Dwa tygodnie minęły zaskakująco spokojnie. Można by rzec, że mój związek z Marco powoli rozkwitał. Cieszyłem się, że mimo awansu na sierżanta, wciąż pozostawałem pod jego opieką jako asystent i mechanik. Pomagałem mu w najróżniejszych pracach, począwszy od tych prostych, jak podawanie narzędzi, po te cięższe, jak na przykład naprawa samolotu pod jego nieobecność, gdy sam musiałem radzić sobie ze spawaniem nowych części bądź przywracaniem sprawności silników. Dzięki temu, że każdego dnia zjawiałem się w hali, ja i Marco mieliśmy dla siebie dużo czasu.
W końcu miałem okazję poznać go lepiej – to znaczy lepiej, niż do tej pory. Opowiadał mi o swoim dzieciństwie, o relacjach z rodzicami i przyjaciółmi, o zabawnych historiach z jego życia, a także tych smutnych, jak śmierć młodszej siostry. Mówił o swoich marzeniach i planach na przyszłość – zamierzał przejść zaawansowaną rehabilitację, aby pewnego dnia móc znowu latać samolotem. Przysłuchiwałem się temu z ciekawością, ale nie rozwodziłem się nad tym szczególnie i nie zastanawiałem się nad tym, co ja sam mógłbym za ten czas robić. Nadal nie do końca potrafiłem wyobrazić sobie własną przyszłość.
O przeszłości zaś ciężko było mi mówić. Cieszyłem się, że Marco sam to dostrzegał i jak do tej pory nigdy nie pytał o moje życie w Troście, ani o to, w jaki sposób i kiedy dokładnie wylądowałem na ulicy.
Zauważyłem jednak, że Bodt bywał czasami trochę nerwowy w mojej obecności. Nie zdarzało się często, bo praktycznie każdy dzień spędzaliśmy razem – no i czasem również noce – lecz bywały takie momenty, kiedy odsuwał się nieznacznie i uciekał ode mnie spojrzeniem. Nie okazywałem po sobie tego, iż dostrzegałem te chwile, jednak nie znaczyło to, że o tym nie myślałem.
Oczywiście, przyszło mi już do głowy, że być może robiłem coś nie tak. Ale kiedy dłużej się nad tym zastanawiałem, dochodziłem do wniosku, że między nami jak dotąd niewiele się zmieniło. Trochę częściej się całowaliśmy, trochę częściej okazywaliśmy sobie uczucia, nic poza tym. Nie uważałem, bym zachowywał się nagannie lub nieodpowiednio.
Nie przypominałem sobie również, bym powiedział coś przykrego.
Tego dnia zjawiłem się w hali numer siedem parę minut po szóstej. Marco był już na miejscu, wiedziałem o tym, bo brama hali była otwarta, choć samego mężczyzny nie widziałem. W biurze jednak paliło się światło, tam też się wpierw udałem.
Marco owszem, zastałem w ciasnym biurze połączonym z magazynem, ale nie samego – był z nim Farlan.
– Dzień dobry, panie poruczniku Church!- przywitałem się, salutując mu.
– Ach, witaj, Jean.- Farlan obrócił się ku mnie i odpowiedział salutem.- Małe spóźnienie?
– Tak, proszę o wybaczenie.- Skinąłem głową.- Mieliśmy nieoczekiwaną zbiórkę rano, przeszukiwali nasze rzeczy.
– No tak, ostatnio znaleźli w niektórych pokojach jakieś niepokojące substancje – westchnął ciężko Farlan.- Wygląda na to, że ktoś prowadzi aż przesadnie nielegalny handel na terenie wojska, więc przez jakiś czas będą sprawdzać każdy kąt. Kolejny kłopot na głowie, psiakrew.- Church pokręcił głową, krzywiąc się lekko.
Spojrzałem na Marco, ciekaw, czy wyczytam z jego twarzy powód nieoczekiwanej wizyty Farlana. Mój mentor nie wspominał mi, że ma nas odwiedzić. Bodt jednak nie patrzył na mnie, tylko na Churcha, a minę miał zamyśloną.
– Czy coś się stało, panie poruczniku?- odważyłem się zapytać.
– Nie do końca, jeśli mogę tak to ująć – odparł.- Przysyła mnie kapitan Levi.
CZYTASZ
Mechanizm uczuć ||Jean x Marco||
FanficRok 535 Nowej Ery - trwa wojna. Dziewiętnastoletni Jean Kirstein, po zakończeniu trzyletniego obozu treningowego, jako jeden z najlepszych kadetów przystępuje do oddziału Sił Powietrznych, mając nadzieję na zostanie pilotem. Rozpoczyna szkolenie pod...