W oddali rozbrzmiał gong.
Roje ptactwa poderwały się w powietrze, trzepocząc szaleńczo skrzydłami. Jeden z puchaczy poświęcił chwilę, by w pełnej dostojeństwa pozie skierować bursztynowe oko na powstałe zamieszanie. Zwierzęta z każdą chwilą wzbijały się coraz wyżej, pędząc ku srebrzystemu ślipiu królującym na tle rozgwieżdżonego nieboskłonu. Szlachetny klejnot zdawał się pozostawać bez żadnej skazy, o idealnym, okrągłym kształcie, oznaczającym tylko jedno.
Nad Runeterrą nastała pełnia.
Kiedy kolejny gong rozbrzmiał wśród ulic Jyom Pass, nikt nie zwrócił uwagi na przerażone ptactwo opuszczające swe leśne domy – niosący się echem dźwięk skutecznie zagłuszał ich skrzek czy trzepot skrzydeł. Tylko stałe uderzenia o mosiężną tarczę usytuowaną w centrum miasta wypełniały uszy mieszkańców.
W miejscu przepełnionym setkami ludzi nikt nie zauważył, gdy w jednej z bocznych alejek pojawiła się wysoka postać mężczyzny w masce. Poza dziwną wypukłością na prawym barku, niczym nie różnił się od otaczających go zewsząd ludzi, kryjących się pod kolorowymi przebraniami. Ich komedianckie nakrycia twarzy przedstawiały oblicza wesołych bóstw i dobrych duchów, powykrzywianych i groteskowych demonów, magicznych istot i niespotykanych zwierząt. Ale jego...
Była najpiękniejszą rzeczą, jaką mogli ujrzeć przed śmiercią.
Khada Jhin wmieszał się w tłumy Ioniańczyków, nie spuszczając prawej ręki z lufy snajperki służącej mu za laskę. Szept spoczywał ukryty pod aksamitnym ponczem, czekając na odpowiednią okazję. Nie mogąc trzymać broni w ręku, wirtuoz czuł się jak malarz pozbawiony pędzla. Nie mógł pracować, nie mógł tworzyć sztuki!
To uczucie... potworne!
Mimo to Złocisty Demon nie odczuwał aż tak tej potworności. Wiedział, że to jedynie chwilowe uczucie. Płynąc wśród mas ludzi, w końcu nie czuł się skrępowany. Niektórzy spoglądali na niego ze zdziwieniem, widząc złote protezy, jednak nikt nie zadawał pytań. Tutaj, na festiwalu pełnym przebierańców, nie stanowił wyjątkowej atrakcji. Nie musiał się kryć czy udawać, że jest kimś innym. Był sobą, sztuką w najczystszej postaci – wolną, nieograniczoną, pozbawioną zdrowego rozsądku i wszelkich skrupułów. Taką, która przeraża i zachwyca, nawet na chwilę nie wypuszczając widza ze swoich objęć, całkowicie pochłaniając jego rozum, serce i duszę. Był niewolnikiem sztuki; niewolnikiem, który kochał własne kajdany.
A dziś była premiera jego przedstawienia.
Będzie perfekcyjne.
Chóry w jego głowie zdawały się być teraz czymś tak naturalnym! W miejscu, w którym otaczały go setki ludzi, których głosy i gwar rozmów niósł się wszędzie dookoła... Przez ułamek sekundy Jhin pomyślał nawet, że szkoda byłoby sprowadzać tutaj ciszę. Coś, czego zawsze zazdrościł zwykłym ludziom.
CZYTASZ
Age of Runeterra
FanfictionOpowieści to nie tylko historia. Mogą być czymś znacznie więcej. Stanowią pożywienie dla myśli i, jeżeli są odpowiednio opowiedziane, mogą napełnić ci brzuch. Niektóre z nich są ostrzeżeniami, utrzymującymi moc wraz z upływem czasu. Inne podnoszą na...