17. Niecodzienni Towarzysze.

36 12 11
                                    

Trzask łamanych gałęzi, rozniósł się echem po całej przełęczy, przez co przestraszone Roki, wzbiły się do lotu. Wśród okolicznych zwierząt, zapanował chaos, gdy tylko wyczuły delikatne drganie powietrza, oraz zauważyły zbliżającą się, jaskrawą poświatę. Zarówno długonogie Zeriki, parzystokopytne stworzenia o długich, majestatycznych porożach, jak i Berdy, ogromne, roślinożenre niedźwiedzie uciekały jak najdalej, a Iunaty, malutkie świnki, o długich, klapniętych uszach i prostych, długich kłach kryły się w swoich norach.

Przez jedną z przełęczy Gór Mrocznego Grzbietu, szła grupa dziwnie wyglądających osób. Byli owninięci po same uszy i tylko malutkie otworki między połami materiałów, odkrywały rozpalone żądzą oczy. Ciągnęli za sobą długie, drewniane wozy, wysokie na dwa metry, w których mieścił się ich cały dobytek. Zimny i porwisty wiatr wiał nieustannie, strzepując ze szczytów gór, wielkie śnieżne zaspy świeżego śniegu, które utrudniały przejście wędrowcom.

Nie był to znany trakt. Wąski i zarośnięty przez ciernie, a na dodatek prawie przez dziesięć miesięcy całkowicie zasypany, wręcz niemożliwy do przejścia. Parę lat temu odkrył go Hugh, wraz ze swoim przyjacielem, a teraz stał się on głównym przejściem dla Zbuntowanych i innych, wyjętych spod prawa, w którejś z Guberni Królestwa Ludzi.

Grupie wędrowców, przewodził niski mężczyzna, o przenikliwym spojrzeniu brązowych tęczówek. Co chwilę poganiał ich ręką, wykrzykując różne słowa, które były praktycznie zagłuszane przez wiatr. Tuż nad jego głową, wisiała duża, błyszcząca kula, która oświetlała im drogę, rozpraszając nawet najmniejszy cień, a powietrze drżało z każdym krokiem poczynionym przez niego.

Mimo dość kiepskiej pogody i ciężkich pakunków znajdujących się na wozach, wędrowcy zdawali się nie tracić humoru. Żartowali, dokazywali, prowadzili zażarte dyskusje, na temat tego co ich czeka w najbliższej przyszłości. Wiedzieli, że to czas wielkich zmian, jednak nie zdawali sobie sprawy, jak dużych.

Szli już kolejną godzinę, a przesmyk zdawał się nie mieć końca. Nikt jednak nie narzekał. Nikt nie miał nawet odwagi odezwać się w stronę przewodnika. Za bardzo się bali tego, co płynęło w jego żyłach, oraz tego co byłby w stanie z nimi zrobić, gdyby coś mu się nie spodobało. Dlatego woleli się nie odzywać, mając nadzieję, że prowadzi ich w dobrym kierunku i że nie umrą przy okazji z wychłodzenia organizmu.

-To już niedaleko.- odezwał się w pewnym momencie, nawet na nich nie spoglądając.

Nie dbał o nich, nawet nie zależało mu na tym, aby doprowadzić ich wszystkich i to w jednym kawałku. Miał po prostu przyprowadzić jak największą liczbę ludzi, którym się nie poszczęściło w żadnej z guberni, a ilu ich ma przyprowadzić.. no cóż.. tego już nikt mu nie powiedział, ale najlepiej jak najwięcej. Nie miał też pojęcia, po co Hughowi Ci wszyscy ludzie, jednak o to też nie dbał. Dla niego liczył się tylko zysk.

Po chwili ziemia pod ich stopami, zaczęła powoli opadać, a wysokie skały, które przez całą wędrówkę ich otaczały, zaczęły ustępować zapierającemu dech w piersi widokowi. Otóż przed nimi rysował się widok na całe Khoris, od zamarzniętych ziem Mroźnych Pustkowi, przez Las Szmaragdu i Szmaragdową Kotlinię, aż po Mgliste Równiny i Amaryntowy Ocean. Wędrowcy wręcz zbiegli na sam dół, czując narastające w nich podniecenie. Już dziś miał zacząć się dla nich nowy, lepszy czas. Zatrzymali się wśród drzew gęstego lasu iglastego, a do ich uszu doleciały odgłosy uciekających w popłochu dzikich zwierząt.

-Tu nasze drogi się rozchodzą.- odezwał się mężczyzna, za nimi.- Dalej musicie iść sami. Gdy tylko uda się wam opuścić ten las, będzie na was czekał mężczyzna imieniem Roger. Jest ludzkim Magiem, więc nie musicie się go obawiać. Ja życzę wam powodzenia.

Twilight of the Thunder God.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz