4. Rivendell

203 16 0
                                    

Mój dzień był rewelacyjny. Do czasu, gdy ktoś nie wciągnął mnie do dziwnego różowego portalu, wrzeszcząc, że wszyscy zginiemy.
Nazywam się Rivendell. Mam piętnaście lat i od roku mieszkam w Nowym Jorku w Nomie 21. Podążam ścieżką Bastet, kociej bogini, i być może (MOŻE) przez to wpadłam w te tarapaty. W końcu koty chodzą własnymi ścieżkami i zawsze wpadają w tarapaty? Ehh...
Mniejsza. Dzień zaczęłam od dość nieprzyjemnej pobudki. Leżałam właśnie na kanapie, gdy jakieś nieumiejętne dziecko zaczęło krzyczeć. Miałam wtedy poranną drzemkę na oparciu kanapy, po całej nocy błądzenia w mieście.
-Co jest? -mruknęłam, otwierając jedno oko. Nade mną stała naszych najmłodszych członkini, Shelby.
-Zamień się w kotka! -poprosiła, robiąc maślane oczy.
Jęknęłam i przekręciłam głowę.
-Obudziłaś mnie... Wiesz, że zmiany mnie męczą, Shelby.
-Ale proszę Riv! -jej głos był bliski płaczu.
Ostatnio dziewczynka była bardzo drażliwa i nikt nie chciał, żeby płakała. Już i tak była denerwująca dla mnie. A ja nie lubię dzieci.
-Niech ci będzie. Tylko nie rycz. -wywróciłam oczami, a dziewczyna uśmiechnęła się bardzo szeroko, siadając na kanapie naprzeciwko.
Skupiłam się mocno, czując ciepło rozchodzące się po moim ciele. Gdy otworzyłam oczy, widziałam wszystko ostrzej, a zapachy i odgłosy intensywniejsze.
-Kotek! -ucieszyła się mała Shelby. Chciała mnie przytulić, ale ja uciekłam szybko, prychając.
Wybiegłam pod nogi Sadie, wyskakując na jej ramie.
-Riv... Znowu Shelby? -spytała z westchnięciem. Kiwnęłam głową, a ta wzięła mnie z ramienia i postawiła na ziemi. Zamieniłam się w człowieka. Przyciągnęłam się.
-Słuchaj Riv, pójdziesz z Carterem na obchód po okolicy? Ja jestem... No wiesz... -zarumieniła się delikatnie.
-West? -pokiwała głową. -No dobrze... Miłej zabawy.
Uśmiechnęła się i poszła, a ja udałam się do Cartera. Zapukałam do jego pokoju, a sekundę później otworzył drzwi.
-Rivendell? Coś się stało? -oparł się o framugę, spoglądając na mnie.
-Mamy sprawdzić okolicę. Sadie jest zajęta.
Carter wyrzucił ręce do góry zdenerwowany.
-Jak zwykle... Ale dobra. Chodźmy.
Wyszedł z pokoju, trzymając u boku swój miecz. Schował go w Duat i wyszłyśmy z Domu Brooklińskiego.
Udaliśmy się najpierw nad port, później do centrum.
Weszliśmy do parku.
-Jesteś jej ulubienicą. -powiedział nagle. Spojrzałam na niego zaciekawiona.
-Shelby. -wytłumaczył, rozglądając się. -Uwielbia cię.
-Uwielbia mnie torturować... -mruknęłam. -Mały potwór.
Zaśmiał się cicho, siadając na ławce. Usiadłam obok, zamykając obok.
-Wiem, że nie lubisz dzieci. Więc czemu lubisz Felixa?
-Proste. Pingwiny -zachichotałam, przeciągając się. -Który kot nie lubi ptaków?
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się.
-Co sądzisz o tych zniknięciach?
-Riv... Martwi mnie to. -westchnął, zrywając źdźbło trawy. -Nie są to magowie, ale zwykli ludzie.
-Jest to podejrzane... Policjanci nie znajdują żadnych dowodów, kto może to robić...
Na chwilę między nami cisza. Nie była ona krępująca.
Dookoła nas przechadzali się ludzie, a ja obserwowałam ich. Nagle poczułam coś dziwnego. Czułam się obserwowana.
-Carter... -zaczęłam cicho.
Naprzeciwko nas, między drzewami, ujrzałam zakapturzoną postać. Widziałam tylko jego usta, które ukazywały chory, szeroki uśmiech.
Wyciągnęłam swój chepesz z Duat. Dziwna postać wypuściła dwa węże, które szybko urosły do wielkich rozmiarów. Carter wyciągnął swoją broń z "Czarnego schowka", podczas, gdy ja zaatakowałam już pierwszego potwora. Musieliśmy oczyścić okolicę z ludzi, więc w myślach poprosiłam o pomóc kotów.
Przebiegły po paru minutach, atakując potwora. Była ich garstka, może... Dziesięć, piętnaście. Próbowali odwrócić uwagę potwora, podczas gdy Carter ratował ich z pola rażenia, zaś ja atakowałam potwora.
-Khef! -powiedziałam i po chwili wielka pięść uderzyła potwora prosto między oczy.
-Dobrze Riv! -krzyknął Carter.
Po chwili zamiast niego, stał awatar bitewny, czyli sokół, zwierzę Horusa.
Odskoczyłam w idealnej chwili, kiedy Carter uderzył go, wbijając w ziemię dwa potwory.
Wpadłam na wielkie drzewo, uderzając się prosto w nos.
-Au... -jęknęłam. Potwory zamieniły się w piasek, a Carter biegł do mnie przestraszony.
-Wszystko w porządku Riv?
Usiadł obok mnie, patrząc z troską.
-Umm... Jeśli liczyć to, że wpadłam na drzewo, łamiąc sobie nos... Tak, jest w porządku. -mruknęłam.
Chłopak zaśmiał się z ulgą i pomógł mi wstać. Nałożyłam sobie maść leczniczą i po chwili czulam, jak mój nos wraca na miejsce.
-Okej... Chyba powinniśmy wracać do domu. -mruknęłam, masując sobie nos. Jeszcze bolał, ale da się wytrzymać.
-Tak... To dobry pomysł... -westchnął i po chwili szliśmy do domu. Byliśmy poobijani i podrapani, ale dam radę. Z gorszych rzeczy wychodziłam.
Zaklnęłam nagle po staroegipsku.
-Co się stało? -spojrzał na mnie Carter zdziwiony.
-Zgubiłam tunel. Spotkamy się w domu. -powiedziałam i pobiegłam pod to drzewo, w które walnęłam.
-Świetnie... No ładnie. -w końcu moja dłoń wyczuła metalową ozdobę do ucha. Włożyłam ją ponownie, oczyszczając z piachu i trawy.
Gdy wstałam, w moją stronę biegła białowłosa nastolatka, mniej więcej w moim wieku. Trzymała w rękach łuk, biegnąc widocznie wystraszona. Dalej miałam chepesz w ręce, gotowa zaatakować coś, przed czym ucieka.
-Ratuj się! -warknęła, łapiąc mnie za dłoń i ciągnąć za sobą. Pobiegłam szybko razem z nią, zdziwiona. O co jej chodzi?
-Kim jesteś? -spytałam podczas biegu.
-To nie jesy czas na rozmowy. Goni nas przerośnięte coś, a ja nie chcę umierać ponownie.
Zdziwiło mnie to, co powiedziała. Po chwili wpadłyśmy do czegoś różowego, obsypanego kwiatami. Myślałam że to stare kwiaty, ale gdy tylko postawiłyśmy na to nogę podczas biegu, wpadłyśmy tam.
-Wszyscy zginiemy! -krzyknęła białowłosa, a ja miakam ochotę ją strzelić.
-Zamknij się... -syknęłam.w końcu poczułam jak uderzam w coś twardego i zobaczyłam że leżę na dziewczynie.
-Złaź ze mnie -jęknęła, a ja się przeturlałam. Ujrzałam przed sobą Anubisa. Zdziwiłam się.
-Dobrze. Chodźmy więc. Są już wszystkie -powiedział dostojnie po czym udałyśmy się za Anubisem. Ale on powinien być na randce z Sadie... I czemu jest obok niego jakaś dziewczyna?!
Oj Anubis... Oberwiesz.
Ustałyśmy, całą czwórką przed nimi.
-Anubisie... -uklękłam w końcu, chcąc okazać szacunek.
-To Pluton -odezwała się dziewczyna w dziwnej, metalowej spódniczce, a jej oczy świeciły na czerwono.
-Chciałaś powiedzieć Hades, Avila. -poprawiła ją rudowłosa.
-Ja się tam nie znam kto to -powiedziała cicho białowłosa. Wyglądała lepiej niż trzy minuty temu
-Onyx, Rivendell, Avila i Bianka. Witajcie w Hadesie. Nazywam się Hades i jestem bogiem.
Wszystkie jakby uklękłyśmy. O ci tutaj chodzi?
-Coś się stało panie? -rudowłosa odezwała się cicho, jakby bojąc się go.
Wstałyśmy z kolan i słuchałyśmy tego, co ma nam do powiedzenia.
-Niechętnie was tutaj zebrałem, ale kazała mi Persefona. Więc... -wstał i podszedł do nas. -Parę dni temu skradziono mi coś ważnego... Wykonywałem naszyjnik dla mojej ukochanej. Ma w sobie moc wszystkich kultur i... Mitów.
Gdy to powiedział, skrzywił się mocno.
-Macie go odnaleźć. -zakończył.
-Ale... Jak? Nic o nim nie wiemy, nie wiemy gdzie szukać. -powiedziałam zirytowana. Idiota...
-Na pewno będą do niego iść potwory. -oznajmił, jakby go było oczywiste.
Anubis... To znaczy Hades, patrzył na nas z wyższością, ale i niezwykłym wdziękiem. Dzięki temu, że kroczę ścieżką Bastet, mogę zauważyć nieco więcej szczegółów.
Jego wzrok posiadał w sobie coś... Co budziło moje zainteresowanie. Nie mogłam odczytać co to było...
-Zatem możecie iść. -machnął ręką i po chwili nas nie było.
Pojawiłyśmy się w miejscu, baaardzo dziwnym. Na siedzeniach, na wielniej arenie siedziały osoby w pomarańczowych koszulkach podobnych do tej, którą miała Rudowłosa.
-Umm... Witajcie w moim domu...
Nagle jakaś równie ruda dziewczyna (Na czerwoną skórę Seta. Siostry?) wstała, a raczej zaczęła lewitować nad ziemią, a dookoła niej pojawiła się zielona mgła, która opłotła ją, jak i nas.
-Gdy księżyc swe oblicze objawi pełne, wśród dzwonków nastąpi zagląda niechybnie. Skradzione, odnajdzie się, a poświęcenie w złoto zamieni.
Po czym zemdlała.

Cztery ŚwiatyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz