Siedziba dowódcy Erana nie znajdowała się w żadnym z potężniejszych gmachów Krolvy, co nieco mnie zaskoczyło. Skoro udało im się przejąć miasto w tak „widowiskowy" sposób, stawiałbym raczej na to, że wszyscy, którzy zasiadali na wyższych stołkach, zajmą najlepsze budynki.
Tymczasem Eren poprowadził mnie na przedmieścia. Szliśmy przez około dwie godziny w milczeniu, co rusz napotykając patrole. Ludzie, którzy nas zaczepiali mówili w naszym języku i wyrażali zainteresowanie a także niechęć co do mojej osoby, ale jednak żaden z nich nie próbował zabić mnie na miejscu. Jeager cierpliwie, wypranym z emocji tonem głosu tłumaczył każdemu, kim jestem i dokąd mnie prowadzi.
Jedna rzecz mnie dziwiła. Erena nikt nie traktował z szacunkiem – to znaczy nikt nie korzył się przed nim i nie kłaniał, jak przed porucznikiem. Wydawało mi się, że Eren odgrywa rolę zwykłego żołnierza, jednego z pionków na szachownicy władcy. A jednak nikt, kogo mijaliśmy, nie wydał mu żadnego rozkazu, nie zbeształ go o to, że działa na własną rękę.
– O co tu chodzi?- zapytałem cicho Erena, kiedy minęliśmy mężczyznę, do którego grupka żołnierzy zwracała się „kapitanie". Tym samym sposobem przerwałem milczenie, które trwało między mną a moim dawnym towarzyszem od chwili, w której opuściliśmy jego dom.
– Hm?- Eren, idący kilka kroków przede mną, obrócił ku mnie twarz.
– Jesteś tutaj kimś ważnym?- spytałem.
– Nie – odparł, jakby zaskoczony.- Dlaczego pytasz?
– Tamten mężczyzna był jakimś kapitanem, tak?
– Noo...- Eren zastanowił się.- Wy pewnie nazwalibyście go porucznikiem. Ale tak, jest kapitanem. Sprawuje pieczę nad paroma oddziałami, w tym także moim.
– To twój kapitan, ale nie zwracałeś się do niego... no...- Nie wiedziałem, jak określić moje myśli.
– Służalczo?- podsunął Eren, a ja spojrzałem na niego, wyczuwając w jego głosie gorycz.- To nie Utopia, Jean. Nie jesteśmy w wojsku, które znasz. Tutaj ludzie są...- zawahał się, spoglądając na mnie.- Nie muszę płaszczyć się przed nikim i podlizywać się, żeby dostać awans. Tak samo jak kapitanowie nie muszą traktować żołnierzy jak swoich służących i w każdej sytuacji podkreślać swoją pozycję. Nasza armia różni się od waszej.
– Czy to nie prowadzi do niesubordynacji ze strony żołnierzy?- zdziwiłem się szczerze.- Nikt nie buntuje się, nie próbuje przejąć władzy, albo obalić kogoś ze stanowiska? Przecież taki ustrój to kompletny chaos! Każdy będzie traktował jak równego sobie i próbował rządzić drugim...
– Nie, Jean, nie będzie tak – odparł spokojnie Eren.- Wszyscy wiemy, kogo mamy słuchać i nikt nie próbuje się powstrzymać. Nasi żołnierze nie są psami, które dobrze się traktuje, jeśli spełnią polecenie. Są ludźmi, którzy świadomie podejmują decyzję oddania własnego życia w imię sprawiedliwości. Nie znajdziesz tu nikogo, kto dołączyłby do armii tylko po to, żeby napełnić gębę. Bez urazy – dodał ciszej.
Z początku sens jego ostatnich słów nawet do mnie nie dotarł – byłem zbyt zajęty usilną próbą zrozumienia otaczającego mnie świata. Kapitanowie, których nie traktuje się jak kapitanów i żołnierze traktowani nie jak żołnierze? Dopiero po chwili przyszło mi do głowy, że „ktoś dołączający do armii aby napełnić gębę" mogło być aluzją do mojej osoby.
– W porządku – mruknąłem.- Nie gniewam się, ani nic. I tak masz rację.- Wzruszyłem ramionami.
– Ale to się zmieniło – powiedział Eren, spoglądając na mnie.- To dobrze, Jean. Cieszę się, że przestałeś być takim egoistą. Szkoda tylko, że na to trochę za późno.
CZYTASZ
Mechanizm uczuć ||Jean x Marco||
FanfictionRok 535 Nowej Ery - trwa wojna. Dziewiętnastoletni Jean Kirstein, po zakończeniu trzyletniego obozu treningowego, jako jeden z najlepszych kadetów przystępuje do oddziału Sił Powietrznych, mając nadzieję na zostanie pilotem. Rozpoczyna szkolenie pod...