ROK 845, OBÓZ TRENINGOWY
Shadis w końcu odpuścił Charlesowi i Jordanowi, choć chyba każdy wiedział, że tego dnia wybrał swego kozła ofiarnego, a nawet dwóch. Kadeci wzdrygali się ze strachu i nerwów, gdy żółte oczy głównego instruktora zawieszały się n nich, choć na sekundę.
Zapadła grobowa cisza, którą każdy obawiał się przerwać, by nie podzielić losu dwóch kolegów.Aż ktoś postanowił to zrobić.
Piękna melodia dobrze znana Aberald rozeszła się między kadetami i instruktorami. Osoba, która ją nuciła ani trochę nie starała się ściszyć głosu. Keith spojrzał z chęcią mordu malującą się na twarzy na Laurys i podszedł do niej.
- Co ty robisz? - spytał dziwnie spokojnie. Kadeci bali się teraz nawet oddychać. W niemałym szoku patrzyli na podejrzanie rozanieloną Wayland
Dziewczyna, gdy dostrzegła surowe lico dowódcy, zamilkła, uśmiechając się wciąż szeroko. Nie bała się. Wesoło spojrzała na Shadisa.
- To tylko taka melodia - odrzekła słodko. - Wszyscy tutaj są tacy ponurzy i tylko myślą, co zrobić, by panu nie podpaść, więc pomyślałam, że muzyka ich uspokoi.
Ansa stała tuż obok Laurys. Miała cichą nadzieję, że jej nowa przyjaciółka nie będzie miała problemów, a były dowódca Zwiadowców nie rozpozna w niej tamtej dziewczyny, która krzyczała pokrzepiające hasła do niego i jego oddziału. Starała się nie rzucać się w oczy, co teraz było naprawdę trudne. Wszystko przez Laurys! Ku zdziwieniu rekrutów i pozostałych instruktorów, Keith otaksował blondynkę wzrokiem i bez słowa odszedł. Laurys zaczęła bawić się włosami, nie czując na sobie najwyraźniej prawie wszystkich par oczu. Nie spytał jej ani o imię czy obszar. O nic. Po prostu odszedł.
Instruktor posłał jeszcze krótkie spojrzenie Ansie, ale gdy się nie zatrzymał, a poszedł dalej, odetchnęła. Nie rozpoznał jej.
- TY, śmieciu! - wydarł się na kogoś z tylnego rzędu.
- Tak, sir!?
❈ ❈ ❈ ❈ ❈
Wieczorem pozwolono kadetom wrócić do swoich baraków, które im wcześniej przydzielono. Siedzieli wykończeni całodniowymi ćwiczeniami i z nadzieją patrzyli w swoje miski z podejrzaną papką. Ktoś warknął z niedowierzaniem odnośnie niedobrej kolacji, ale i tak było to lepsze niż warunki uchodźców za murem Rose. Lepszy od brązowej papki był tylko chleb, który o dziwo zdawał się świeży i jadalny.
- Cholera! Ten Shadis to jakiś tyran! - burknął wysoki chłopak, siedzący naprzeciwko Ansy i Laurys. Z apetytem jadł kolację.
Uchodziłby za przystojnego chłopaka o słomkowych włosach i pięknych szarych oczach, gdyby nie paskudna blizna, szpecąca jego prawy policzek.
- Nie jest aż tak źle - odpowiedziała mu łagodnie brązowowłosa dziewczyna w okularach, jedząca swoją porcję obok niego.
- Rana! - krzyknął. - Gdyby mógł zabijać wzrokiem, mógłby zabić i nas!
Rana podrapała się po skroni i spojrzała na dziewczyny przed nią. Poczerwieniała nagle na twarzy.
- Och! Przepraszam! Przeszkadzamy wam w posiłku? - spytała niewinnie.
Ansa nawet na nią nie spojrzała. Cały czas była odwrócona w stronę drzwi frontowych. Głowę podparła na jednej dłoni, a paznokciami drugiej stukała o blat drewnianego stołu. Ani trochę nie była zainteresowana ich rozmową, co nie umknęło uwadze Laurys, więc to ona mówiła.
- A skąd! - zachichotała. - Przyjemnie słucha się waszych takich malutkich kłótni. Zupełnie jak w domu, jak rodzina - uśmiechnęła się szerzej. - A co do łysolka - uderzyła kilka razy lekko łyżką o swój policzek, gdy zaczęła się zastanawiać - nie wydaje się być zły. Całkiem fajny gość!
Chłopak pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Mówisz tak, bo nie dał ci kary za śpiewanie! - rzucił. - Przecież to była niesubordynacja!
Laurys najwyraźniej nie widziała niczego złego w swoim zachowaniu na placu. Wzięła gryz chleba i spokojnie przeżuwała, patrząc prosto w oczy chłopaka, które pod światło wydawały się zielone.
- Jak możesz tak spokojnie jeść?! Za murami są tytani, a na zewnątrz Charles i Jordan pójdą spać o suchym pysku i jutro zawalą te całe linki czy co to ma być - uderzył pięścią o stół. - Od tego zadania zależy czy zostaną w obozie! - zerwał się na równe nogi. Na jego twarzy malowała się prawdziwa furia. Rana z całych sił trzymała przyjaciela i namawiała go, by się uspokoił. - A ty! - wskazał palcem na Ansę. - Nic nie powiesz?! Ona sobie je, a ty tu siedzisz spokojnie!
- Czy siedzenie i ignorowanie tej bezsensownej kłótni cię denerwuje? - spytała znudzonym tonem dziewczyna. Chłopak poczerwieniał nagle na twarzy, gdy na niego spojrzała. W jej oczach nie było nic. - Wydzierasz się i nawet nie pomyślisz, że przeszkadzasz innym jeść. Stoisz i krzyczysz na nas, patrząc z wyższością, bo gadasz niby jak wzorowy żołnierz, co? Moralne pobudki tobą kierują? To dobrze. Przypominasz o zagrożeniu, jakim są tytani, czy stanąłeś z nimi twarzą w twarz, że teraz o tym wspominasz? Ten trening ma nas na to przygotować. Niemal każdy z nas będzie z nimi walczył, będąc w różnych korpusach i wykonując rożne zadania. Pamiętamy, kto jest wrogiem ludzkości. Może usiądziesz i przestaniesz krzyczeć? - Usiadł z powrotem na swoim miejscu. - Tak lepiej, prawda? - Znów straciła zainteresowanie rozmową.
- Przepraszam - powiedziała Rana. - On zwykle nie jest taki impulsywny. To dobry i wesoły chłopak, ostatnie wydarzenia trochę nim wstrząsnęły. Jestem Rana Cheney, a to Noel Reyes. Oboje jesteśmy z dzielnicy Trost, więc ciężko nam sobie wyobrazić, co przeżyli ci z Shinganshiny - Poprawiła okulary, które osunęły jej się na nos. - A wy jesteście?
- Laurys Wayland - wskazała na siebie palcem. - A ta, która właśnie skarciła twojego przyjaciela to Ansa Aberald z Shinganshiny.
Rana i Noel wymienili się zdziwionymi spojrzeniami.
- A więc jesteś stamtąd, gdzie zaatakowali tytani - powiedział spokojnie chłopak, kładąc głowę na rękach, które położył na stole. - Więc ich widziałaś? Nie zazdroszczę. Szczerze? Jestem przerażony... Mieszkam z Miką, moją siostrą, jej mężem Albertem i córką Felice. To moja jedyna rodzina, więc trochę się o nich martwię.
- Twoja melodia - zaczęła Cheney, chcąc zmienić temat - była naprawdę piękna i bardzo wesoła. Dzięki niej trochę się wtedy uspokoiłam.
Laurys zachichotała.
- Wiem! Bo tak ona działa! - Wypięła dumnie pierś.
- Skąd ją znasz? Nigdy takiej nie słyszałam.
Aberald spojrzała kątem oka na towarzyszkę. Laurys zastanowiła się dłuższą chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia. Znam ją... od zawsze. Jest to na ogół smutna, wolna melodia wyrażająca nadzieję, ale wtedy stwierdziłam, że musi być żywsza, weselsza.
Ansa zerwała się na równe nogi i wyszła z budynku będącego jadalnią. Nawet nie ruszyła swojej kolacji, choć była strasznie głodna. Rana zakryła usta dłonią.
- Czy powiedziałam coś nie tak? - zmartwiła się.
Blondwłosa dziewczyna z lekkim uśmiechem pokręciła głową.
- Ona... po prostu jest dobrym człowiekiem - rzekła, puściła do nich oczko i również wstała od stołu. - A teraz przepraszam muszę coś zrobić.
CZYTASZ
Ai no Tsubasa | Levi Ackerman
FanficNie jestem wyjątkowa. Nie jestem jedyna, która pragnie żyć naprawdę. Niektórzy porównują ludzkość do bydła, żyjącego posłusznie w zagrodzie za trzema murami - Maria, Rose, Sina - ja jednak próbuje żyć według słów mojej mamy, która została zamordowan...