JAI' POV
Skończyłem rozmowę z Dominic, ale była zdenerwowana. Jednak miałem nadzieje, że niczego znowu nie zepsułem, bo już za wiele namieszałem w ich życiu. Najważniejsze jednak w tym momencie było, że udało mi się potwierdzić przyjazd wszystkich chłopców i na tamtą chwilę pozwoliło mi się to trochę uwolnić od nagromadzonych wyrzutów sumienia. Wyobrażałem sobie jak znowu zaczniemy robić filmiki z wyzwaniami, będziemy cieszyć się z każdego wejścia, każdego komentarza, każdej Janoskianator... Uświadomiłem sobie, że nie zniszczyłem życia tylko sobie, ale też fanom Janoskians, przecież byliśmy ich wzorami, mieliśmy istnieć zawsze i ich wspierać, a co zrobiliśmy. Odeszliśmy i założyliśmy jakieś komercyjne gówno.
Nie mogłem uwierzyć, że zgodziłem się na podpisanie tego kontraktu, może gdyby chłopcy nie popieraliby naszych decyzji i powiedzieliby, że będziemy największymi debilami na świecie, jeśli odejdziemy, może wszystko byłoby inne. Nie poznałbym Belli, ale to nawet lepiej, okazało się, że nie jest osobą za jaką ją miałem, mogłem znaleźć kogoś, kto mnie naprawdę pokocha i będzie ze mną szczery.
Wziąłem do ręki moją torbę i wyszedłem z pokoju hotelowego. Mój samochód stał zaparkowany przez budynkiem, na ulicy był niewielki ruch, więc niezauważony dostałem się do auta. Włożyłem kluczyki do stacyjki i przekręciłem, już po chwili jechałem na lotnisko. Miałem dziesięć minut i nie mogłem się spóźnić, wcisnąłem gaz i zacząłem jechać coraz szybciej szybciej. Usłyszałem dźwięk mojego telefonu, to Beau.
-Cześć stary, gdzie jesteś?- spytał.
-Właśnie jadę na lotnisko.
W jeden ręce trzymałem komórkę i zacząłem wyprzedzać samochód przede mną. Był zakręt. Kiedy wyjechałem już na drugi pas, wiedziałem, że popełniłem ogromny i błąd. Krzyknąłem przerażony w słuchawkę i próbowałem skręcić, ale to nic nie dało. Poczułem tylko ból w klatce piersiowej i nicość.
BEAU'S POV
-Jai! Odezwij się! Jai powiedz coś!
Nic, Jai nie powiedział nic.
-Dominic! Coś się stało, coś się stało- krzyczałem strasznie głośno, w moim głosie słychać było ból.
Wiedziałem, że z Jai'em nie jest wszystko w porządku. Trzęsły mi się ręce, serce biło jak oszalałe i cały czas krzyczałem, po prostu nie mogłem przestać. Kompletnie nie wiedziałem co się ze mną działo. On...on mógł już nie żyć. Wszystko widziałem jak przez mgłę, podchodzącą Dominic, która pytała mnie, co się stało, ale nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. Nie wiedziałem ile czasu spędziłem siedząc na łóżku, oprzytomniałem, kiedy Dominic odebrała telefon, a jej mina nie wskazywała nic dobrego.
-Czy on żyje?- to zdanie było dla mnie jak kubeł zimnej wody.
-Tak rozumiem, gdzie jest?- powiedziała do telefonu.
-Tak, niedługo będziemy, dzwonił pan do reszty rodziny?
Czekałem aż Dominic powie mi o wszystko, ale jedno wiedziałem, Jai żyje, on żyje.
-Już wiem co się stało. Jai żyje, ale jest w śpiączce i jest naprawdę w ciężkim stanie. Luke już u niego jest, Daniel i James już jadą- mówiła szybko i bardzo poważnie.
Złapałem dziewczynę za rękę i wybiegliśmy z domu. Chciałem być już przy Jai'u, nawet jeśli by mnie nie słyszał, chciałem mu powiedzieć, że go kocham, i że tęskniłem. Wyciągnąłem z kieszeni kluczyki i próbowałem trafić do dziurki, ale ręce tak mi się trzęsły, że nie byłem w stanie tego zrobić. Dominic wyrwała mi je z rąk i powiedziała, że nie jestem w stanie prowadzić, i żebym usiadł na miejscu pasażera. Uznałem, że to najlepszy pomysł, bo nie mogłem kierować w takim stanie, mój brat mnie potrzebował. Udało mi się zapiąć pas i próbowałem uspokoić oddech. Wdech i wydech.
Jechaliśmy w milczeniu, a moje bicie serca powoli wracało do normy. Jai żył, Jai żył- ciągle powtarzałem to jak mantrę. Jedynie te dwa słowa pozwalały mi jakoś funkcjonować. Cały czas czułem się jak bierny obserwator, Dominic kupowała bilety, wsiedliśmy do samolotu, ale ja byłem gdzieś daleko. W mojej głowie przewijały się obrazy z dzieciństwa, kiedy wszyscy byliśmy szczęśliwi.
Wchodziliśmy do szpitala, a ja czułem jak ból w sercu powraca, nie był on rzeczywisty, ale cierpiałem bardziej niż przy fizycznym. Dominic spytała w recepcji, gdzie mamy pójść. Jai leżał na oddziale intensywnej terapii, wiedziałem, że wielu stąd nie wychodzi. Drzwi były zamknięte, musieliśmy zadzwonić domofonem, żeby nas wpuścili. Dalej był korytarz, zobaczyłem wszystkich, siedzieli na ławce, nic nie mówili. Zacząłem iść szybciej, żeby zobaczyć ich twarze. Tutaj było moje miejsce, nie dosłownie, ale z nimi mógłbym wszędzie czuć się jak w domu. Pierwszy podszedł do mnie Luke i przytulił się do mnie mocno, ale jak brat. Wyszeptał przepraszam i spojrzał mi w oczy, jego były pełne smutku i poczucia winy.
-Luke, przecież wiesz,że to nie jest Twoja wina. Już prędzej moja.
W tamtym momencie uświadomiłem sobie, że gdybym do niego nie zadzwonił, możliwe, że byłby ze mną w Melbeurne, cały i zdrowy.
-Beau, gdybyśmy nie odeszli od...- Zakryłem mu usta dłonią.
-Nic nie mów Luke, to nie przez to, taka sytuacja mogła się zdarzyć w każdym momencie jego życia, bez względu na to czy Janoskians istniałoby, czy nie.
-Dziękuję- powiedział roztrzęsionym głosem.
Następny podszedł do mnie James, również przywitał się ze mną, a później Daniel. Katie i Veronica stały z tyłu. Veronica trzymała na rękach małą dziewczynką , była to córka James'a, Margaret. Nawet ona wydawała się smutna, chociaż tak małe dziecko nie mogło rozumieć wszystkiego.
-Co z Jai'em?- Przerwałem ciszę.
W tym samym momencie z sali wyszedł lekarz.
-Możecie wejść- powiedział.
CZYTASZ
Janoskians You Only Live Once
FanfictionJanoskians rozpadło się, kiedy bliźniacy odeszli, żeby stworzyć oddzielny zespół, Brooks Twins. Jednak po dziesięciu latach, ktoś przypomina Luke'owi, że to Janoskians dawało mu najwięcej radości. Jednak kiedy chce, żeby było jak dawniej, napotyka w...