Hollywood tonight

50 4 0
                                    

ORHAN

Moja złość na Nilay, a właściwie na tego chłopaka, który bezczelnie zaskarbił sobie zaufanie dzieciaków i mojej przyjaciółki, nie trwała długo.
W końcu urażona została tylko moja duma, a ona szybko się regeneruje.
Zaprosiła mnie na obiad, który sama przygotowywała, podczas gdy ja... Miałem 'oko' na maluchy.
Josie bawiła się szmacianą lalką a Veon i Luke oglądali 'Króla lwa'.
Luke znał cały tekst na pamięć!
Byłem pod wrażeniem.
- Wujciu... - zagadnęła mnie nagle dziewczynka. Nazywała mnie tak z przyzwyczajenia, Caden i Gaspard byli jej wujkami, Chase był ale tylko z nazwy tak, żeby było jej łatwiej. Ja kontynuowałem jego taktykę, bez żadnych problemów.
Nie miałem rodzeństwa, więc dużo radochy sprawiało mi gdy ktoś nazywał mnie 'wujciem'.
- Tak, księżniczko?
Czułem, jak wdrapuje mi się na kolana.
- Cy ty naplawde nic nie widzis? - głosik jej drżał, jakby miała się zaraz rozpłakać.
Uśmiechnąłem się do niej i przygarnąłem do siebie.
- Niestety, księżniczko.
- Cy to boli?
- Nie, to po prostu... Dziwne uczucie.
Po raz pierwszy komuś opowiadałem o tym jak to jest być niewidomym, ale wbrew przewidywaniom nie czułem się z tym źle.
- Cemu tak mas?
- Miałem wypadek, dawno temu.
- Ciocia Nily tez miała wypadek jak była mniejsa, wies wujciu?
- Tak - domyślałem się tego. Jej krok był nierówny, dociągała nogę.
Coś kazało mi sądzić, że to ten wypadek w którym zginęli jej rodzice, ale bynajmniej nie zamierzałem o to pytać.
Sam nie lubiłem wspominać mojego koszmaru, ale Josie, chcąc nie chcąc, uruchomiła wspomnienia tego fatalnego dnia.
Dnia, kiedy ostatni raz widziałem błękit nieba, uśmiech mamy czy kolor maski tej ciężarówki.
A potem nie było już nic.
Tylko nicość.
Brak kolorów.
Niebyt.
Kolor niebytu, który będzie mi towarzyszył całe życie.
- Umies poznawać ludzi? - trochę się rozpogodziła, może pomogło przytulenie a może mój pogodny ton głosu.
Nie bywałem smutny a nawet jeśli, to nigdy nie było tego słychać.
Po co uzewnętrzniać swój zły nastrój?
Przez to dzielę się nim z innymi, psuję ich humor.
(Nie licząc ostrej dyskusji z Chasem przed moją pierwszą wizytą u Nilay, kiedy zepsuł mi humor aż tak, że było to widać).
- Tak. Po krokach, po głosie, po zapachu i po dotyku.
- To tludne.
- Nie tak bardzo jak się zdaje.
Milczała chwilę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała.
W końcu wsunęła mi w ręce swoją lalkę.
- Powies mi coś o tym co tsymas? - spytała całkowicie poważnie, że aż się uśmiechnąłem. - Nie będę zła jak nie zgadnies - szepnęła mi na ucho. - I tak cię kocham, wujciu - dała mi buziaka a ja myślałem, że rozpłynę się od tego cukru - mimo całego mojego ogromnego uroku osobistego, rzadko słyszę takie słowa od dziewczyn. I to takich świeżo poznanych.
- Ja też cię kocham, Josie - zacząłem ją łaskotać, a wkrótce do zabawy dołączyli chłopcy.
W końcu Nilay zawołała nas na obiad, po którym dzieciaki zostały wysłane do pokojów na obowiązkową drzemkę, której nie cierpiały, ale ja dałbym się za nią pokroić.
W międzyczasie do domu wrócił Joseph a ja miałem w końcu okazję spytać go o to, skąd wzięły się przezwiska jego domowników.
- Na razie wydaje ci się to nie mieć sensu, chłopcze, ale gdy poznasz ich lepiej, zrozumiesz.
Hmm... Avione nazwałem nianią - Franią, bo najchętniej zaopiekowałaby się całym światem. Pilnuje nawet mnie, czasem bardziej niż dzieciaki. Gaspard to gangster, bo wiecznie pakuje się w kłopoty na imprezach, upija się a potem trzeba go odbierać z komisariatu. Totalny kretyn - byłem pewny, że przewrócił oczami, a ja nie mogłem nie wybuchnąć śmiechem słuchając jego słów. - Nilay jest urocza jak takie małe dziecko i popełnia takie same błędy, ale jest zaradna, tylko nie zawsze to okazuje. Moja dziecina - czułem jak się uśmiecha. - Caden wygrał kiedyś konkurs dla młodych polityków, i od tego czasu testował wszystkich z poprawności politycznej i przestrzegania prawa do tego stopnia, że postanowiłem mu się odwdzięczyć. Młody obywatel, tak go nazywam, bo jest wzorem patrioty. Iris... Nawet moje stare oczy dostrzegają jej niesamowite piękno. Jest nie tylko bardzo ładna ale i dobra dla każdego. Gaspard powinien bardzo o nią dbać.
Przerwał, jakby głęboko się nad czymś zamyślił.
Chrząknąłem.
- Jeszcze Vincent.
- No tak, jak mogłem o nim zapomnieć? Jego przezwisko to Budda, bo ma tyle cierpliwości do każdego co nikt inny w tym domu. Podziwiam go za to, że z nami wytrzymuje, bo - na dłuższą metę - życie z rodziną Fortennerów to nie lada wyczyn.
Westchnął głęboko parę razy, ale czułem jam wielką przyjemność sprawia mu opowiadanie o rodzinie.
Myślałem, że jesteśmy sami, dlatego zaskoczył mnie głos Nilay:
- A Orhan? Dziadziu, dlaczego mówisz do niego per chłopcze?
- Bo nie jest dziewczyną - oświadczył twardo pan Fortenner i zaraz dodał:
- Chłopcze, jeśli chcesz ją gdzieś zabrać, nie ma żadnego problemu. Ja tu wszystkiego dopilnuję - usłyszałem szelest otwieranej gazety.
- Jest pan naprawdę domyślny, panie Fortenner.
Wstałem i 'na czuja' podszedłem do dziewczyny.
- Zabieram cię tam gdzie umierają anioły.
- To znaczy?
- Do Hollywood, dziecino - prychnął Joseph.
- Dokładnie, dziecino.

                            *

- Wiesz, że jest nawet takie powiedzenie? Prowadził ślepy kulawego.
- Nie przeżywaj - wzruszyłem ramionami. Wydawała się negatywnie nastawiona ale to były pozory: kiedy tylko wjechaliśmy do miasta, piszczała z zachwytu.
Tak, wjechaliśmy - ojciec dawno temu zatrudnił kierowcę, który woził mnie gdzie tylko sobie zamarzyłem.
- Gdzie my w ogóle idziemy?
- Odwiedzić kilku moich przyjaciół, którzy pokażą ci niesamowite miejsca.
- Tylko mi? To ty nie idziesz ze mną?
- Hm. Idę.
Usłyszałem dźwięk, jakby uderzała się w twarz.
- Przepraszam, jestem taka głupia, że...
- Nieprawda.
- Że wkrótce przestaniesz się tym przejmować - zignorowała moje słowa.
Przewróciłem oczami, co (mam nadzieję) wyglądało profesjonalnie.
- Czemu ten cały Connor was w ogóle przywiózł?
- Zaproponował mi to, więc się zgodziłam. To lepsze niż wciskanie się na siłę do autobusu.
- Mogłaś zadzwonić do mnie.
- Nie mam twojego numeru, poza tym Connor mieszka tuż obok.
- Nigdy wcześniej cię nie podwoził - zauważyłem, kiedy pociągnęła mnie w lewo, ratując najprawdopodobniej przed potrąceniem przez jeden z wszechobecnych wózków.
- Po lekcjach ma treningi. Jest futbolistą.
- A dzisiaj nie miał?
- Nie wiem, nie rozmawialiśmy o tym.
- Nie? To o czym?
- O... - zawahała się przez moment. - Szkole i nowej nauczycielce. Dość irytująca.
Hmm...
Nie okłamywała mnie, ale ewidentnie coś pomijała.
Stwierdziłem jednak, że w końcu i tak się wygada, więc nie ma co drążyć.
- Jak wyglądają ci twoi znajomi? To znaczy... Jak ich rozpoznać? - zmieniła temat.
- Gdzieś tu, obok magazynu z samochodami powinien czekać...
- O mój Boże... To przecież Terry Bradshot!
- Czyli dobrze trafiliśmy.
Zatrzymała się gwałtownie.
- Przyjaźnisz się z Terry'm Bradshotem?!
- Tak.
- Jak bardzo znanym muzykiem jesteś?
- No...
- Orhan! Witaj, mistrzu! - usłyszałem głos Terry'ego i jego szybkie i delikatne kroki.
- Siemka, stary! - wyciągnąłem ręce a on uścisnął mnie potężnie.
Ostatnio widzieliśmy się ponad dwa miesiące temu.
- To jest Nilay, moja przyjaciółka.
Nilay - chyba znasz Terry'ego?
- Taak - wyjąkała. Uśmiechnąłem się półgębkiem, na co kopnęła mnie w kostkę, odchrząknęła i dodała: - Często oglądam twój program.
Cóż, Terry Bradshot i jego 'Life in  crazy world'* to hit ostatnich dwóch lat. W żartobliwy a czasem bardzo złośliwy sposób, pokazywał, komentował i negował życie w różnych miejscach na ziemi. Nie sugerował jednak w żaden sposób, że dane miasto, państwo, wioska jest nieodpowiednie do odwiedzenia. Wręcz przeciwnie.
Miał talent do mieszania ludziom w głowach.
- Miło mi to słyszeć, Nilay. Co chciałabyś odwiedzić najpierw? Plany filmowe, zaplecze techniczne, studia nagraniowe czy mój dom?
Zatkało ją, to było bardziej niż pewne.
- Och... A da się zacząć od wszystkiego?
Wybuchł śmiechem a ja wiedziałem, że tymi słowami skradła jego serce.

                             *

- Było cudownie! - pocałowała mnie w policzek, kiedy mknęliśmy drogą kabrioletem Terry'ego.
Cieszyłem się, że sprawiłem jej radość.
Poznała właściwie wszystkich moich znajomych, miała szansę wejść do całkowicie odjazdowych miejsc i posłuchać ludzi, którzy na co dzień koncertowali we wszystkich krajach świata.
Nie spotkaliśmy niestety mojego ojca, choć Nilay bardzo tego chciała.
- To musi być świetne uczucie pracować wśród tych wszystkich ludzi - powiedzia rozmarzonym tonem.
- Oj tak, tu nie można się nudzić... - odrzekł Terry. - Ale ja często czuję się tym zmęczony.
- Coś w tym jest. Najchętniej wyjechałbym gdzieś daleko, pooddychał innym powietrzem, spróbował czegoś innego... - tym razem to ja się rozmarzyłem.
Terry mruknął twierdząco i zwolnił, bo wjechaliśmy w boczną drogę prowadzącą do jego domu (wnioskowałem po dziurach w asfalcie).
- Więc dlaczego tego nie zrobisz? - spytała.
Odpowiedział jej tylko potworny i tak dobrze mi znany huk gniecionej blachy.

* Życie w szalonym świecie

Kolory niebytuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz