Rozdział dwunasty

972 157 20
                                    

Już od jakiegoś czasu zacząłem odnosić wrażenie, że czas w hali numer siedem płynie zaskakująco szybko – albo po prostu przy Marco tak uciekał, albo zwyczajnie zbyt bardzo pochłaniała mnie praca mechanika.

Także i tym razem nie było inaczej. Wieczór, a właściwie to już noc, zastała nas niespodziewanie, zmuszając do przerwania rozważań nad ozdobieniem kadłuba Josephine. Upierałem się, by na jej szaro-białym „tułowiu" namalować sowę, gdyż czasami zdarzało się, że podczas lotu słychać było wydobywające się z niej dźwięki, przypominające hukanie tego ptaka, jednak Marco upierał się przy tym, by namalować jastrzębia – bo to właśnie z nim kojarzyła mu się Josephine.

Rozstaliśmy się przed bramą hali, ostatecznie uzgadniając, że jutro wrócimy do tej dyskusji. Sam nie wiem dlaczego, ale przez dłuższą chwilę odprowadzałem mojego instruktora wzrokiem, kiedy ruszał w przeciwnym niż ja kierunku. Dopiero gdy zaczął się odwracać ku mnie, pospiesznie ruszyłem w stronę mojego baraku, rumieniąc się z zażenowania.

Cholera wie, co mnie naszło, żeby się tak na niego zagapić... Może to przez to, co mówił mi tego dnia o zmianie mojego nastawienia do świata?

– No to jak tam na twoim treningu, Jean?- zagadnął mnie Reiner, gramoląc się po drabinie na moje łóżko. Westchnąłem cicho, zamykając mój szkicownik – i tak nie miałem weny na rysowanie – po czym, schowawszy go pod poduszkę, wzruszyłem lekko ramionami.

– Było jak zawsze. Sierżant Ral uczy mnie coraz to niebezpieczniejszych manewrów, ale jak na razie idzie mi całkiem dobrze.

– My też już zaczęliśmy poważniejszą naukę – powiedział Brown, rozsiadając się wygodnie. Przesunąłem się bardziej pod ścianę, by zrobić miejsce również dla Bertholdta.

– Ostatnio Siły Powietrzne kupiły nowe samoloty, więc szkolą już przyszłych pilotów – wyjaśnił.- Powoli zaczyna nam się spieszyć, bo jak tak dalej pójdzie, wojnę przegramy.

– Słyszałem, że trochę się uspokoiło – mruknąłem.

– Owszem, ale porucznik Hanji mówi, że nigdy nie wiadomo, kiedy szala zwycięstwa się przechyli – westchnął Hoover.- Chcą szybko nas wyszkolić, żebyśmy mogli zacząć wylatywać na misje. Ponoć niektórzy z nas zaczną to robić wcześniej, z sierżantami. No wiesz, będziemy drugimi pilotami. W ten sposób mamy szybciej nabrać doświadczenia, głównie z obserwacji.

– Ale przy okazji możemy zginąć – dodał Reiner, krzywiąc się lekko.

– Cóż, na tym polega wojsko – powiedziałem, wzruszając ramionami.- Albo się ginie, albo się zabija.

– Smutna rzeczywistość, co?- mruknął Brown, przesuwając się w kierunku drabiny.- Sorry, toaleta wzywa. Zaraz wracam.

Bertholdt podsunął się do ściany po mojej lewej stronie, by go przepuścić. Oboje patrzyliśmy, jak zeskakuje na dół i wychodzi z pokoju. Chociaż nic do niego nie miałem, bo był całkiem w porządku facetem, to jednak swobodniej czułem się w towarzystwie Hoovera.

– Długo dziś pracowałeś w hali – zauważył Bertl.- Pewnie jesteś zmęczony?

– Trochę, ale nie śpiący – odparłem.- Na początku bycie uczniem mechanika było dość nudne, potem zainteresowałem się tematem, ale dopiero kiedy zacząłem latać z sierżant Ral, poczułem, że to właśnie to tak mnie... rozbudza – dokończyłem z namysłem.- Rozumiesz, co mam na myśli? To nie tak, że się wcześniej nudziłem u Marco, ale na samo wspomnienie pilotowania Josephine, moja głowa wręcz wybucha i to mi nie daje spać.

– Och, chyba wiem coś o tym – zaśmiał się Bertholdt.- Kiedy leciałem samolotem po raz pierwszy z porucznik Hanji, to dopiero było... Pamiętasz, jak całą noc się wierciłem? Ta kobieta od początku mnie przerażała, ale to co wyczynia w powietrzu to pikuś...

Mechanizm uczuć ||Jean x Marco||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz