Rozdział 3 Do bazy

920 90 58
                                    

jakoś na szybko mi to wyszło  jakoś krótko i chyba przy tym wszystkim zupełnie nieświadomie XD 
ale macie, następny rozdział będzie dłuższy~~~

**********************************************************************


Ściskałem go kurczowo, dookoła karku. To było... przyjemne, tak jak za pierwszym razem. Jack miał duże dłonie i kiedy mnie trzymał, czułem się bardzo bezpiecznie.

Weszliśmy do niewielkiego pokładowca. Był bardzo nowoczesny, od środka przyjaźnie urządzony. Bardzo kameralny.

-W porządku... trzeba cię opatrzeć. Gabriel, mógłbyś dać mu szklankę wody? Musi być wycieńczony... -Jack posadził mnie na jednej z wygodnych kanap i odszedł, po apteczkę. Jego przyjaciel, Gabe, przyklęknął przy mnie, z wodą. Chciał podać mi ją do rąk, jednak widział, że moje dłonie się trzęsą, więc postanowił mi pomóc.

-Tylko małymi łyczkami, amigo. O nic się nie bój. -powiedział. Jego głos był grubszy, dużo potężniejszy od głosu Jacka.

Wypiłem całą szklankę, od razu poczułem się nieco lepiej. Po chwili, komandos wrócił. Położył duże, czerwone pudełko z białym krzyżykiem na środku i otworzył je. Wyjął z niego bandaże i jakieś dziwne, kosmiczne przedmioty.

Jednym z nich, zmierzył mi temperaturę, przykładając mi go do czoła. Zmartwił się, kiedy zobaczył wynik, więc chyba nie było dobrze. Następnie poprosił, żebym wystawił przed siebie, rozciętą rękę.

-Ajajajj... Niezłe rozcięcie.. biedactwo, co ci się stało?

Nie odezwałem się ani słowem. Nie chciałem się do nich odzywać, mimo że zawdzięczałem im życie. Tak naprawdę, to przecież dalej nie wiedziałem, co chcą ze mną zrobić. Popatrzyłem więc Jackowi w oczy, wzdychając cicho. Komandos ścisnął wargi w prostą linię.

-R-Rozumiem, nie chcesz mówić... wiesz co, weź Gabriela za rękę i odwróć głowę. Zaszyję ci to i zabandażuje, i będzie dobrze, co ty na to? -prowadził monolog. Skinąłem głową i wedle jego prośby, wyciągnąłem małą dłoń do pana Gabriela. Ten, patrzył na moją rękę jakby z niechceniem. Dopiero po chwili mnie chwycił. Jego ręka była jeszcze większa niż ręka Jacka. Zamknąłem oczy. Czułem się... źle. Męczyły mnie mdłości, bolała głowa i jeszcze to uczucie, kiedy igła przechodzi ci przez skórę. Wciąż było mi gorąco.

W końcu, Jack skończył zabieg. Na moją ranę nałożył jeszcze gazik, i całość zawiązał bandażem. Spakował cały sprzęt i odłożył apteczkę na podłogę. Pokazałem mu dłonią, że jest mi niedobrze.

-Chcesz wymiotować? -spytał, zerkając ukradkiem na Gabriela. Zaprowadził mnie pospiesznie do niewielkiej łazienki. Gdy wróciliśmy, kazał mi położyć się na kanapie. Podłożył pod głowę złożony koc.

-Gabe, zmocz ten ręcznik zimną wodą, on chyba ma udar. -powiedział do przyjaciela. Pan Gabriel zastosował się do polecenia. W tym czasie, komandos został ze mną i odgarniał włosy z mojego czoła. Chyba sprawdzał, czy wciąż mam gorączkę. Oglądał również moją skórę – po za tym że troszkę się spiekłem, nie było w niej chyba nic szczególnego.

-Bez kontaktu z tobą, nie będzie łatwo się tobą zająć, mały... bardzo źle się czujesz? Zaraz damy ci jeszcze trochę wody. Zasłonię okna i pójdziesz spać, może poczujesz się odrobinę lepiej...? -mówił do mnie, a ja uważnie go słuchałem. Bardzo chciałem się do niego odezwać, ale nie wiedziałem jak. Spuściłem nieco powieki i delikatnie uśmiechnąłem się do niego. Za każdym razem, kiedy widział mój uśmiech, on też szeroko się do mnie uśmiechał. Gdy pan Gabriel przyniósł mokry ręcznik, przyłożył mi go do głowy. Czułem okropny chłód, ale jakby... pomagał na ból głowy i mdłości. Po paru minutach, odłożył ręcznik.

-Idę na pilota, ty jeszcze przy nim posiedź. -mruknął, wstając i gładząc komandosa po głowie. Jack uśmiechnął się błogo. Wziął mnie na ręce i usiadł na kanapie. Opierał się łokciem o podłokietnik kanapy, trzymając mnie „w kołysce", wciąż na rękach. Przytuliłem się do jego klatki piersiowej, słysząc, jak bije jego serce. Z początku się przestraszyłem, nie wiedziałem, że inni ludzie też mają serca. Nigdy nie było mi dane usłyszeć żadnego innego niż mojego własnego. Jack pogładził mnie po policzku, ściskając przy sobie trochę mocniej.

-O nic się nie martw. Zaopiekuję się tobą i nie oddam nikomu, nigdy. Obiecuje.

{Overwatch} Jesse McCreeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz