Rozdział dwudziesty pierwszy

1K 172 67
                                    

Pierwszy raz odkąd opuściłem zaśmiecone ulice Trostu, cieszyłem się z tego, czego zdołałem się nauczyć w dzieciństwie. Dzięki temu praktycznie bez żadnych przeszkód zdołałem się zakraść niezauważony do baraku poruczników.

Odnalezienie okna pokoju Marco było już nieco trudniejszym wyczynem. Od zewnętrznej strony nie było możliwości sprawdzić, który numer ma dany pokój, musiałem więc ostrożnie zaglądać do wnętrz. Porucznicy i podporucznicy najczęściej siedzieli przy swoich biurkach, zajmując się papierkową robotą, niektórzy już spali (co znacznie utrudniało mi ich rozpoznanie w ciemnościach), a trzy czy cztery pokoje miały zasłonięte okna, przez co w ogóle nie byłem w stanie stwierdzić, kto i czy w ogóle się tam znajduje.

Na szczęście nie musiałem do nich pukać – odnalazłem Marco niemal na samym końcu baraku oznaczonego C2, zgodnie z karteczką, na której jakiś czas temu zapisał mi swój adres. Był to więc pokój numer czterysta trzydzieści dwa.

Pomieszczenie nie było duże, w dodatku urządzone w odcieniach ciemnej pomarańczy, co nadawało wyglądu bardziej szpitalnego oddziału niż mieszkania. W środku po lewej stronie znajdowało się pojedyncze łóżko zakryte kocem, po prawej zaś biurko z lampką oraz szafa, stojąca bliżej drzwi. Oświetlenie na biurku było jedynym, nie zauważyłem, by z sufitu zwisała naga żarówka, jak to było w pokoju mojego baraku.

Przez dłuższą chwilę stałem ukryty za ścianą, z rumianymi policzkami podglądając – bo inaczej nie można było tego nazwać – mojego mentora. Ubrany w bezrękawnik podkreślający jego umięśnione ramiona oraz spodnie dresowe, przechadzał się po pomieszczeniu z jakimiś dokumentami w dłoni. Odczytywał zapisane na nich słowa, jednocześnie popijając jakiś napój w kubku. Na jego nodze wciąż tkwiła orteza.

Przełknąłem ciężko ślinę, rozglądając się szybko wokół, by upewnić się, że nikt mnie nie zauważył. Następnie znów spojrzałem na Marco i westchnąłem cicho. Kiedy wychodziłem z mojego baraku, rozpierała mnie energia tak ogromna, że miałem ochotę z daleka nawoływać Marco.

Teraz cała odwaga poszła w diabli, a przecież podporucznik znajdował się tuż za oknem. Wystarczyło zapukać, powiedzieć mu, co miałem do powiedzenia, a potem zwiać...

Choć pewnie jutro nie śmiałbym pokazać mu się na oczy.

Poczułem, że zaczynają mną szargać wątpliwości. No bo skąd pewność, że Marco zareaguje pozytywnie? Co z tego, że był gejem? Co z tego, że miał już kiedyś faceta i...

Och.

Moja mina nieco zrzedła, kiedy uświadomiłem sobie, że Marco był już raczej doświadczony. On i Farlan byli ze sobą sporo czasu, to oczywiste, że robili coś więcej niż tylko przytulanie i pocałunki. Ja w tych sprawach byłem zielony, ba – nigdy nawet nie doświadczyłem samego psychicznego uczucia miłości, a co dopiero odważyć się na ten fizyczny.

Znów spojrzałem na Marco, na jego zamyśloną minę i usiane piegami zaokrąglone policzki. Odruchowo zacząłem liczyć brązowe kropeczki, jednak gdy Bodt upijał łyk swojego trunku, od razu się gubiłem, co niezwykle mnie irytowało.

Miałem ochotę trzasnąć się po twarzy. Nie przyszedłem tu przecież po to, żeby w tajemnicy liczyć jego piegi! Miałem mu wyznać uczucia, przyznać się, że... że coś tam, coś tam do niego!

Sapnąłem ze złością, przecierając dłońmi twarz. Przez tę chorą sytuację zaczynałem tracić zdolność logicznego myślenia i prawie zapomniałem, po co tu w ogóle przyszedłem.

Ale szczerze mówiąc, nie dziwiłem się sobie. Chyba każdy człowiek nieco się denerwuje, kiedy ma w swoim życiu zrobić coś po raz pierwszy.

Mechanizm uczuć ||Jean x Marco||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz