3. Avila

247 17 4
                                    

-Formuj szyk! -usłyszałam twardy głos pretorki.
Reyna trzymała swój miecz z cesarskiego złota w górze. Wyglądała bardzo dumnie i opanowanie. Była moim wzorem... Dumna twarz i ostre spojrzenie, które było gorsze od ostrza.
-Trzecia kohorta formuj szyk! -wydała rozkaz, a my ustawiliśmy się zupełnie jak na ćwiczeniach. Mój mieczn trzymałam przed sobą, ochraniając się tarczą. Na mojej głowie lśnił hełm, który czasem mi spadał z twarzy. Był nie dobrany... Mój ostatni uległ "samozniszczeniu".
-Kohorty trzy i pięć do boju! Kohorta jeden, dwa i cztery bronią fortecy! Nie zgińcie!
Mówiąc to, dała znak do ataku. Podzieliliśmy się na grupki. Ja, wraz moim rodzeństwem, czyli dzieci Marsa, udaliśmy się w stronę podziemnych korytarzy. W trzeciej kohorcie była nas tylko piątka, ale i tak byliśmy rewelacyjni. Cicho otworzyliśmy właz, wchodząc do niego. Na powitanie mieliśmy trzech synów Bachusa, których raz dwa pokonaliśmy. Szliśmy łeb w łeb. W połowie drogi spotkaliśmy naszych sojuszników z piątej kohorty. Razem udaliśmy na górę. Na korytarzu zastaliśmy mocną obronę. Odkąd Hazel z Frankiem awansowali do pierwszej kohorcie, praktycznie każda bitwa o fortecę była przegrana z naszej strony.
Zgadnijcie kogo spotkaliśmy... No ba.
Franka, Hazel oraz syna Wulkana.
-Poddajcie się. I tak nie wygracie -powiedziała Hazel twardo, trzymając miecz do obrony i ataku.
-Albo dacie nam przejść -zaśmiałam się, rzucając pod ich nogi kuleczkę. Błagam... Zadziałajcie!
-Co to za kuleczki? -Hazel spojrzała na syna Wulkana zaniepokojona.
-To musi być...
-Padnij! -krzyknęłam, a po chwili moi sojusznicy z piątej i trzeciej kohorty padli, a pułapka ukryta w kuleczkach wybuchła, wiążąc całą trójkę.
-Dzisiaj my wygramy! -powiedziałam do Hazel, wybiegając całą hordą na górę. Rozpoczęła się walka. Drużyna pierwsza walczyła z moją, a ja szłam do przodu po flagę. Jednak ni stąd, ni zowąd, zostałam odepchnięta do tyłu. Podniosłam głowę i ujrzałam Jasona Grace'a. Blondyn o błękitnych oczach wpatrywał się we mnie rozbawiony. Na jego ciele znajdowała się zbroja, a w rękach dzierżył miecz. Na jego wardze można było dostrzec ślad po zszywaczu, którego chciał zjeść w dzieciństwie...
-Witaj Avila -uśmiechnął się, opierając o mur. -Przyszłaś po flagę? Nie dostaniesz jej.
-Zobaczymy? -zaśmiałam się, uderzając z lewej strony.
Zaczęliśmy walczyć. Ja atakowałam, on się bronił i na odwrót. Po chwili jednak pociął mi nogi, przez co upadłam. Chłopak uśmiechnął się szeroko.
-Wygrałem!
Chciał mi podać rękę, abym wstała, ale ja to szybko wykorzystałam. Kopnęłam go w podbródek, atakując ponownie. Był zbyt oszołomiony tym atakiem, więc zaatakował prosto w moją twarz. Poczulam ból na moim policzku, biegnący od połowy policzka, do kącika ust i kawałka wargi. Uderzyłam w jego nogi, wtrącając również jego miecz.
Szybko pobiegłam w stronę flagi, w ostatniej chwili do łapiąc. Wygraliśmy! Po raz pierwszy!
-Viva la Mars! VIVA LA AVILA! -krzyknęli chórem wszyscy z mojej kohorty, podnosząc miecze do góry, wykrzykując hasła.
Również reszta zawodników przyłączyła się do radosnych okrzyków. Pobiegłam do moich przyjaciół podnieśliśmy flagę do góry.

***

Siedziałam w pawilonie szpitalnym. Opatrywali mi ranę na policzku, którą zrobił mi Jason. Przyszedł do mnie z przeprosinami. Mówił, że nie chciał, a ja mu uwierzyłam. Jest w końcu moim przyjacielem.
-Dobra. -odezwał się syn Apolla.- Będzie dobrze, aczkolwiek pozostanie blizna. Możesz iść.
Wyszłam z pomieszczenia, udając się na stołówkę. Usiadłam razem z dziećmi Marsa, kładąc swoje jedzenie. Poszłam złożyć ofiarę mojemu ojcu i wróciłam na miejsce. Byłam bardzo zamyślona. Od pewnego czasu czułam się obserwowana. Czasem nawet w lesie widziałam parę zielonych oczy, które szybko znikały, gdy próbowałam je zobaczyć.
-No dobra siostra. Zostaliśmy zaproszeni na wojnę w Obozie Herosów. Taka... Przyjacielska bitwa. -powiedział Frank, jedząc swoją kolację. -Zabieram tylko cztery osoby... I pomyślałem o tobie, Mike'u, Jonathanie oraz Flory.
Pokiwałam głową, uśmiechając się.

-Dziękuję Frank. Jeszcze nigdy tam nie byłam...
-Wiem. Poznasz przy okazji moich przyjaciół.
Uśmiechnęłam się szeroko, kończąc posiłek. Udałam się do swojego pokoju. Musiałam mieć siły na jutrzejszą walkę.

***

-A więc to jest Obóz Herosów... -szepnęłam zaskoczona. Tu było tak pięknie... Wszędzie latały pegazy, obozowicze biegali w tę i spowrotem. Niektórzy grali w siatkówkę z faunami, a paru obozowiczów przenosiło rzeczy, które były potrzebne do gry.
-Dobra... Chodźcie. -powiedział Frank. Poszliśmy za nim, a ja wszędzie się rozglądałam. Tu było inaczej... Nie tak jak w Nowym Rzymie. Mimo wszystko wolałam mój dom.
Godzinę później staliśmy na stołówce. Przedtem Frank pokazał mi wszystkie ciekawe miejsca. Były urocze.
-Herosi, powitajmy proszę Herosów z Obozu Jupiter.
Rozległy się głośne brawa, kiedy Chejron nas przedstawił.
-Za chwilę rozpoczniemy Bitwę. Będę jej sędzią. Zero okaleczania, zabijania. Na straży moją stać maksymalnie dwie osoby. Wyraziłem się jasno?
Wszystkie osoby pokiwały głowami i pobiegli się przygotować. Ja w tym czasie, razem z moim rodzeństwem, udałam się do miejsca walki. Było wielkie. Naprawdę wielkie.
Jednak nie miałam czasu na rozglądanie, gdyż chwilę później zostaliśmy przydzieleni do drużyn.
Byłam z dziećmi Wulkana, Apolla, Bachusa i paru innymi bogami.
-Dobra. Czas zacząć bitwę! -powiedział Chejron. Jego biała sierść błyszczała delikatnie. Wyglądał niczym centaurzy bóg.
Pobiegłam razem z moją drużyną na przód. Dzieci Wulkana ustawiały pułapki dookoła, a my szykowaliśmy obronę. Dzieci Bachusa zrobiły winną witorośl, która tworzyła dodatkowe zabezpieczenie.
Ja stałam na ataku, razem z paroma dziećmi Minerwy. Wśród nich była blondynka, którą kojarzyłam. Widziałam ją parę razy z Obozie Jupiter.
-Hej Ann... -powiedziałam, trzymając miecz. -Jaka taktyka?
-Mają Glonomóżdżka na obronie, więc pójdziemy tak. Ty pójdziesz z przodu, a ja od tyłu. Zagadujesz go, a wtedy ja odbieram sztandar. Koniec.
Pokiwałam głową. Czy Grecy zawsze myślą, że wszystko pójdzie łatwo? Zaśmiałam się sama do siebie i przeszliśmy do ataku. Z oddali można było usłyszeć ryk i śmiech dzieci Marsa. To jest... Aresa. Grecy...
Obiegłam dookoła las, rozwalając paru dzieci Apolla. W końcu pobiegłam w stronę Sztandaru.
-Hej Percy -powiedziałam, wychodząc z krzaków. Machałam mieczem, uśmiechając się.
-Avila... Miło cię widzieć -zaśmiał się, trzymając swój miecz. -Domyślam się, że przyszłaś po sztandar... Jest to niewykonalne. Jestem zbyt mądry, byś mnie oszukała i odebrała sztandar!
Uśmiechnął się bardzo szeroko. W tym czasie Ann wzięła cicho sztandar i uciekła z nim.
-Za późno -zaśmiałam się, podcinając mu nogi. Odskoczył i zaatakował.
-Annabeth! -warknął i starał się wytrącić mi miecz z ręki.  Nie udało mu się.
-Żegnaj! -zaśmiałam się i uciekłam.
Biegłam dalej przed siebie. Szybko kierowałam się w stronę strumienia. Annabeth zdjęła czapkę i teraz byłyśmy ramie w ramię.
-Jeszcze chwila! -Krzyknęłam do niej. Podała mi sztandar i podcięła nogi dwóm naszym prześladowcom. Ja zaś pobiegłam dalej. UDAŁO SIĘ!
Czy to już druga wygrała w ciągu drugich dni?
Tak tylko mówię.
-Gratulujemy wszystkim drużynom! -powiedział Centaur. -zapraszam na ognisko!
Nie zauważyłam, jak szybko się ściemniało... Ale w sumie to zima. Za dwa tygodnie zimowe przesilenie, a trzy dni później gwiazdka. Wracam do domu...
Udaliśmy się w stronę ogniska. Byli tak wszyscy obozowicze, w tym my z Obozu Jupiter.
-Dobra. Jak ci się tutaj podoba? -odezwała się Clarisse. Moja... Siostra?
-Jest okej. Mogłoby być więcej zbrojowni. -powiedziałam spokojnie, pijąc wodę.
-Zgadzam się. -powiedziała i udała się do swojego chłopaka.
Kątem oka ujrzałam znów te zielone oczy. Chwilę później zobaczyłam dzika. Patrzył na mnie.
Wstałam i poszłam w jego stronę. Dzik to atrybut mojego ojca. Chyba nikt go nie zauważył, oczywiście oprócz mnie.
Dzik prowadził mnie przez las, a ja czułam coraz większy niepokój.
Dookoła panowała dziwna cisza...
Potem ujrzałam przebiegającą świecącą przepiórkę, a za nią rudowłosą dziewczynę.
Po chwili dzik i ptak zniknęły, a ja stanęłam oko w oko z rudowłosą.
-Kim jesteś? -spytałam. Nie znałam jej...
-Bianka Clark, córka Hefajstosa. Ty jesteś Avila. Córka Marsa. -powiedziała.
Po chwili rozbłysło między nami złote światło. Krzyknęłam głośno, bo poczułam ogromny gorąc. Poczułam rękę Bianki i zniknęłyśmy. Pojawiłyśmy się w podziemiach. Od razu rozpoznałam, że to Pluton, a obok niego żona.
-Jeszcze chwilę poczekamy. -powiedziała kobieta.
Gdy to powiedziała, pojawiła się obok nas Onyx i jakaś dziwna nastolatka, o równie białych włosach co ona.
-Co na Horusa ma to znaczyć. -warknęła, wstając z Onyx.
-Jesteś pewna, że to one? -spytała kobieta.
-Jestem. -powiedział Pluton, a pp chwili zwrócił się do nas-Witajcie. Zapraszam do sali. Musimy coś omówić

Cztery ŚwiatyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz