Chapter 17.

899 46 3
                                    

Lato w Stanach ma to do siebie, że lubi czasem trochę ochłodzić nasz zapał do życia. W niedzielny, czerwcowy wieczór właśnie to ochłodzenie nastąpiło. Z nieba spłynął deszcz, delikatny i powolny, jak moje łzy przez większość dnia wczorajszego. Teraz jednak był ze mną Scott, wcześniej płakałam w ramię dla Dylana. Uspokoiłam się.

-Zaczyna mnie martwić to, że jesteś taka... No... Zobojętniała. – spojrzałam na niego, siedzącego na kanapie z moimi nogami na kolanach. Poprawiłam głowę na poduszce i wzięłam porządny oddech. – Możesz nawet płakać, byle bym dostrzegł, że nadal masz uczucia.

Zamilkł, w salonie było już słychać tylko rozmowy bohaterów w filmie. Z kuchni dochodziło tykanie zegara, rodzice byli na kręglach ze znajomymi, jak co niedzielę. A Dylan... Gdzie on wybył, to jeden Bóg raczy wiedzieć.

-Nie czuje nic. – w moim głosie dało się słyszeć chrypkę, odezwałam się pierwszy raz od paru godzin. Scott spojrzał na mnie z lekkim zdezorientowaniem w oczach. – Nie mam uczuć, jestem przedmiotem. – zerwałam się na równe nogi i cisnęłam poduszką w ścianę. – Nic nie znaczę, zostałam potraktowana jak przedmiot, jak jebany przedmiot, o który można się założyć dla własnej, pierdolonej satysfakcji! – podniosłam głos, czego pożałowałam. Odkaszlnęłam głośno kilka razy i wzięłam głęboki wdech, zaciskając oczy. Załamanie przeszło we frustracje. W sumie nie, nie przeszło. Do załamania doszła frustracja. – Muszę się najebać.

-Nie, nie musisz. – Scott, który wstał zaraz za mną, chwycił mnie w swoje ramiona i głaskał uspokajająco po plecach. Lekko się odprężyłam, co nie zmienia jednego faktu...

-Od kiedy odmawiasz mi najebania się? – spojrzałam mu w oczy z dołu. Cmoknęłam delikatnie jego brodę, a on uśmiechnął się lekko. Kocham tego homosia nad życie.

-Tym razem to nic nie rozwiąże. Malik nie potraktował cię jak przedmiot.

-Potraktował.

-Nie, Chan, widzisz... - posadził nas z powrotem na kanapie. – Nie jesteś facetem, więc nie rozumiesz. Ale ja ci wyjaśnię. – przerwał, czym mnie lekko zdenerwował.

-No czekam, wyjaśniaj.

-Czy on kiedykolwiek chciał umawiać się z jakąś inną dziewczyną dłużej, niż tydzień? Nie? No właśnie. – prychnęłam lekko, bo był śmieszny. – U chłopaków myślenie działa w sposób stadny.

-Ale, że co – wzięłam miskę z czipsami i wsadziłam sobie garść do buzi.

-No właśnie to. – otrzepał mi okruszki z brody. – Chłopcy działają pod presją grupy. Chcą zaimponować reszcie, pokazując im, jacy z nich podrywacze. A Malik nie jest głupi.

-Polemizowałabym.

-Zamknij się. – przewróciłam oczami. – Pod pretekstem wywinięcia ci takiego numeru mógł się do ciebie zbliżyć i spędzać z tobą czas, nie będąc narażonym na pośmiewisko.

-Gdyby mnie kochał naprawdę, nie obchodziłoby go co o tym myślą. – powiedziałam, czując znowu napływające łzy.

-Gdyby cię nie kochał naprawdę, nie pokazywałby wszystkim tyle razy, że żywi do ciebie takie uczucia, że jesteś jego, a przede wszystkim, nawet tego związku by nie zainicjował.

Hm...

Miał skubany trochę racji.

-Tylko czemu ty nie myślisz w sposób... stadny?

-Bo jestem gejem? – prychnęłam i przytuliłam się do przyjaciela. Znowu poprawił mi humor, a przede wszystkim, znowu otworzył mi oczy.

-Chyba... Chyba masz rację – szepnęłam. – Muszę zadzwonić do Zayna.

-To ja zmykam, kocham cię. – Wstał i skierował się do wyjścia.

-Scott? – zatrzymałam go. Odwrócił się z uniesioną brwią. – Też cię kocham, dziękuję. – Uśmiechnął się w ten swój opiekuńczy sposób, po czym posłał mi buziaka. I tyle go widzieli, znikł za ścianą, a po chwili dało się słyszeć zamknięcie drzwi frontowych. Zostałam sama. Z Armanim, który właśnie wskoczył mi na kolana. Uśmiechnęłam się do niego i głaszcząc go za uchem, chwyciłam telefon w drugą rękę i wybrałam numer. Wsłuchiwałam się w pierwszy, drugi i trzeci sygnał, z mocno bijącym sercem. Wtedy odebrał.

-Chanel... - zaczął, lecz mu przerwałam.

-Przyjedź.


Different || z.m. ✔Where stories live. Discover now