Rodział 10 "Archiwum." pt.2

716 78 55
                                    

>soundtrack jest idealny do fragmentu gdy będą w pokoju, just sayin'<


***
Droga zajęła im zaledwie 4 godziny. Mieli podane dokładne namiary. Osiedli niedaleko całej akcji, na parkingu jakiejś opuszczonej stacji benzynowej, chowając myśliwiec za starym budynkiem.

-Masz obraz? -rzucił do Morrisona, wyciągając swoje strzelby i karabin męża. Jack skinął w milczeniu, uważnie obserwując formujący się teren i jego struktury. Oddalił ekran a GPS natychmiast namierzył wrogów.

-Czerwone kropki to Deadlock. My jesteśmy niebiescy. -poinformował, nachylając się z dużym ekranem do Gabriela. Ten, zaśmiał się.

-Niebiescy? Ej, ja nie chce być niebieski! Możesz zmienić kolor tych kropek i zrobić mnie na czarno? -poprosił z wyraźnym żartem w głosie. Jack przewrócił oczami, ze zniecierpliwieniem.

-Gabriel, do cholery, nie mamy na to czasu! -warknął w odpowiedzi, patrząc mu prosto w oczy. Reyes uśmiechnął się pobłażliwie, szczypiąc go delikatnie w biodro.

-Przecież wiesz, że żartuje kretynie. Uspokój się, wszystko będzie dobrze. Dopóki stoimy razem, ramię w ramię, nic złego nie może się stać. Daj pyska. -uspokoił go, składając na jego czole czuły pocałunek. Morrison zarumienił się a po jego twarzy, przemknął cień uśmiechu. Przez awans, w ich związku brakowało czasu na czułości. Zdarzało się nawet, że nie spali razem; Jack zasypiał w swoim gabinecie, na kanapie, albo w studiu dowodzenia, na kokpicie. Wtedy, nie ważne czy Gabriel spał, czy nie; Athena pojawiała się na komunikatorze i skrzeczała „Gabrielu, Jack zasnął. Mam go obudzić, czy zabierzesz go do pokoju?". Zwykle podnosił się i przechodził do centrum dowodzenia. Okrywał Morrisona kocem, brał na ręce i zanosił do łóżka. Rzadko decydował się na pozostawienie go w kokpicie i głównym powodem było jego całodzienne narzekanie na bolący kręgosłup i kark. A Gabriel nie lubił, gdy ktoś marudził.

********

-Gdzie kroki? Jakie kroki?

-Cicho, mówię. -warknął Louise, przytykając mi dłoń do twarzy i bacznie nasłuchiwał.

-Zwolnij oddech. Nic nie słyszę, za głośno oddychasz.

-Jest mi gorąco, weź tą łapę! -kłóciłem się z nim, za co dostałem po czapie. Zahuczało a na dodatek, mnie zabolało.

-Gabe! Tutaj! -usłyszeliśmy jakiś głos z daleka. Mój przyjaciel poderwał się i złapał mnie mocno za kamizelkę, podciągając do góry.

-Kurwa mać, co żeś narobił! Uciekamy! -ochrzanił mnie i ciągnąc za nadgarstek, zaczął biec przed siebie. Starałem się go dogonić, jednak bieganie nie było moją mocną stroną. Usłyszałem strzały z karabinu pulsarowego. Doskonale... doskonale znałem ten dźwięk.

-Stać!! -krzyczeli za nami.

-Chłopaki, uciekajc- Louise zaczął drzeć się do reszty, jednak przed naszymi oczami stanął widok bitwy. Nasze oddziały stawiały opór napierającym żołnierzom. Kompletnie nieznanym nam ludziom.

-Louise! -pociągnąłem mężczyznę za rękaw. Ten, odwrócił się do mnie nerwowo i mocno chwycił za ramiona. Byłem przerażony. Niby byłem przygotowywany na takie misje ale w praktyce, jeszcze nic takiego się nie zdarzyło.

-Louise, ja się boję! -kręciłem głową na boki, szamocząc się. Mój przyjaciel pokiwał głową.

-Wiem, Jesse. Nie opuszczę cię, nie bój się, ale muszę iść im pomóc.

{Overwatch} Jesse McCreeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz