Rozdział trzydziesty ósmy

864 112 50
                                    


Następnego dnia, po minionych nocnych igraszkach, nie za bardzo potrafiłem skupić się na pracy. Ciągle powracałem myślami do słodkich chwil spędzonych w ramionach Marco, do jego czułych pocałunków, którymi obsypywał szczególnie te miejsce, do których do tej pory go nie dopuszczałem, do jego szeptów i westchnień, rumianych piegowatych policzków, uśmiechu i ciepłego spojrzenia brązowych oczu.

Cud, że nie reagowałem na te myśli wśród publiki, jaką byli moi koledzy z hangaru, w którym pracowałem. Ale na moje nieszczęście prawie co chwilę czerwieniłem się na twarzy, raz po raz pogrążając się we wspomnieniach i nie reagując na krzyki Bhaskara, mojego chwilowego mentora.

Raz jeden zapytał mnie, czy mam gorączkę, czy nie jestem może chory... ale nawet gdybym odpowiedział twierdząco, i tak dalej znęcałby się nade mną, posyłając do najcięższych robót.

Zwolnił mnie z obowiązków dopiero przed północą. Widział, że niecierpliwie oczekuję końca, więc specjalnie przedłużał tę chwilę, czerpiąc z tego radość – widziałem ten jego dyskretny uśmieszek pod sumiastym wąsem. Gotowałem się ze złości z każdą kolejną godziną, ale wreszcie kazał mi udać się na spoczynek, klepnął mnie raz w plecy.

Z jakiegoś powodu poczułem wtedy dumę. Bhaskar nikomu nie prawił komplementów, wszystkich popędzał do pracy i wykrzykiwał kolejne polecenia, ledwie kto zdołał wypełnić pierwsze, ale na swój sposób był dla nas jak wujek, który bacznie pilnuje dobrego wychowania i pracowitości. Kiedy klepnął mnie w plecy, zrozumiałem, że to największa pochwała, jaką mogłem otrzymać.

Do Marco wracałem wyprostowany jak struna, z dumnie uniesioną głową – nawet jeśli było to koszmarnie głupie.

Wiedziałem, że mój chłopak – wciąż dziwnie to brzmiało w moich myślach, choć przecież byliśmy ze sobą już od paru miesięcy – będzie na mnie czekał, ale nie spodziewałem się zastać go już na korytarzu, w dodatku piętro niżej od naszej kwatery. Stał przy dużym, kwadratowym oknie w towarzystwie wyższego od niego i bardziej muskularnego mężczyzny o śniadej cerze i oczach w kolorze głębokiej zieleni. Miał długie czarne włosy ogolone po bokach głowy, te pośrodku zaś związał w koński ogon.

Zatrzymałem się niepewnie, spoglądając w ich stronę. Najwyraźniej obaj właśnie skończyli rozmawiać i teraz przez chwilę trwali w ciszy, zamyśleni. Marco, z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej, wbił spojrzenie w podłogę, śniady mężczyzna wyglądał przez okno, dłonie trzymał w kieszeniach.

Marco musiał dostrzec mnie kątem oka, bo spojrzał w moją stronę i rozchylił lekko wargi. Uśmiechnął się, po czym przywołał mnie ruchem ręki. To z kolei zauważył jego przyjaciel i również odwrócił się w moją stronę.

Podszedłem do obu mężczyzn.

– Bhaskar nadal nie daję ci żyć, jak widzę – powiedział Bodt, po czym zwrócił się do śniadego mężczyzny:- Kjell, to jest mój podopieczny, sierżant Jean Kirstein. Jean, poznaj mojego przyjaciela, Kjella Svenssona, pracujemy razem w hangarze.

– Cześć, Jean – przywitał się Kjell, podając mi rękę. Głos miał bardzo głęboki, basowy.

– Witam – odparłem. Mężczyzna wyglądał na niewiele starszego od Marco, nie wiedziałem więc, czy powinienem powitać go oficjalnie, czy równie bezpośrednio, co on. Uścisnąłem jego dłoń. Była wielka i bardzo ciepła, widać było, że sporo w niej męskiej krzepy.

– Czyli to jest ten twój zdolny uczeń – stwierdził Kjell, mierząc mnie spojrzeniem od stóp do głów.- Trafił ci się Bhaskar za mentora, co?

Mechanizm uczuć ||Jean x Marco||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz