Nad Przesmykiem Przodków wstawał świt.
Darius gładził czule potężny topór niczym ciało kochanki, sprawdzając jego ostrość. Był to zabieg zbędny – ostrze zawsze było ostre. Mimo to kontynuował zabieg, napawając się tą chwilą.
Za jego plecami pojawił się wysoki mężczyzna w zbroi przypominającej drapieżnego sępa.
— Generale, wszystko gotowe zgodnie z rozkazem.
— Bardzo dobrze.
Ręka Noxus pozwolił sobie na uśmiech. Obserwator z zewnątrz nie dostrzegłby niczego poza minimalnie uniesionymi kącikami ust, ale on się uśmiechał.
Gwiezdny pomiot przepadł. Wojska Demacii były wyniszczone i w odwrocie, trupy gęsto ścieliły ich obóz. Garen codziennie stawał do walki, lecz za każdym razem był coraz bardziej słaby.
Teraz nadszedł czas.
— Nie przerywajcie ataku. Zabijcie wszystkich na swojej drodze.
Dowódca ukłonił się posłusznie i oddalił, wykrzykując dookoła nowe rozkazy. Dopiero wtedy Darius niemal wyszczerzył zęby, nie mogąc dłużej się powstrzymać.
To będzie rzeź.
Soraka przez długą chwilę przyglądała się własnemu odbiciu w pękniętym fragmencie lustra, które wygrzebała z dna kufra. Dotknęła zniszczoną dłonią bladego policzka delikatnie go gładząc. Zdjęła kaptur i przejechała nią również po niemalże łysej głowie, wspominając swe niegdyś piękne włosy.
Zmieniła się.
Nie tylko z zewnątrz, na ciele. Jej dusza i osobowość, to kim była, również się zmieniły. Niespokojne myśli błądziły po umyśle, wypełniając go wątpliwościami i uczuciami, które wcześniej były jej obce. Czasem, gdy kładła się spać, pragnęła nie obudzić się już więcej. Modliła się do gwiazd, by uwolniły ją od cierpienia i pozwoliły jej odejść.
By nie musiała być świadkiem własnego upadku.
Soraka poczuła ból i zobaczyła ściekającą po palcu krew. Musiała się ukłuć przez nieuwagę ostrym brzegiem lustra. Skupiła się na zranionym miejscu i pozwoliła, by magiczne iskierki wypełniły jej ciało, zasklepiając skórę. Kiedy to uczyniła stała jeszcze chwilę, czekając na własną reakcję, jednak nic się nie stało. Najwidoczniej rana na palcu była zbyt mała, żeby dać jej o sobie znać.
Założyła ponownie kaptur i poprawiła podarte szaty, którymi okryła zabandażowane ciało – jedynie ręce pozostawały odkryte. Odłożyła odłamek lustra i wyszła z jaskini. Zatęchłe i wilgotne powietrze z bagien wypełniło jej nozdrza, atakując drażniącymi zapachami. Być może na początku by to ją przejęło – teraz nie zwracała uwagi na takie głupstwa.
Wiedźma Pyll stała zgarbiona przed starym drzewem rosnącym nad jej pieczarą. Ręce trzymała splecione za plecami z lekko pochyloną głową. Gdy Soraka do niej podeszła, nawet nie drgnęła.
— Już czas — powiedziała uzdrowicielka. — Odchodzę.
Odpowiedziała jej cisza. Zacisnęła pięści i chciała krzyknąć, lecz wiedziała, że to nic nie da. Jeśli pobyt na Bagnach Kaladoun ją czegoś nauczył, to była to cierpliwość. Odetchnęła głęboko i usiadła na jednym z potężnych korzeni.
Siedziała tak dobrą chwilę, nim w końcu staruszka się poruszyła. Nie spuszczając wzroku z drzewa podniosła obie ręce i wyciągnęła je ku niemu, jakby rzucała potężne zaklęcie. Rozległ się szelest liści i delikatny powiew wiatru musnął jej pomarszczoną twarz, podwiewając białe włosy; przez chwilę zdawały się nawet odzyskać dawny blask. Staruszka wymamrotała coś pod nosem i rozległy się najpierw ciche szelesty, potem miarowe i niskie trzaski, zupełnie jakby ktoś łamał drewno. Gruby i zakręcony pień drzewa zaczął się powoli okręcać, aż powrócił do idealnej, pierwotnej pozycji. Wtedy naprzeciwko miejsca, w którym stała wiedźma, drzewo zaczął powoli otwierać się do wewnątrz. Kiedy przy akompaniamencie skrzypień i trzasków pień w końcu się otworzył, ich oczom ukazała się niewielka jama.
CZYTASZ
Age of Runeterra
FanfictionOpowieści to nie tylko historia. Mogą być czymś znacznie więcej. Stanowią pożywienie dla myśli i, jeżeli są odpowiednio opowiedziane, mogą napełnić ci brzuch. Niektóre z nich są ostrzeżeniami, utrzymującymi moc wraz z upływem czasu. Inne podnoszą na...