pod górę.
- Boisz się?- spytał Jack, który siedział za nami.
-Trochę- odpowiedziałam cicho. Nagle zaczęliśmy zjeżdżać ostro w dół. Oczywiście wydarłam się na całe gardło. Kiedy skrecaliśmy, zabardzo się przechyliłam i wyglądało jakbym zaraz miała wypaść . Crandy skorzystał z okazji i złapał mnie z talię.
- Przecież jestem przypięta... nie wpadnę!- zaprotestowałam głośno.
- Nigdy nic nie wiadomo...- powiedział Crandy i przysunął mnie bliżej. Czułam się dość niekomfortowo w tej sytuacji, ale nic nie mogłam zrobić. Chciałam się choć trochę odsunąć, ale zamiast tego, trafiłam jeszcze bliżej klaty, tego zboczeńca. Kiedy kolejka się zatrzymała Jack wysiadł pierwszy. Niestety nie dane mi było wyjść samej. Zostałam wyjęta z wagonika i posadzona na ramionach Jacka.
- Lekka jesteś- powiedział.
-Zostaw mnie! Chcę na dół! Ja chcę na ziemię!!!- krzyczałam. Przestraszona, mocno złapałam się Jacka.
- HAHAHA! Nie tak mocno!- powiedział Jack. Poluzowałam uścisk, ale wciąż mocno się go trzymałam. Byłam zdecydowanie za wysoko. Jack zaczął podskakiwać, przez co o mało nie dostałam zawału. Widząc moje przerażenie, oboje wybuchnęli śmiechem. Po jakiś 30 minutach, Jack pozwolił mi zejść. Byłam przeszczeńśliwa z powodu powrotu na ziemię. Żeby jakoś uniknąć następnych takich sytuacj, zaproponowałam strzelnicę. Zgodzili się, ale dopiero po karuzeli. Niezbyt je lubiłam, ale poszłam. Było całkiem fajnie, nie licząc tego, że o mało nie zwróciłam. Kiedy szliśmy w stronę strzelnic, przechodziliśmy obok atrakcji dla dzieci. Momentalnie wokół Jacka i Crandiego, zaroiło się od małych potworów. Zostałam odepchnieta na bok. Chwilę zastanawiałam się nad ucieczką, ale szybko uznałam to za zły pomysł. Stałam obok i czekałam aż dzieciaki się znudzą. Jackowi chyba się nie spodobało, że bachory mnie wypchnęły i zajmują mu cenny czas. Zaóważyłam to dopiero po chwili, ale w tedy było już za późno. Dzieciaki odeszły, pożerajac cukierki od Jacka.
-Idziemy?- spytał Jack. Stałam i wpatrywałam się w bawiące się bachorki. Z zamyślenia wyrwała mnie czyjąś ręką [czyt. szpona] mocno zaciskająca się na moim ramieniu.
-Co było w tych cukierkach?- spytałam nie odwracając głowy.
-Nic szczególnego...- mruknął Jack. Złapał mnie za rękę i pociągnął do tyłu. Zostałam odciągnięta od dzieci. Zanim doszliśmy do strzelnicy, kilka osób zrobiło sobie z nami zdjęcie. Wkońcu stanęłam oko w oko z piramidą szklanych butelk po mleku, niestety nie udało mi się zmierzyć się z moim przeciwnikiem. Kiedy, już miałam rzucać, jakaś inna piłka straciła wszystkie butelki. Spojrzałam w stronę z której nadleciała. Stał tam młody blondyn (ok 16/17 lat), ubrany na czarno, w ręku trzymał piłeczkę. Chciałam ponownie spróbować, ale on znów mnie ubiegł. Tak też się stało za trzecim razem. Szczeże wk*rwiona, odwróciłam się i... Oberwałam rudym liskiem w twarz. Kiedy się ogarnęłam, zobaczyłam tylko jak chłopak znika w tłumie. Nagle, z przeciwnej strony, nadeszli Jack i Crandy.
-Ooo, widzę, że udało ci się coś wygrać! Gratuluję! - krzyknął Jack. Nawet nie zaóważyłam, że gdzieś poszli.
-E..No...ja...nie... Gdzie byliście?! -tylko tyle udało mi się wydusić.
-Poszliśmy po lizaczki!- powiedział Crandy i podał mi lizaczka. Wzięłam słodycz i od razu zatopiłam w nim zemby. Potem poszliśmy na inne atrakcje.
(18:50)
Został nam już tylko dom strachów, po tym co przeszłam, na pewno nie wystraszę się jakiś kukieł!
Kiedy weszliśmy do środka poczułam się słabo. W głowie zaczęło mi wirować, a rana nie dawała o sobie zapomnieć. Ukradkiem podwinęłam podkoszulkę i spojżałam na bandaże. Czerwona, powiększająca się plama... ale nie mogłam przecież powiedzieć, że mnie boli. Z wielkim trudem przeszłam dom strachów. Ponieważ to była już ostatnia atrakcja, wkońcu mogłam wrócić do domu. [Nie?] Kiedy byłam już za bramą wejściową, ktoś złapał mnie za ręke i pociągnął w swoją stronę.
-Nawet się nie chcesz pożegnać?! -spytał Jack, zamykając mnie z żelaznym uścisku. Ścisnął mnie za mocno. Poczułam ogromny ból i zaczęłam się ksztusić. Jack natychmiast mnie puścił. Upadłam na kolana i wyplułam karminową ciecz. Jack chciał mnie podnieść, ale wyrwałam się. Podniosłam się na palcach u nóg, bez użycia rąk. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się wesoło.
-Pa. Idę do domu.- mówiąc to, odwróciłam się i ruszyłam w stronę domu, zostawiając Jacka i Crandiego w niemałym zaskoczeniu. Jeszcze raz odwróciłam się, by zobaczyć ich zdezoriętowane miny.
___________________________przepraszam za długą nieobecność i że ten roździał taki krótki, ale rodzice mi komórke zabrali i nie mam jak pisać. Znowu znikam, bo komórki jeszcze nie odzyckałam. :/
CZYTASZ
Laleczka (zawieszone)
Horror15-letnia Ir pada ofiarą seryjnego mordercy, Jasona. Zabawkarz postanawia pobawić się nową lalką i pozwala jej żyć, jednak staje się ona jego własnością. Musi żyć w jego domu, wraz z innymi mordercami i gwałcicielem, musi też być posłuszna i patrzeć...