Rozdział siedemnasty

968 155 64
                                    

Wygląd kwatery kapitana Levi'a zdecydowanie przeszedł moje oczekiwania.

Co prawda nie znałem tego człowieka zbyt dobrze, ale przypuszczałem, że nie należy on do osób, które lubią pławić się w luksusach i spać na pieniądzach, jak często bywa to z urzędnikami, handlarzami, a także niektórymi generałami czy też innymi wyżej postawionymi wojskowymi. Kiedy Marco zaprowadził mnie na miejsce przekonałem się na własne oczy, że niewiele się myliłem, nie oznacza to jednak, że nie poczułem zaskoczenia na widok tego, co ujrzałem.

W gruncie rzeczy pomieszczenie było niewielkie, właściwie mógłbym nazwać je niemal klitką – było dosyć wąskie, a ciąg regałów ustawionych pod ścianami dodatkowo odbierał jej przestrzeni. Mimo to jednak każda książka i każdy segregator miał swoje miejsce, wszystkie ułożone nie tylko według wielkości, ale także koloru, a nawet tematyki, w dodatku widać było, że ktoś tutaj skrzętnie zmiata kurz z półek, gdyż, kiedy nerwowo przesunąłem wokół wzrokiem, nie dostrzegłem go ani grama.

Prócz regałów nie znajdowało się tutaj nic poza skromnym biurkiem, równie uprzątniętym, co regały. Stał na nim tylko schludny stosik dokumentów oraz prosty czarny kubek z przyborami do pisania. Za nim siedział kapitan Levi, patrząc na mnie typowym dla siebie spojrzeniem – czyli takim spod przymrużonych oczu i zmarszczonych w grymasie brwi – przed nim zaś stały dwa dodatkowe fotele.

– Siadajcie, Kirstein – rzucił krótko.

Przełknąłem nerwowo ślinę, salutując i posłusznie zajmując wskazane mi miejsce. Starałem się nie rozglądać wokół, ale czystość panująca w pomieszczeniu niemal raziła w oczy. Przez myśl przeszło mi, że Levi z pewnością zatrudnia kogoś do sprzątania. Może zapytam o to sierżant Ral przy najbliższej okazji? Co prawda wiedza ta nie była mi potrzebna do funkcjonowania, ale widok tak wysprzątanego miejsca w wojsku, gdzie większość żołnierzy nie przejmuje się nawet błotem na własnej pościeli, był zdecydowanie zaskakujący.

– Możecie zaczynać – mruknął Levi, nie spuszczając ze mnie niezmieniającego się wciąż wzroku.

Nie mogłem nie przyznać, że spojrzenie to mnie peszy. Marco ostrzegał mnie, że rozmowa z Levi'em w grupie, a rozmowa z nim sam na sam to zupełnie inna sprawa i bywa, że jego uważne spojrzenie plącze w gębie język, ale wówczas nie bardzo zwracałem uwagę na tę przestrogę. Dopiero teraz, siedząc samotnie naprzeciwko niego i próbując wytrzymać to spojrzenie, zrozumiałem co mój mentor miał na myśli.

Choć w moim przypadku język się nie plątał – on w ogóle nie chciał się ruszyć.

– Nie mam całego dnia, więc streszczaj się – słowa kapitana wyrwały mnie z zamyślenia. Odchrząknąłem cicho i poruszyłem się nerwowo w krześle. Co prawda kazano mi usiąść, ale przecież raporty powinno się składać, stojąc na baczność.

Levi najwyraźniej dostrzegł moje zmieszanie, bo machnął lekceważąco ręką.

– Jesteśmy tu sami, Kirstain, więc nie musimy przejmować się etykietą. Mów w końcu, zanim zapuszczę tu korzenie.

Natychmiast skinąłem głową i przeszedłem do meritum naszego spotkania – nieco drżącym z początku głosem, opowiedziałem mu jak najdokładniej o mojej podniebnej wyprawie na tereny wroga. Według schematu, którego uczyłem się na teoretycznych zajęciach w trakcie obozu treningowego wiedziałem, że należy zacząć od przedstawienia się imieniem i nazwiskiem, stopniem wojskowym oraz przydzielonej jednostki, ale także przed tym ostrzegł mnie Marco, tłumacząc, że Levi zdecydowanie nie lubi tej części i zawsze przerywa ją żołnierzom.

„Przecież wiem, że jesteś z mojej dywizji, bezmyślny durniu! Powiedz mi coś użytecznego, o czym wiedza na coś mi się przyda!" - odpowiadał ponoć Levi za każdym razem.

Mechanizm uczuć ||Jean x Marco||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz