Dan uśmiechał się. Po raz pierwszy od bardzo dawna ulga i spokój szczerze wypisały mu się na twarzy pod postacią uśmiechu. Z gracją bezwładnego worka ziemniaków opadł na swoje łóżko i pomimo zmęczenia ostatnimi wydarzeniami, a także napadu niespodziewanej euforii wolności – nie potrafił zasnąć. Wystarczyło kilka sekund i radosny grymas zniknął, zaś jego umysł znów wyruszył w podróż do labiryntu jego pogwmatwanych myśli, z którego jedynym wyjściem był albo konstruktywny wniosek, albo... „Dan, do cholery. Przestań już analizować. Zrób coś innego. Zmień to.", powtórzył kilkukrotnie w myślach, przywołując swoje ciało do pionowej pozycji.
Często irytował ludzi wokół. Tych bliskich, którym zależało na nim bardziej niż mu się wydawało. Zamykał się w sobie, analizując to samo miliardy razy. Szukał odpowiedzi. Sens życia, związek z Dorothy, ambicje na przyszłość, marzenia i może jeszcze sens życia, przy okazji. Nie spędzał nocy tak, jak większość jego znajomych. Wyłączając te, kiedy imprezował lub chodził na cotygodniowe nocne seansy klubu filmowego jego uniwersytetu. Rodzina i przyjaciele non stop mówili mu, że bezsenność jest czymś, co należy leczyć. Dan uważał jednak, że to integralna część jego osobowości, z którą nie zamierza walczyć. Była to jego oaza, ostoja. Miejsce, choć niematerialne, w którym czuł się bezpiecznie, gdyż nikt inny, oprócz niego, nie miał tam wstępu. Słodki czas pobudzenia wyobraźni, nim świt nie przeciął jego policzków nieśmiałymi promieniami słońca.
- I co teraz? Chyba powinienem coś ze sobą zrobić - westchnął z nutą optymizmu w głosie.
Coś. Spojrzał na bałagan w swoim pokoju. Szybkimi ruchami, niczym typowy facet i student zgarnął sterty walających się śmieci z blatu biurka prosto do metalowego kubła. Ubrał czarne spodnie z dresu, obszedł kilkukrotnie mieszkanie w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Jego współlokatorzy nie należeli do wschodzących gwiazd półświatka kulinarnego, zresztą – Dan również nie mógł się poszczycić choćby przeciętnym talentem do gotowania. Ponownie spojrzał do każdej szuflady w kuchni, jednak jego jedynym znaleziskiem był przeterminowany batonik musli.
- Dieta. W końcu piszą, że to o obniżonej zawartości cukru - pomyślał Dan szukając rozgrzeszenia i ostrożnie ugryzł kawałek świecącego się od węglowodanowej polewy ciasteczka.
Jeden kęs i Dan zrozumiał, że jedzenie przeterminowanej żywności to najgorsza zbrodnia na świecie. Szybko popił wszystko ogromną ilością wody mineralnej i nie mogąc zmyć z języka smaku podpleśniałych już rodzynek – postanowił się przebrać i urządzić sobie wycieczkę do zaprzyjaźnionej meksykańskiej knajpki dwie przecznice od jego studenckiego mieszkania.
Wyglądał jak zwykły chłopak o przeciętnym wyglądzie, bez wymyślnych ubrań, czy czegokolwiek rzucającego się w oczy. No, może oprócz jego spektakularnych, nieułożonych włosów. Nic nie świadczyło o tym, że ten chłopak skrywa w sobie tak dużo talentów, których wielkość zdecydowanie przewyższała jego czuprynę i autoświadomość. Nałożył słuchawki na uszy, włożył ręce do kieszeni i idąc ulicą spokojnym tempem zaczął myśleć nad esejem, który miał napisać na jutrzejsze zajęcia. Zostało mu tylko kilka godzin, a on nadal rozmyślał na jakiego literata i na jaki utwór postawić, czym się zainspirować. Ostatnio w jego głowie rozbrzmiewał tylko Shakespeare i zaczęło go to już martwić, gdyż wiedział, że cała jego grupa napisze właśnie o nim i jego klasycznych dziełach. Banał. Dan może wydawał się banalnym człowiekiem, ale na pewno nie był banalny i nie chciał być banalny w kwestii swoich tekstów.
Ściany w kolorze gęstej, ściętej jajecznicy, błękitny sufit, drewniane stoły i ławki, a wszystko przyozdobione figurkami zielonych kaktusów, różnobarwnymi pasiastymi obrusami oraz malowidłami czaszek i meksykańskich krajobrazów, namalowane przez niezależnych lokalnych artystów. Dla Dana to miejsce czasem wydawało się wręcz przesadzone i karykaturalnie kiczowate. I choć zdawał sobie sprawę, że nie pasuje ono do angielskich uliczek Leeds – właśnie to czyniło to miejsce tak bardzo atrakcyjnym. Zajął miejsce obok okna, wyciągnął z plecaka swój gruby notes, w którym notował skrupulatnie wszystkie pomysły, które wpadały mu do głowy oraz laptop. Zamówił ostre burrito i czekając próbował coś napisać. Cokolwiek. Wystukał na klawiaturze kilka słów i czytał kilkukrotnie, jednak z każdym kolejnym razem zdania układały się w coraz gorszy bełkot. Brak weny. Niemoc. Bezpłodność literacka. Ogarniała go coraz większa frustracja i panika, a im większa panika, tym większa niemoc. Zaczął czytać swój tekst pod nosem, aby go usłyszeć i możliwie najlepiej poprawić. Nie zorientował się jak w końcu zaczął czytać go głośno i donośnie, dzięki czemu wszyscy goście lokalu mogli zaznajomić się z jego pisarskimi zmaganiami.
- Pańskie burrito - usłyszał nad sobą znajomy głos.
- Cholera jasna, jak to brzmi. Nosz do cholery, Dan idioto. Co ty piszesz. Co to za gówno - mamrotał pod nosem przygryzając wargę i błądząc swoimi oczami po monitorze. W tym momencie usłyszał szelest krzesła. Ktoś dosiadł się do jego stolika.
- Jeśli to jest gówno, ale twoje – chętnie je posprzątam. A raczej przeczytam - usłyszał damski śmiech.
Nagle klapa monitora zamknęła się z hukiem tuż przed jego nosem. Zobaczył twarz dziewczyny. Znajomej dziewczyny.
- Ellen? Co ty tutaj robisz? Tyle razy tutaj przychodziłem coś zjeść, a nigdy cię nie spotkałem - wyjąkał zaskoczony.
- Pracuję tutaj od niedawna. Właściwie, od wczoraj.
Jej zielone oczy zaczęły się błyszczeć.
- Zrobimy tak – wyłączysz ten nieszczęsny komputer, wszamiesz burrito i zrobimy coś z twoją weną - wstała od stolika, puszczając mu oczko.
Dan patrzył na nią jak zahipnotyzowany, a jego usta nie mogły się zamknąć w zachwycie. Wyglądał jak dziecko, które zobaczyło zjawę. Tylko że nie była to zła zjawa z horroru, a cudowna wróżka.
- Za 15 minut mam przerwę. A tak w ogóle – ładne to twoje gówno - krzyknęła z uśmiechem.
Przypadek stał się dla Dana przeznaczeniem.
CZYTASZ
Złe i Dobre Wypadki
Fiksi PenggemarZbiorowe ff grupy Bastfiction https://www.facebook.com/groups/BastFiction/