PIĘĆ

996 133 23
                                    

     Shi zaśmiał się z dennego żartu szlachcica, poprosił o wybaczenie, a potem szybko zniknął w tłumie gości. Z jego ust natychmiast spełzł uśmiech, sztuczne rozbawienie w oczach zastąpiła czujność.

     Lawirował między szlachtą, starając się unikać zetknięcia z kimś ciałem. Zadanie nie należało do łatwych, bo ogromne pomieszczenie było wypełnione po brzegi. Arystokraci chodzili po sali żartując, rozmawiając, flirtując i częstując się potrawami ze stołów po lewej. Mimo że było to przyjęcie pożegnalne, nikt nie próbował nawet udawać, że przyszli tu by opłakiwać Abrahama. Większość dostojników pojawiła się ze względu na politykę. Gdyby zignorowali zaproszenie od kogoś z tak ważnego rodu, zostałoby to uznane za obrazę.

Shi przystanął zagubiony. Mimo że bankiet zaczął się niedawno, on już był znudzony i chętnie porozmawiałby z kimś interesującym.

Zaczął rozglądać się za Ezrą, próbując odnaleźć go w tłumie gości.

Gdzie on mógł zniknąć? Przecież miał mnie pilnować!

     Szlachcic wziął kieliszek wina z tacy przechodzącego sługi i skosztował słodkiego trunku. Był świadom ciężkich spojrzeń, które go osądzały, sprawdzały, czy jest gotowy przejąć rolę dziadka. Pełzały po całym ciele, oplatały niczym wąż, dusiły.

Ciekawe, co o mnie myślą. Radzi są, że biorą udział w przyjęciu, czy tylko udają?

     Drewniany zegar wiszący na ścianie koloru karmelu wybił godzinę szóstą, a w tej samej chwili orkiestra stojąca niedaleko stołów zaczęła grać walca. Muzyka była tak głośna, że Shi został na chwilę ogłuszony.

     Pary zaczęły wychodzić na środek sali, by tańczyć. Wzrok Shi błądził po twarzach obecnych, szukając małej buzi Ezry. Starał się również przemieszczać do przodu. Jednak młode panny nieśmiało oferujące taniec i mężczyźni kładący mu rękę na ramieniu, by zamienić z nim choć słowo, co chwila przerywały mu poszukiwania. Musiał przystawać, grzecznie odmawiać damom i prosić o wybaczenie dżentelmenów, przez co szło mu dość mozolnie.

      Nie powinienem chodzić sam po przyjęciu, tłukło mu się po głowie. Mimo, że na sali było dużo strażników obserwujących gości, Shi czuł się odsłonięty, niemal podatny na ataki, gdy Ezra nie był za jego plecami. Młody zabójca powinien być niczym cień, w każdej chwili gotowy na odparcie ciosu.

Czy tamta szlachcianka dziwnie na niego zerknęła? A ten dżentelmen nie chowa czegoś za surdutem?

Shi cały się spiął i mocniej zacisnął smukłą dłoń na szyjce kieliszka.

Popatrzył dookoła i wtedy zobaczył osobę, którą tak niestrudzenie poszukiwał.

    Ezra stał niedaleko, oparty o jeden z licznych filarów, a jego wzrok utkwiony był w orkiestrze. Usta miał lekko rozchylone, ciemne oczy błyszczały niezdrowym blaskiem. Był ubrany skromnie, w białą koszulę, obcisłe czarne spodnie i wysokie smoliste buty z posrebrzanymi noskami. Wyglądał elegancko, ale widać było, że nie czuje się dobrze otoczony tabunem ludzi.

     Na twarzy zabójcy malowała się tęsknota, jakby prosty walc trafiał prosto do jego serca, tak jak gdyby nigdy nie słyszał nic równie wspaniałego.

Shi uśmiechnął się i tanecznym krokiem podszedł do niego.

     – Nie opieraj się o filar, to nieładnie – szepnął.

     Zabójca powoli, bardzo powoli oderwał wzrok od orkiestry, nie poświęcając ani chwili tańczącym. Popatrzył na szlachcica nieprzytomnie, jakby dopiero teraz go zauważył.

Partners In Crime |shounen-ai PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz