24. ,,Może jakaś rekompensata?''

1.2K 136 50
                                    

KORPUS ZWIADOWCZY

POV. ANSA ABERALD


Kolejne poranne ćwiczenia i po raz kolejny obawiałam się, że dowódca Thompson nagle sobie uświadomi, kto połamał mu (przez przypadek) rękę. Dziwne, że w ogóle nadal pracował, powinien dostać zwolnienie czy coś. Złego diabli nie biorą... 

Po ośmiu upiornych godzinach dał nam odetchnąć. Dochodziła pora obiadu, więc Heuldys była w swoim żywiole. Miałam iść już za Jordanem, bo mnie ręką wołał. , ale nagle mój dowódca wyrósł przede mną i poprosił o rozmowę. Ponoć chodziło o coś w moich ruchach. Coraz mniej mi się to podobało. Dałam głową znak towarzyszom, że zaraz do nich dołączę.

Podeszłam do papierów zalegających na stole. Thompson w ogóle o nie nie dbał. Były brudne i pogniecione. Co ktoś tak obrzydliwy robił wśród Zwiadowców? Czyżby nawet tytani mieli po nim niestrawność? Ja na pewno. Na sam widok jego obleśnej gęby. Przysunął się nieznacznie, ale był moim zdaniem za blisko. Niebezpiecznie blisko. Czułam jego ciepły oddech na skórze odkrytego karku.

- Złamałaś mi rękę, mała suko. - Te słowa podziałały na mnie, jak zimny prysznic. Od razu wiedziałam, że powinnam uciekać, bo to nie zwiastowało niczego dobrego.

Cofnęłam się gwałtownie. Zauważył to. Oddychałam, jakby każdy oddech miał okazać się ostatnim, a może to była prawda? Cholera... zaraz tu wykituję, a Petra i Laurys... cholera.

- Może jakaś rekompensata, dziwko? - Złapał za moje nadgarstki i przygwoździł je do stołu nad moją głową. Naparł na mnie wielkim ciałem. Stół wbijał mi się w plecy.

To serio źle wyglądało. Zapach potu zmieszanego z piżmem nie należał do przyjemnych. Może sam piżm owszem, ale...

Thompson usytuował swoją nogę między moimi. Pochylił się nade mną i polizał moją szyję. On chciał mnie tylko zastraszyć, bym przeprosiła. Prawda? Sięgnął rogu mej koszuli, ale się powstrzymał. Znowu nachylił się bardziej... nasze nosy się stykały. Czekałam, aż się odsunie i wybuchnie śmiechem, ale on złapał mojego dekoltu i rozerwał białą koszulę, odsłaniając skromny jasny stanik i średniej wielkości piersi. Nie byłam płaska, ale do ideału kobiecości było mi i tak daleko.

Po moim czole spływał pot. On nie żartował! Szarpałam się, ale tylko uścisk się wzmocnił. Był taki sam... jak ten Żandarmów, gdy kazali patrzeć na śmierć matki. Krzyknęłam głośno, ale za to dostałam w twarz. Policzek zapiekł bardzo, zostanie siniak. Super. Thompson wpił się w moje usta, całując zachłannie i... odbierając mój pierwszy pocałunek!

Łzy naleciały mi do oczu, które zamykałam, chcąc nie widzieć, jak dowódca dotyka moich piersi, liże je, to było obleśne! Zaraz miałam zostać zgwałcona! Jedną ręką bawił się moją prawą piersią w staniku, a druga błądziła wokół rozporka moich spodni.

Znów się szarpnęłam, ale ponownie obserwałam w twarz, tak mocno, że krzyk utknął mi w gardle. Ponownie zaczął mnie całować. Wściekła ugryzłam go w język.

Wrzasnął i odsunął się, zasłonił usta dłonią. Między palcami leciała mu krew. Wstałam i otarłam wierzchem dłoni usta z jego krwi. Nieprzytomnym spojrzeniem powiodłam ku drzwiom. Kilka kroków i będę wolna. Wyciągnęłam dłoń z nadzieją...

Thompson powalił mnie na ziemię. To naprawdę był mój koniec. Zamknęłam oczy. Matko... wujku...

Ale nic się nie stało. Usłyszałam ruch, jęk i krzyk. Otworzyłam oczy, by spojrzeć na dowódcę przyciskanego mocno do ziemi.

- Jesteś obrzydliwy, aż mi się rzygać chce - warknął przez zęby mój wybawca. - Dobieranie się do majtek podwładnych? Wstydu gnoju nie masz? - Pociągnął mocniej ramię dowódcy, aż usłyszałam trzask kości. Thompson krzyknął głośno, ale nie było mi go szkoda. - I ty nazywasz siebie Zwiadowcą? Potraktuj to, jako dyscyplinarkę. - Noga wybawcy spoczywała między łopatkami dowódcy. Bolesny chwyt.

Złapał go za włosy i podniósł głowę do góry. Jak na swój wzrost był silny. Kilkakrotnie uderzył Thompsona w twarz, brzuch. To było okropne, ale wiedziałam, że zasłużył.

- Wypierdalaj, zanim nie zmienię zdania i nie tylko ręka będzie do dupy.

Thompson miał łzy w oczach. Pozbierał się szybko i uciekł. Ja nieobecnym spojrzeniem mierzyłam wybawcę. Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości. Mojego bohatera.

Bohater mojego dziedzictwa brzmi źle, ale póki nie miał dostępu do mojej głowy, byłam bezpieczna.

- Aberald, ta? - spytał, podchodząc do mnie. Skinęłam głową. - Ogarnij się i wstawaj.

Posłusznie wykonałam rozkazy, mając okrutną wizję przyszłości przed oczami. Koszula pozbawiona guzików już mi się nie przysłuży. Levi też to zauważył. Nie wiem, czemu, ale wydawał się mocno zirytowany.

- Ja... dzię - ucięłam, bo głos mi się złamał, a jednocześnie on mnie uciszył.

- Nie odzywaj się. Nie dziękuj. Po prostu przysłuż się, bym tego nie żałował. - Zdjął swoją zieloną oponczę, płaszcz Zwiadowców i mi go podał. - A to, widzę potem dobrze wyprane i wyprasowane. Nie przesadź z krochmalem.

Czy to był żart? Raczej nie, bo przy tym nawet powieka czy brew mu nie drgnęły. Założyłam płaszcz, ukrywając pod nim haniebny czyn. Nie podziękowałam mu, bo znów by mnie skarcił, a chyba miałam kłopoty.

- Ruszaj dupę, idziemy!

- Dokąd? - wymsknęło mi się.

- Na krzesełko.

Te dwa słowa zamroziły mi krew w żyłach. Naprawdę się bałam, wystraszyłam tego lodu w jego głosie. Krzesełko, czyli co? Mieli coś do mnie? Cholera...

Minęłam korytarz prowadzący do pokoi, a to znaczyło, że prowadził mnie w kierunku przywódcy, Smitha. Co ja zrobiłam? Otworzył szybko drzwi i mnie wepchnął do środka. Prawie się potknęłam. Erwin siedział ze spuszczonymi brwiami za swoim biurkiem. Po jego prawej stronie stała Hanji Zoë, a po lewej... pani Nesta.

Levi wyminął mnie i usiadł na zielonej kanapie, która już dawno miała za sobą lata świetności. Erwin uśmiechnął się łagodnie i wskazał dłonią na krzesło przed nim. Szykowało się przesłuchanie?

- Dzień dobry, Anso. Usiądź, musimy porozmawiać.

Usiadłam, ale czułam się jak na szpilkach, mimo że krzesło samo w sobie było cholernie wygodne.

- Nesta ze Oddziału Stacjonarnego i ja chcemy zadać ci kilka pytań. Zadam pierwszy, a ty odpowiesz szczerze na nie i na kolejne, by potem bez problemu stąd wyjść.

Mówił łagodnie, spokojnie, a jednak było coś nie tak. Zmarszczyłam brwi.

- Coś się stało?

Nesta poruszyła się niespokojnie.

- Tego chcemy się właśnie dowiedzieć. Anso, czy to ty zabiłaś tytana-odmieńca?

Dobrze, że siedziałam, bo nogi mi zmiękły. Ktoś mnie widział? Ktoś wydał? Czyżby to była Portman? Jasna cholera...

- Te, odpowiadaj, jak cię pytają, gówniaro - odezwał się za mną Ackerman. Przypomniałam sobie, że mam jego pelerynę na sobie. I pachniała nim. Mięta i środki czystości. Uroczo.

- T-tak... ja go zabiłam. - Położyłam pióro na niewidzialnym papierze i podpisywałam na siebie wyrok, jeszcze nie wiedziałam za co.

- Dlaczego to zataiłaś?

Błagam, niech zaraz zawali się kolejny  mur i wszyscy stąd wyjdą, zanim się popłaczę lub, co bardziej jest prawdopodobne, puszę pawia.

Ai no Tsubasa | Levi AckermanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz