Miss Fortune weszła do pogrążonego w półmroku pomieszczenia. Drobinki kurzu wędrowały po przeciskających się przez okiennice promieniach niemal południowego już światła, padających na stojącą plecami do nich panią szeryf. Wysoki kapelusz spoczywał na biurku pogrążonym w stercie papierów, z których kilka spoczywało w jej dłoniach.
— Nasi goście zbliżają się do Sweetwater.
Nie otrzymawszy oczekiwanej uwagi, Sarah odgarnęła kosmyk złocistych włosów z czoła i podeszła do Caitlyn. Zatrzymując się tuż za nią, dobyła z kabury rewolwer i pociągnęła za kurek, delikatnie przyciskając lufę do jej pleców. Kobieta nawet nie drgnęła.
— A co gdybym zabiła cię tutaj, właśnie teraz — odezwała się cicho Miss Fortune — zabrała dla siebie cały skarb i uciekła?
— Nie uszłabyś dwóch kroków, nim Alistar połamałby twoje nogi. Poza tym...
Szybko niczym kąsająca żmija, szeryf odwróciła się do napastniczki i przyłożyła krótki nóż do jej odkrytego brzucha. Ciche westchnięcie rozległo się w pomieszczeniu, kiedy zimna stal dotknęła nagiej skóry.
— ... nie zrobiłabyś tego — dokończyła Caitlyn z chytrym uśmiechem na twarzy. — Wiem to.
— Czyżby?
Miss Fortune już chciała wykonać ruch, mający raz jeszcze przeważyć szalę zwycięstwa pojedynku na jej stronę, kiedy przez ramię pani szeryf dostrzegła trzy leżące na stole kartki pożółkłego papieru. Do góry każdej z nich widniał tłusty czarny napis: "POSZUKIWANY", zaś pod nim wizerunek osoby, która była na celowniku prawa. W tym wypadku nie była jednak pewna, na ile były to "osoby"... Dwójka z nich przypominała postacie z najgorszych koszmarów, podczas gdy trzeci, czarnoskóry mężczyzna, miał zajętą płomieniami połowę twarzy.
Już otwierała usta, biorąc wdech, by puścić jakąś złośliwą uwagę, kiedy jej spojrzenie padło na dół ogłoszeń. Zmarszczyła brwi, widząc przyprawiającą o gęsią skórkę nazwę "W Samo Południe".
— To są W Samo Południe? — spytała niepewnym głosem. — Myślałam, że...
— Cii. — Caitlyn przyłożyła palec do jej ust, zbliżając się tak, że ich nosy niemal się ze sobą zetknęły. — To nie jest zmartwienie na teraz.
Potem szybkim ruchem chwyciła plik innych kartek znajdujących się na stole i zasłoniła nimi listy gończe. Nóż, który jeszcze chwile był gotów zagłębić się w brzuchu Sary, zniknął równie szybko, co się pojawił. Pani szeryf założyła swój kapelusz, sięgnęła po opartą o ścianę snajperkę i poklepała z uśmiechem stojący w narożniku sejf.
— Chodź. Czas już na nas.
Opuściły opustoszały saloon, wychodząc na równie opustoszałą ulicę. Choć wielu mieszkańców uparcie nie chciało zostawiać swoich domów i zabarykadowało się w nich, większość z nich opuściła miasteczko na czas zbliżających się walk. Kowbojka rozejrzała się po dobrze znanych sobie budynkach, zatrzymując wzrok na wznoszącym się tuż obok Mariposy posterunku szeryfa. Uśmiechnęła się pod nosem, winszując swojej wspólniczce przebiegłości: podczas gdy każdy głupi spodziewałby się, że właśnie tam będą się kryć najcenniejsze skarby stróża prawa, tak naprawdę tkwiły one bezpieczne w sejfie, dosłownie, tuż za ścianą, w prywatnym gabinecie Caitlyn w saloonie.
Wygląda na to, że ktoś tu będzie miał małą niespodziankę, pomyślała z figlarnym chichotem, który rozbrzmiał tylko w jej głowie.
Zbliżając się do końca długiej ulicy, ich oczom ukazały się barykady poustawiane ze skrzyń, beczek oraz worków z piaskiem, tworzące osłony przed zbliżającą się strzelaniną. Kilkanaścioro mężczyzn, jakże dzielnych obrońców miasteczka zajęło za nimi swoje pozycje, przygotowując wszelką broń, jaką znaleźli. Sceneria żywego i pełnego ludzi miasteczka z dnia na dzień zmieniła się diametralnie, przypominając teraz raczej pustą makietę, która lada chwila miała spłynąć czerwienią.
CZYTASZ
Age of Runeterra
FanfictionOpowieści to nie tylko historia. Mogą być czymś znacznie więcej. Stanowią pożywienie dla myśli i, jeżeli są odpowiednio opowiedziane, mogą napełnić ci brzuch. Niektóre z nich są ostrzeżeniami, utrzymującymi moc wraz z upływem czasu. Inne podnoszą na...