Droga do szpitala mijała nam w ciszy. Zayn co jakiś czas rzucał mi przelotne spojrzenia, ale ignorowałam to. Skupiłam się na kostce, która niemiłosiernie bolała.
-Powiesz mi, co robiłeś w Central Parku o tej porze w sobotę? - odezwałam się w końcu, przerywając tym głuchą ciszę.
-Byłem umówiony. - odparł.
-Uhm, przepraszam, zepsułam Ci plany... - westchnął na moje słowa. - Może się pośpiesz, to jeszcze zdążysz...
-Serio, Chanel? Myślisz, że Cię tak zostawię? - spojrzał na mnie, a ja automatycznie zamknęłam usta. Uśmiechnął się lekko. - Mowy nie ma.
Nie odpowiedziałam. Zjechaliśmy na parking pod szpitalem. Malik wyszedł i chciał otworzyć mi drzwi, ale na upartego wysiadłam sama. Kiedy postawiłam na ziemi lewą nogę, jęknęłam z bólu i upadłam. Jednak w połowie lotu oplotły mnie silne ramiona.
-Troye, jaka ty jesteś uparta. - westchnął mulat, podciągając mnie do góry, po czym wziął mnie na ręce w stylu panny młodej. - Będzie trudniej niż myślałem.
-Nikt Ci gruszek na palmie nie obiecywał. - przewróciłam oczami, na co Zayn uszczypnął mnie w tyłek. Pisnęłam cicho.
-Nie przewracaj oczami. - zganił mnie. - Staram się jakoś Cię do siebie przekonać, ale strasznie mi to utrudniasz. - wymruczał, ledwo słyszalnie.
-Ja Cię do mojego życia nie zapraszałam. - Burknęłam.
-Dzień dobry. Mamy mały problem, moja dziewczyna przewróciła się i chyba skręciła kostkę. - powiedzial do pielęgniarki, która zaraz zniknęła za rogiem, mówiąc, że idzie po wózek.
-Twoja kto? - spojrzałam na niego zaskoczona. Czy aby na pewno ja się przewróciłam?
-Gdybym powiedział inaczej, nie wpuścili by mnie dalej z tobą. - wytłumaczył się szybko.
-Jestem dużą dziewczynką, nie potrzebuje nańki. - Zayn postawił mnie na ziemię delikatnie, widząc kobietę z wózkiem.
-To mój wybór, skarbie. - szepnął mi na ucho. Kiedy pielęgniarka podjechała do nas, usiadłam na wózku i dałam się prowadzić. Zayn oczywiście szedł za mną, a jakże by inaczej.
***
-To tylko stłuczenie. Zawsze boli tak, jakby łamali Ci kość, spokojnie, do jutra przejdzie. Smaruj maścią, to uśmierzy ból. - Lekarz wręczył mi tubkę, po czym powiedział, że możemy opuścić pomieszczenie.
-Pomogę Ci. - Zayn chwycił mnie w talii, ale zaraz strzepnęłam jego dłoń.
-Dokuśtykam sama. - warknęłam. Chłopak westchnął głośno, ale odpuścił. Szłam powoli do przodu, utykając na lewą nogę, aż nie poczułam perfum chłopaka za sobą. Zaraz usunął mi się grunt spod nóg i znów byłam w ramionach Zayna Malika.
-Chanel. Nie podchodź do mnie z takim dystansem. - zaczął monolog. - Dobrze, rozumiem, mam nieciekawą kartotekę, ale gdybym chciał od Ciebie tylko jednego, zostawiłbym Cię w tym parku w cholerę.
-Mogłeś zostawić. - skwitowałam, na co wypuścił powietrze z ust ze świstem.
-Co ja mam zrobić, żebyś przestała traktować mnie jak powietrze?
-Wróć. Ja nie traktuje Cię jak powietrze. Ty jesteś trującym gazem, którym się dusze, okey? - Chłopak zaśmiał się.
-Troye... Jeszcze się uzależnisz od tego trującego gazu. - wymruczał do mojego ucha. Zadrżałam, lecz udało mi się to ukryć. - Odwiozę Cię do domu.
-Nie trzeba. Zamówię...
-Odwiozę Cię. - przerwał mi. Postanowiłam się nie odzywać, rozmowa z nim doprowadzała mnie do furii. Jak ktoś tak przystojny, może być tak tępy?
Naprawdę tak pomyślałam?
Po dwudziestu minutach drogi dotarliśmy pod mój dom. Nim odpięłam się z pasów, Zayn z prędkością wampira znalazł się przy moich drzwiach. Przewrocilam oczami, kiedy pomagał mi wysiąść, a następnie doprowadził pod same drzwi.
-To ten... Dzięki. - mruknęłam cicho.
-Czekaj. Co mówisz? - spojrzałam na niego z politowaniem.
-Wiem, że słyszałeś, ale chcesz, żebym to powtórzyła. - uśmiechnęłam się cwaniacko, co Malik skwitował szczerym śmiechem. - Pa. - powiedziałam i nie czekając na odpowiedź, weszłam do domu. Zamknęłam za sobą drzwi i po cichu wyjrzałam przez wizjer. Zayn wciąż się uśmiechał.
-Będziesz moja, Chanel. - westchnął, po czym oddalił się w stronę samochodu.
-Nie licz na to, Malik. - szepnęłam do siebie i poszłam do swojego pokoju.
YOU ARE READING
Different || z.m. ✔
Fiksi PenggemarMyślałam, że jesteś taki jak oni. Myliłam się. Jesteś inny.