ORHAN- Na ile?
- Miesiąc.
Giselle zaklęła a Terry jak zwykle skupił się na sobie.
- Co ja tu będę robił sam? - mruknął naburmuszony.
- Na mnie nie licz. Mama zabiera mnie na Majorkę - Giselle ziewnęła przeciągle i dodała - wylatujemy jutro, więc muszę się zbierać. Pa, Terry! - usłyszałem jak daje mu buziaka. - Pa, kochanie! - podeszła do mnie i wpiła się swoimi ustami w moje. Objąłem ją w pasie i tak trwaliśmy, dobre kilka minut.
Terkot wózka oznaczał, że Terry się ewakuował.
I dobrze.
Gi gładziła mnie po szyi swoją drobną dłonią.
Ach...
Jej dotyk przywodził wspomnienie naszego pierwszego pocałunku. Nigdy przedtem nie czułem do drugiej osoby czegoś tak silnego.
Jej usta, ręce, włosy...
Zawładnęły moimi zmysłami...
Był tylko jeden cień w tym blasku. Fakt, że nigdy nie zobaczę miłości mojego życia, napawał mnie rozpaczą, którą starałem się ukrywać.
Tak potworny żal, nie mógł zostać przelany na nią ani na kogokolwiek z mojego otoczenia.
To rozerwałoby ich serca na strzępy.
Gdy, dla wygody, mieliśmy przenieść się na kanapę, usłyszałem dzwonek mojego telefonu.
- Nie odbieraj - mruknęła Giselle.
- Muszę... - przesunąłem palcem po ekranie. - Halo?
- Już czekam, panie Triade - to był kierowca.
- Zaraz będę - rozłączyłem się.
- Już? - Giselle brzmiała jak obrażone dziecko.
- Twój kierowca też zaraz będzie... Do zobaczenia za...
- Dwa tygodnie - jęknęła i po raz ostatni obdarzyła mnie pocałunkiem. - Wychodzisz ze mną?
- Idę jeszcze pożegnać się z resztą - oznajmiłem i ruszyłem w stronę salonu.
Oliver, Carmen i Terry zaczynali oglądać 'Grę o Tron', bo było słychać czołówkę.
Dobra melodia.
Pobudzająca wyobraźnię.
- Muszę jechać.
- Cześć, Orhan - Carmen dała mi buziaka.
- Masz zadzwonić zaraz jak dojedziesz - warknął Bradshot.
Nagle zrobił się odpowiedzialny?
Chapeau bas.
- Wyściskaj ode mnie Nilay, dobra? - Oliver stanął obok mnie.
- Wyjechała godzinę temu.
- No i co z tego? Nie zapomnij - poklepał mnie po ramieniu.
Hmm...
To było dość... dziwne zachowanie.
Odwróciłem się i wyszedłem.
Owiał mnie ciepły wiatr przynoszący zapach palm, hortensji i spalin samochodu.
- Na drugiej, panie Triade - usłyszałem głos Masona. Wiedział, że jak każdy facet w głębi duszy wolę być samodzielny, dlatego pomagał mi słowem, nie czynem.
Zgodnie z jego wskazówkami dotarłem do drzwi limuzyny i wsiadłem.
Miesiąc.
Miesiąc nie ruszania się z San Diego.
Poszedłem za przykładem Nilay i warknąłem:
- Cholera jasna.
Mason najspokojniej w świecie przesunął dzielącą nas ściankę w górę, żeby dać mi nieco prywatności.
Spoko koleś.
Musiałem się komuś zwierzyć. Lista była długa, ale prawie nikt nie był odpowiedni.
W końcu się zdecydowałem.
- Cześć ruska ślepoto - przywitał mnie mój drogi przyjaciel z dzieciństwa.
- Masz coś do Rosjan? Poza tym jestem Amerykaninem tureckiego pochodzenia.
- Oj, coś chyba nie jesteś w sosie, maleńki.
- Zamknij się.
- Co się dzieje? Coś z Nilay? - zmienił ton na poważny. - Nieźle zabalowaliście w nocy... Poza tym powinieneś oberwać za jej rękę.
- A skąd wniosek, że to moja wina? - spytałem nieprzekonująco.
- Triade. Proszę cię. Daj jej kwiatki, wytłumacz, że nie chciałeś i spełniaj jej życzenia przez miesiąc a ci wybaczy.
- Już mi wybaczyła.
- Chodzi o te całą Giselle? Jeśli jest zła...
- Nie chodzi o nią.
- To o kogo?
- O mamę. I tatę. I Terry'ego Bradshota. I kierowcę, który w nas wjechał. I...
- Konkrety, Triade - zirytował się lekko.
- Mam szlaban. Miesiąc nie ruszania się z San Diego.
Nie wiem czwgo oczekiwałem. Współczucia, zrozumienia, jakiegoś pomysłu co zrobić, nie wiem. W każdym razie na pewno nie tego co otrzymałem.
Chase śmiał się dobre pięć minut.
Włączyłem tryb głośnomówiący i wyciągnąłem się na siedzeniu jak na łóżku, jedząc chipsy.
Kiedy w końcu skończył, oświadczył zachrypniętym głosem:
- Bez stresu, jakoś ci zorganizuję ten miesiąc. Na razie wbij do mnie, jest tu paru moich kumpli na plotkach piciu.
- Jesteś za młody na picie.
- Coca coli?
- Zwracam honor.
- Pamiętasz adres?
- Oczywiście, że tak. Macie wszystko, czy coś kupić?
- A to kieszonkowego ci nie zabrali?
Czasem naprawdę mam ochotę go udusić.
- Spieprzaj, Morrison.
- Twoja mama nie lubi przeklinania.
Pamiętał, skurczybyk.
- Kupię ci taśmę klejącą, żebyś się w końcu zamknął.
- Oprócz tego chipsy, bitą śmietanę i butelkę szampana.
- Po co mi butelka szampana?
- Nie znasz gry w butelkę? - prychnął i się rozłączył.
Aha.*
- Jolie czy Kardashian?
- Jestem niewidomy, ale nawet ja słyszałem o jej wielkim tyłku. Jolie.
- Bo ma mniejszy tyłek?
- Bo prowadzi działalność humanitarną.
- Wow!
- Słabo kłamiesz, Triade - prychnął Chase. - Kochał się w niej jak jeszcze widział - oświadczył chłopakom. Siedzieliśmy w salonie Chase'a. Ja, on i kilku facetów, których myślę, że polubiłem: Reeze Gordon, Dean i Mike Poulder i Connor Parker.
Reeze chodził do klasy z Reeze'm, a Connor z Nilay. Dean i Mike byli w moim wieku (zabawna historia: Mike urodził się w styczniu, Dean w listopadzie).
Connor był zasadniczo okey, ale nie potrafiłem go do końca polubić.
To głupie uprzedzenia, wiem. Ale nie potrafiłem sobie z nimi poradzić.
- Ty kręcisz - Mike włożył mi do ręki butelkę.
Uwielbiałem grę w butelkę..
Zakręciłem.
Padło na Connora.
Idealnie.
- Podoba ci się Nilay?
Zapadła cisza.
Chase, siedzący obok mnie trząsł się, śmiejąc cicho.
- Odpowiadaj - ponaglił go Dean, a Chase szepnął mi na ucho:
- Dean i Nilay prawie byli kiedyś parą.
- Jak bardzo prawie?
- Bardziej niż myślisz.
Uhuhu...
Cicha woda brzegi rwie.
Chociaż z drugiej strony fakt, że Nilay jest największym pechowcem na ziemi, nie oznacza, że musi być jakoś niesamowicie spokojna.
I taka nie jest.
W końcu kiedy drugiego dnia naszej znajomości praktycznie się na nią rzuciłem, oddała mi pocałunek i to nawet lepiej niż Gi.
Ale lepiej, żeby mi się to nigdy nie wymknęło.
- To akurat głupie pytanie - Connor grał na czas.
- Głupie, nie głupie, musimy wiedzieć - wzruszyłem ramionami.
- Mi na przykład tak - oświadczył Reeze spokojnie.
Robi się coraz ciekawiej.
- Parker! Gadaj w końcu! - Dean prawie krzyknął, a z tonu jego głosu trudno było wywnioskować, czy wolałby, żeby odpowiedź była twierdząca, czy wręcz przeciwnie.
- No tak - oświadczył w końcu Connor i zaraz dodał - ale jak jej powiecie...
- Zwariowałeś? Stado nie zdradza swoich tajemnic - Reeze ściągnął patetyczny ton od Chase'a.
- Fakt, że powiedział to Reeze Gordon, jakoś średnio mnie pociesza - westchnął Connor. - Ja już będę spadał - uścisnął moją rękę.
Hmm...
- To ja pójdę z tobą, jeśli nie masz nic przeciwko - uśmiechnąłem się.
Nie miał.
Kiedy się ubierał, Chase spytał czy jestem nienormalny (mój dom był w przeciwnym kierunku).
- Chcę z nim pogadać.
- Twoja matka zrobi ci w końcu areszt domowy, ale ja już nic nie mówię - oświadczył.
Chase Morrison się zamknął? Dotąd miało to miejsce tylko raz. Jestem pod wrażeniem.
Wyszliśmy z Connorem na ulicę. Zgodnie z zaleceniem Chase'a, delikatnie trzymał rękaw mojej bluzy, bo strasznie nie lubiłem używania laski.
Szliśmy w ciszy, a kiedy w końcu miałem się odezwać, przerwał mi dźwięk kroków grupy ludzi.
- O jasna cholera... - jęknął Connor. - Oni mają broń!
- Panienki chyba nie powinny wychodzić same po zmierzchu - roześmiał się jeden z przybyszów.
Usłyszałem charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej broni, którą ktoś przytknął mi do nosa. Deja vu.
Tak... Coś bardzo podobnego jż się kiedyś wydarzyło...
Connor nie mógł znajdować się w lepszej sytuacji, bo wyczułem, że drży.
Tak samo jak ja się bał i to było zrozumiałe.
Tyle, że w razie najgorszego miał większe szanse na ucieczkę.
- Chcecie pieniędzy? Dam wam - musiało ich być wielu, bo inne zapachy tłumił mocny zapach wódki.
Poza tym, Connor jako futbolista poradziłby sobie z dwoma, ewentualnie trzema, nawet tak uzbrojonymi napastnikami.
- Pieniędzy? A co nam po twoich pieniądzach?
- W takim razie o co chodzi? - spytał Connor hardo. Jego strach się ulotnił. Mój, wciąż był na miejscu.
- Przeszkadza nam, że tu stoicie - odpowiedział ktoś inny. Już zaczynałem w myślach zapalać sobie gromnicę, kiedy odezwał się nowy głos.
Dziwnie znajomy.
- Odsuńcie się od nich.
- To ty? Ale o co chodzi? - spytał ten, który odezwał się pierwszy.
- Szef wzywa was do siebie. Nie będzie szczęśliwy jak się dowie co chcieliście zrobić.
Pomarudzili, pojęczeli, poprzeklinali, ale w końcu poszli. A my zostaliśmy z naszym wybawcą. Nie potrafiłem dopasować jego głosu do któregoś ze znajomych, ale Connor nie miał tego problemu.
- Co to do cholery było, Gaspard?
CZYTASZ
Kolory niebytu
Short StoryOrhan jest niewidomym muzykiem, zadziwiającym otoczenie otwartością serca i umysłu. Nilay jest całkowicie zdrową fajtłapą, która nie potrafi poradzić sobie z najprostszymi zadaniami i wciąż popełnia gafę za gafą. Pewnego dnia ona strzela największą...