5. ,,Twoja melodia"

1.9K 180 20
                                    

ROK 845, OBÓZ TRENINGOWY

Shadis w końcu odpuścił Charlesowi i Jordanowi, choć chyba każdy wiedział, że tego dnia wybrał swego kozła ofiarnego, a nawet dwóch. Kadeci wzdrygali się ze strachu i nerwów, gdy żółte oczy głównego instruktora zawieszały się n nich, choć na sekundę.
Zapadła grobowa cisza, którą każdy obawiał się przerwać, by nie podzielić losu dwóch kolegów.

Aż ktoś postanowił to zrobić.

Piękna melodia dobrze znana Aberald rozeszła się między kadetami i instruktorami. Osoba, która ją nuciła ani trochę nie starała się ściszyć głosu. Keith spojrzał z chęcią mordu malującą się na twarzy na Laurys i podszedł do niej.

- Co ty robisz? - spytał dziwnie spokojnie. Kadeci bali się teraz nawet oddychać. W niemałym szoku patrzyli na podejrzanie rozanieloną Wayland

Dziewczyna, gdy dostrzegła surowe lico dowódcy, zamilkła, uśmiechając się wciąż szeroko. Nie bała się. Wesoło spojrzała na Shadisa.

- To tylko taka melodia - odrzekła słodko. - Wszyscy tutaj są tacy ponurzy i tylko myślą, co zrobić, by panu nie podpaść, więc pomyślałam, że muzyka ich uspokoi.

Ansa stała tuż obok Laurys. Miała cichą nadzieję, że jej nowa przyjaciółka nie będzie miała problemów, a były dowódca Zwiadowców nie rozpozna w niej tamtej dziewczyny, która krzyczała pokrzepiające hasła do niego i jego oddziału. Starała się nie rzucać się w oczy, co teraz było naprawdę trudne. Wszystko przez Laurys! Ku zdziwieniu rekrutów i pozostałych instruktorów, Keith otaksował blondynkę wzrokiem i bez słowa odszedł. Laurys zaczęła bawić się włosami, nie czując na sobie najwyraźniej prawie wszystkich par oczu. Nie spytał jej ani o imię czy obszar. O nic. Po prostu odszedł.

Instruktor posłał jeszcze krótkie spojrzenie Ansie, ale gdy się nie zatrzymał, a poszedł dalej, odetchnęła. Nie rozpoznał jej.

- TY, śmieciu! - wydarł się na kogoś z tylnego rzędu.

- Tak, sir!?

❈ ❈ ❈ ❈ ❈

Wieczorem pozwolono kadetom wrócić do swoich baraków, które im wcześniej przydzielono. Siedzieli wykończeni całodniowymi ćwiczeniami i z nadzieją patrzyli w swoje miski z podejrzaną papką. Ktoś warknął z niedowierzaniem odnośnie niedobrej kolacji, ale i tak było to lepsze niż warunki uchodźców za murem Rose. Lepszy od brązowej papki był tylko chleb, który o dziwo zdawał się świeży i jadalny.

- Cholera! Ten Shadis to jakiś tyran! - burknął wysoki chłopak, siedzący naprzeciwko Ansy i Laurys. Z apetytem jadł kolację.

Uchodziłby za przystojnego chłopaka o słomkowych włosach i pięknych szarych oczach, gdyby nie paskudna blizna, szpecąca jego prawy policzek.

- Nie jest aż tak źle - odpowiedziała mu łagodnie brązowowłosa dziewczyna w okularach, jedząca swoją porcję obok niego.

- Rana! - krzyknął. - Gdyby mógł zabijać wzrokiem, mógłby zabić i nas!

Rana podrapała się po skroni i spojrzała na dziewczyny przed nią. Poczerwieniała nagle na twarzy.

- Och! Przepraszam! Przeszkadzamy wam w posiłku? - spytała niewinnie.

Ansa nawet na nią nie spojrzała. Cały czas była odwrócona w stronę drzwi frontowych. Głowę podparła na jednej dłoni, a paznokciami drugiej stukała o blat drewnianego stołu. Ani trochę nie była zainteresowana ich rozmową, co nie umknęło uwadze Laurys, więc to ona mówiła.

- A skąd! - zachichotała. - Przyjemnie słucha się waszych takich malutkich kłótni. Zupełnie jak w domu, jak rodzina - uśmiechnęła się szerzej. - A co do łysolka - uderzyła kilka razy lekko łyżką o swój policzek, gdy zaczęła się zastanawiać - nie wydaje się być zły. Całkiem fajny gość!

Chłopak pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Mówisz tak, bo nie dał ci kary za śpiewanie! - rzucił. - Przecież to była niesubordynacja!

Laurys najwyraźniej nie widziała niczego złego w swoim zachowaniu na placu. Wzięła gryz chleba i spokojnie przeżuwała, patrząc prosto w oczy chłopaka, które pod światło wydawały się zielone.

- Jak możesz tak spokojnie jeść?! Za murami są tytani, a na zewnątrz Charles i Jordan pójdą spać o suchym pysku i jutro zawalą te całe linki czy co to ma być - uderzył pięścią o stół. - Od tego zadania zależy czy zostaną w obozie! - zerwał się na równe nogi. Na jego twarzy malowała się prawdziwa furia. Rana z całych sił trzymała przyjaciela i namawiała go, by się uspokoił. - A ty! - wskazał palcem na Ansę. - Nic nie powiesz?! Ona sobie je, a ty tu siedzisz spokojnie!

- Czy siedzenie i ignorowanie tej bezsensownej kłótni cię denerwuje? - spytała znudzonym tonem dziewczyna. Chłopak poczerwieniał nagle na twarzy, gdy na niego spojrzała. W jej oczach nie było nic. - Wydzierasz się i nawet nie pomyślisz, że przeszkadzasz innym jeść. Stoisz i krzyczysz na nas, patrząc z wyższością, bo gadasz niby jak wzorowy żołnierz, co? Moralne pobudki tobą kierują? To dobrze. Przypominasz o zagrożeniu, jakim są tytani, czy stanąłeś z nimi twarzą w twarz, że teraz o tym wspominasz? Ten trening ma nas na to przygotować. Niemal każdy z nas będzie z nimi walczył, będąc w różnych korpusach i wykonując rożne zadania. Pamiętamy, kto jest wrogiem ludzkości. Może usiądziesz i przestaniesz krzyczeć? - Usiadł z powrotem na swoim miejscu. - Tak lepiej, prawda? - Znów straciła zainteresowanie rozmową.

- Przepraszam - powiedziała Rana. - On zwykle nie jest taki impulsywny. To dobry i wesoły chłopak, ostatnie wydarzenia trochę nim wstrząsnęły. Jestem Rana Cheney, a to Noel Reyes. Oboje jesteśmy z dzielnicy Trost, więc ciężko nam sobie wyobrazić, co przeżyli ci z Shinganshiny - Poprawiła okulary, które osunęły jej się na nos. - A wy jesteście?

- Laurys Wayland - wskazała na siebie palcem. - A ta, która właśnie skarciła twojego przyjaciela to Ansa Aberald z Shinganshiny.

Rana i Noel wymienili się zdziwionymi spojrzeniami.

- A więc jesteś stamtąd, gdzie zaatakowali tytani - powiedział spokojnie chłopak, kładąc głowę na rękach, które położył na stole. - Więc ich widziałaś? Nie zazdroszczę. Szczerze? Jestem przerażony... Mieszkam z Miką, moją siostrą, jej mężem Albertem i córką Felice. To moja jedyna rodzina, więc trochę się o nich martwię.

- Twoja melodia - zaczęła Cheney, chcąc zmienić temat - była naprawdę piękna i bardzo wesoła. Dzięki niej trochę się wtedy uspokoiłam.

Laurys zachichotała.

- Wiem! Bo tak ona działa! - Wypięła dumnie pierś.

- Skąd ją znasz? Nigdy takiej nie słyszałam.

Aberald spojrzała kątem oka na towarzyszkę. Laurys zastanowiła się dłuższą chwilę, po czym wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. Znam ją... od zawsze. Jest to na ogół smutna, wolna melodia wyrażająca nadzieję, ale wtedy stwierdziłam, że musi być żywsza, weselsza.

Ansa zerwała się na równe nogi i wyszła z budynku będącego jadalnią. Nawet nie ruszyła swojej kolacji, choć była strasznie głodna. Rana zakryła usta dłonią.

- Czy powiedziałam coś nie tak? - zmartwiła się.

Blondwłosa dziewczyna z lekkim uśmiechem pokręciła głową.

- Ona... po prostu jest dobrym człowiekiem - rzekła, puściła do nich oczko i również wstała od stołu. - A teraz przepraszam muszę coś zrobić.

Ai no Tsubasa | Levi AckermanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz