Śmierć jest nieodłącznym elementem życia, wyznacznikiem naszego końca, siostrą snu, wielkością niezmienną, samotnością i ostateczną próbą.
Gdy odejdzie ktoś bliski, ludzie rozpaczają, lecz rozpacz ta kierowana jest egoizmem. Nie żałują osoby, która odeszła, lecz jej rodziny i tego, że sami już jej nie spotkają. Nie myślą o cierpieniu, jakiego doświadczyła przed śmiercią, bowiem nie sama śmierć jest straszna, lecz to, co trwa przed nią. Śmierć czasem bywa wybawieniem, choć podobno nie trzeba umrzeć, żeby przeżyć piekło.Ludzie zapominają, jak kruche jest życie, dopóki śmierć nie zbierze żniwa wyjątkowo blisko nich. Gdy zabiera ich samych, nie mają czasu się nad tym zastanawiać.
Lecz gdyby nie było śmierci, życie nie wydawałoby się takie wyjątkowe i niepowtarzalne.
Jeśli umiera milion ludzi, nie jest to tragedia światowa, co najwyżej statystyka. Milion śmierci to milion prywatnych tragedii.Ludzie chodzą na groby i zapalają znicze. Mają własną taktykę ustawiania świeczek, kwiatów, a ile ludzi, tyle taktyk. Dbają o groby, by zagłuszyć własne wyrzuty sumienia. Być może nie pożegnali się z tą osobą, byli jej coś winni, rozstali się w gniewie, doprowadzili do jej śmierci, czy po prostu ją kochali...
Najgorzej, jednak gdy po czyimś istnieniu nie zostaje nawet ciało, nie wiadomo wtedy gdzie zostawić znicz, gdzie zapłakać. Taki też dylemat miała Noemi. Może gdyby Deidara umarł normalnie, może gdyby mogła zapłakać nad jego grobem, zobaczyć jak duże krople deszczu parują w zetknięciu z metalowymi nakrywkami zniczy, gdyby mogła ostatni raz pogłaskać go po włosach, może wtedy byłoby jej łatwiej.
Ale teraz Noemi była cholernie blada. Drżącymi, lekko sinymi dłońmi trzymała kubek z gorącą kawą i raz po raz wybuchała szlochem, którego nic nie było w stanie powstrzymać. Jedynie sen mógłby przynieść jej jakiekolwiek odprężenie, lecz w tej chwili jak na ironię, akurat nie była śpiąca. Przed jej oczyma cały czas pojawiała się postać uśmiechniętego Deidary.
Naprzeciw szatynki, na kuchennym krześle siedział jak zwykle niewzruszony Uchiha. Gdy szarooka na niego nie patrzyła, wchłonął pół opakowania podejrzanych tabletek. Był nimi cholernie otępiony, ale chociaż widział cokolwiek. Obraz z każdą chwilą przybierał na ostrości, ale ból głowy również się powiększał.
Ostatnia walka z Sasuke wcale go nie oszczędziła, a późniejsze udawanie, że nie ma żadnych obrażeń, było jeszcze gorsze. Kiedy kolejna fala bólu uderzyła w jego czaszkę, mocno zacisnął oczy. Gdy znów je otworzył, wyczuł na sobie wzrok Noemi, tak dla odmiany skierowany prosto w jego źrenice, a nie na podłogę.
Siedział tu z dwóch powodów. Pierwszym był fakt, że i tak jego stan nie pozwalał na robienie czegokolwiek, a drugim niestabilny stan emocjonalny szatynki. Naprawdę wyglądała na poważnie obłąkaną i nie było pewności, do czego mogłaby się posunąć.
Teraz kiedy skupiona była po części na tym, żeby nie wybuchnąć kolejną falą płaczu, a po części na znów idealnie czarnych oczach Itachiego, wydawała mu się bardziej krucha niż kiedykolwiek wcześniej. Zupełnie jak porcelanowa lalka, którą strach ruszyć, gdyż może rozsypać się w drobny mak.
- Uchiha... - wreszcie postanowiła się odezwać. Jej głos był cichy, drżący i zanikł chwilę po pojawieniu się.
Chciała spytać o śmierć, o jej sens, o zabijanie, o przeznaczenie, o poświęcenie, ale gdy przypomniała sobie szorstkie reakcje Itachiego na którykolwiek z tych tematów, głos automatycznie zamarł jej w gardle.
- Itachi... - Jakby znów ponowiła myśl, tym razem również z niej rezygnując. Pokręciła głową i przeniosła wzrok na swoje drżące dłonie, próbując powstrzymać ich nerwowe ruchu, co zakończyło się kolejnym niepowodzeniem.
- Cholera! - mruknęła w końcu, dając sobie spokój z wyhamowaniem reakcji organizmu. Z głośnym hukiem odstawiła naczynie, lekko zachlapując przy tym dębowy blat.
Itachi cały czas obserwował ją i jej poczynania. W końcu postanowił zlitować się nad dziewczyną.
- Pytaj. - Jeśli rozmowa ma pomóc jej, choć na chwilę zapomnieć, to niech i tak będzie.
- Ile ludzi zabiłeś? - zapytała, ale tak naprawdę nie była pewna, czy chce znać odpowiedź.
- Nie liczyłem, ale pewnie dużo. - znów ten cholerny spokój, który doprowadzał szatynkę do jeszcze większego obłędu.
- A myślałeś kiedyś, co czują rodziny tych, których zabijasz?
- Nie. - Nie musiał nad tym myśleć, Doświadczył tego sam, aż za bardzo, bo to właśnie on był sprawcą swojego własnego cierpienia.
- Itachi, jak możesz? - wyjąkała przez łzy. - Jak możesz z takim spokojem mówić o śmierci, jaką zadałeś?!
- To im nie przywróci życia, Noe. Gdybym mógł cofnąć czas, to nadal postąpiłbym tak samo.
Noemi patrzyła na niego w szoku. Jak można być takim pieprzonym egoistą?! Wstała, opierając dłonie o blat stołu.
- Dla ciebie rodzina nic nie znaczyła?!
- Znaczyła więcej, niż możesz sobie wyobrazić - odparł chłodno.
- Więc czemu? Czemu tak mówisz?! Z takim spokojem?
Itachi również wstał, zawahał się chwilę, ale przyłożył Noemi palce do czoła, lekko je trącając, mruknął "Może kiedyś" i ruszył w stronę wyjścia.
- Najpierw zaczynasz rozmowę, a później uciekasz, zostawiając mnie znów samą?! - w jej głosie była aż nazbyt słyszalna pretensja.
Chłopak obejrzał się przez ramię. Stała skulona, bawiąc się nerwowo dłońmi. Głowa co prawda cholernie go bolała, ale jakoś nie mógł jej tak po prostu zostawić.
- Chodź ze mną - dostrzegł na jej twarzy wahanie, lecz jednak podążyła za nim. Przepuścił ją w drzwiach swojego pokoju i zamknął je za nimi.
- Usiądź - wskazał łóżko, gdyż nie miał innych mebli nadających się do zajęcia na nich miejsca. Gdyby nic nie powiedział, nie ruszyłaby się z miejsca i stała drętwo jak jedna z marionetek Sasoriego.
Przypomniało mu się, jak kiedyś Lalkarz, żeby zdenerwować Deia, stworzył właśnie podobiznę Itachiego i trzeba przyznać, że faktycznie wyszła dość realistycznie, a bynajmniej na tyle, żeby blondyn się nabrał.
Itachiemu przez myśl przeszło, żeby rzeczywiście dać jej to sake i nie musieć się nią zajmować, ale prawda była taka, że głowy do picia to ona nie miała i dopiero wtedy musiałby się na prawdę nią zajmować. Oczywiście nie musiał tego robić, ale nie chciał, by coś sobie zrobiła, sam nawet nie wiedział, dlaczego tak bardzo ją chroni. Sam nie wierzył w to, że tylko ze względu na to, by Pein nie wpadł w szał. Musiało kryć się za tym coś innego, ale nawet nie chciał wnikać.
- Dei by nie chciał, żebyś się zadręczała.- postanowił w końcu spróbować doprowadzić ją do stanu użytkowego.
- Wiem - ucięła, tempo wpatrując się w okno, za którym i tak nic nie widziała, gdyż mrok nocy zakrywał wszystko. Nawet nie próbowała stworzyć pozorów, że słucha chłopaka. Była we własnym świecie, świecie zła i okrutności, jaką była strata Deia
- Spójrz na mnie! - spojrzała, tymi swoimi pustymi, szarymi oczami, które wyglądały, jakby rozumiała wszystko.
- Dei przeżył krótkie, ale dobre życie. Na pewno chciałby twojego szczęścia.
- Itachi... Nie musisz. - ucięła, na nowo odwracając głowę.
To jej cholerne dołowanie samej siebie lekko go zdenerwowało, do tego tak strasznie bolała go głowa...
Usiadł obok niej i szczupłym palcami ujął jej brodę, kierując tak, by patrzyła w jego oczy. Nawet nie próbowała się wyszarpać, posłusznie pozostała w pozycji, jaką na niej wymusił. Jej policzki miały podejrzany odcień różu, a ona sama zdawała się znajdować w zupełnie innym świecie.
Musiał coś sprawdzić. Przyłożył swoje czoło do jej i mruknął niezadowolony.
- Och Noe, co ja mam z Tobą zrobić?
Jej czoło było ciepłe, za ciepłe. Tak właśnie mu się zdawało, gdy przyłożył wcześniej do niego palce. Zresztą, czego można było się spodziewać? Stała na tym cholernym balkonie w takie zimno.
- Kochaj mnie, karm i nie opuszczaj - wymamrotała na wpół przytomnie dziewczyna, wywołując u Ity bardzo dziwną minę, ni to zmieszanie, ni zdenerwowanie.
- Żartowałam - dodała pośpiesznie.
Żartem pada wiele prawdziwych słów, a Itachi doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zacisnął usta w wąską kreskę.
- Poczekaj tu, przyniosę jakieś leki - poszedł do kuchni i przyłożył czoło do zimnej szyby. To nie tak, że nie zdawał sobie sprawy, iż to może się tak skończyć. Po prostu chciał wierzyć, że tak nie będzie. Ale to była tylko i wyłącznie jego wina. Nigdy nie powinien pozwolić Noemi tak się do niego zbliżyć.
Nie był typem człowieka, który rzuci wszystko w cholerę, cały swój tryb życia i założy dom, rodzinę. W każdej chwili mógł umrzeć, jego serce mogło nie wytrzymać kolejnej porcji leków, Sasuke mógł go wykończyć, mógł podpaść czymś liderowi. W jego życiu było zbyt dużo niewiadomych, aby dzielić je z kimkolwiek innym. Poza tym nie zasługiwał na szczęście, sam wybił własną rodzinę.
Noemi być może i miała gorączkę, być może nawet żartowała, ale prawda była taka, że tylko ślepiec nie dostrzegłby jej przywiązania.
„Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś"
Pozwolił jej wierzyć, że nic jej z nim nie grozi, ratował ją, kiedy tylko coś jej groziło. Czy to więc znaczy, że ją oswoił?
Cholera! To wszystko nie miało tak wyglądać. To wszystko wina Peina! Gdyby tylko był pewien, że nic nie grozi Sasuke... Wtedy mógłby zająć się swoim życiem.
Najchętniej rzuciłby to wszystko w cholerę i sięgnął po sake, ale z własnego doświadczenia wiedział, że to wcale nie pomoże i w połączeniu z lekami skończy się źle.
Połowa organizacji zapytana odpowiedziałaby, że Uchiha jest lekomanem i alkoholikiem, ale prawda była taka, że już dawno z tym skończył.
Po prostu, kiedy wszystko się skumulowało: wybicie klanu, dołączenie do Akatsuki, wiadomość o chorobie, ciągły strach o Sasuke, wtedy nie dawał rady... Chyba dla tego tak bardzo zależało mu, żeby Noemi nie pogrążała się w iluzji i zapomnieniu, bo wtedy jeszcze ciężej wrócić do rzeczywistości.
CZYTASZ
To Tylko Kwestia Interpretacji [Itachi x OC]
FanficOkazuje się, że Pein - przywódca Akatsuki ma młodszą siostrę - Noemi. Jak potoczą się losy dziewczyny? Czy da radę odnaleźć się w nowej sytuacji? Czy mrok organizacji zdoła ją przytłoczyć? I jaką rolę w jej życiu odegra Itachi? Historia ZAKOŃ...