Rozdział dwudziesty
Tego wieczora ciężko mi było zasnąć.
Ponieważ wraz z Marco zjadłem już wcześniej tortillę – oraz ponieważ nie chciałem psuć wspomnienia jej smaku wojskowym posiłkiem – po powrocie do baraku nie poszedłem z Bertholdtem i Reinerem na kolację. Postanowiłem od razu udać się pod prysznic i położyć, jako że zmęczyła mnie nieco dzisiejsza podróż oraz przemyślenia i niespodziewana wylewność z mojej strony.
Jednak ledwie położyłem się do łóżka, znużenie jakby zniknęło. Nieważne, jak dogodną pozycję przybrałem, nieważne czy było mi przyjemnie ciepło pod kocem – sen nie nadchodził.
Leżałem w ciemnościach na prawym boku, z otwartymi oczami, patrząc przed siebie, czyli w tym przypadku na łóżko Hoovera. Widziałem ciemniejsze zarysy metalowej pryczy oraz kinkietu przymocowanego do ściany.
Odkąd wróciłem z misji, Bertholdt niewiele ze mną rozmawiał. Wydawał się być szczęśliwy z mojego powrotu, ale prócz paru zdań wymienianych podczas posiłków, żaden z nas nie poruszył kwestii naszego pocałunku. Atmosfera między nami nie była przesadnie napięta, ale nie była też w żaden sposób rozluźniająca i przyjemna. Chciałem z nim o tym pogadać, ale w jaki sposób miałbym zacząć? Skoro nie byłem pewien tego, jakimi uczuciami darzę Marco, jak mógłbym zrozumieć, co czuję do Bertholdta?
Im dłużej i bardziej zagłębiałem się w swoje myśli, tym bardziej czułem się zagubiony. Kiedyś potrafiłem śmiać się w twarz ludziom, którzy nie rozumieli samych siebie. Teraz, będąc na ich miejscu, miałem ochotę się rozpłakać. Czułem się bezsilny, bezradny, pozbawiony jakichkolwiek nadziei na to, że uda mi się rozwikłać zagadkę, przed którą stałem – zagadkę mojego wewnętrznego ja, które uparcie chciało mi coś powiedzieć, a którego mój umysł nie był w stanie póki co pojąć.
Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem w ich kierunku, w przytłumionym świetle z korytarza dostrzegając wysoką postać – a więc był to Bertholdt. Moje serce zabiło mocniej na jego widok, odruchowo przełknąłem ciężko ślinę. O wilku mowa, jak to się mawia.
Czy powinienem wykorzystać okazję, że jesteśmy sami, i szczerze z nim porozmawiać? W końcu dopóki nie wyjaśnimy sobie tego, co między nami jest, ciężko będzie nam rozmawiać ze sobą jak dawniej.
– Śpisz, Jean?- rozległ się cichy szept.
– Nie – odparłem równie cicho.
– W takim razie zapalę na chwilę światło, bo nic nie widzę...
– Jasne, w porządku – odparłem nieco zbyt szybko.
Ciemność w naszym ciasnym pokoiku została rozproszona przez światło zwisającej z sufitu żarówki. Zmrużyłem oczy, a kiedy już przyzwyczaiłem je do jasności, zerknąłem nerwowo na Hoovera – chował właśnie swoje ubrania do szafy, ręcznik przewieszając przez jej drzwi. Sam miał na sobie ciepłe dresy i T-shirt, w których zawsze spał, domyśliłem się więc, że jest już po prysznicu, choć po kolacji nie zjawił się tu po swoje rzeczy.
– Co u ciebie?- zapytał Bertl, wciąż odwrócony do mnie plecami.
– Mm? Och, nic takiego – bąknąłem, szczelniej przykrywając się kocem.
– Nie było cię na kolacji...- zauważył, powoli przymykając drzwi szafy i w końcu na mnie spoglądając. Jego spojrzenie było spokojne, choć miałem wrażenie, że gdzieś głęboko tlił się w nich drobny niepokój.
– Mm, jadłem na mieście – mruknąłem, a potem odchrząknąłem, by wyjaśnić:- Marco mnie dzisiaj tam zabrał, żeby kupić parę części samolotowych. Przy okazji poszliśmy coś zjeść.
CZYTASZ
Mechanizm uczuć ||Jean x Marco||
FanficRok 535 Nowej Ery - trwa wojna. Dziewiętnastoletni Jean Kirstein, po zakończeniu trzyletniego obozu treningowego, jako jeden z najlepszych kadetów przystępuje do oddziału Sił Powietrznych, mając nadzieję na zostanie pilotem. Rozpoczyna szkolenie pod...