SIEDEM

916 112 8
                                    

      Cichy jęk, który wyrwał się z ust Ezry, został całkowicie zagłuszony przez ryk wody. Shi ścisnął jego rękę, chcąc dodać mu otuchy. Zabójca wziął płytki oddech i nie zwracając uwagi na szlachcica, wymacał wolną dłonią  drzewiec grubości kciuka. Widocznie boginie miały dla jego ciała trochę łaski, bo nie pluł krwią, co znaczyło, że strzała nie przebiła płuca. Nie wydawało mu się również, żeby ucierpiała nerka.
     Ezra zacisnął mocno zęby.
     Niech to wszystko szlag trafi.
     Nie zamierzał siedzieć i czekać, aż w ranę wda się jakieś paskudztwo. Plusem jednak było to, że nikt za nimi nie zszedł, choć Ezra czuł, że to tylko kwestia czasu.
      Musieli iść dalej, bo Shi - który ściskał rękę Ezry tak mocno, że zabójca obawiał się o swoje krążenie - był przerażony i drżał jak osika.
     Arystokrata musiał zostać stąd wyprowadzony i to natychmiast, jednak zabójca nie mógł tego zrobić bez światła i ze strzałą utkwioną w ciele.
     Boginie, jak go stąd wydostać?
     Trybiki w głowie Ezry obracały się przez chwilę, a potem jego twarz rozjaśnił uśmiech. Przecież Kanalarze, złodzieje, którzy chowali łupy w kanałach przemycali do nich również latarnie, z których mógł skorzystać inny brat po fachu!
     –   Gdzieś w ścianie jest nisza – wycharczał Ezra. – A w niej lampa.
     Poczuł, że Shi puszcza jego rękę i bez zadawania  zbędnych pytań wstaje. Zapewne obmacywał ścianę z zamkniętymi oczami, nie chcąc patrzeć na okropieństwa, które mogły się na niej znajdować. Usta zabójcy drgnęły na tę myśl, ale uśmiech szybko z nich spełzł, gdy rana zapulsowała bólem.
          Ezra pobieżnie przeszukał otoczenie wokół, aż w końcu natrafił na swój płaszcz.  W jego wewnętrznej kieszeni trzymał sakiewkę z ziołami. Po chwili szukania po omacku wyciągnął zmarszczone nasiono Ariabby i wsadził je do ust. Bez dodatku miodu smakowało okropnie, ale dzięki niemu ból powinien stępieć na tyle, żeby młodzieniec nie cierpiał mocniej, niż było to konieczne.
     Zabójca zmrużył powieki. Głowę miał lekką i pustą.
     Chciał zamknąć oczy i pogrążyć się w kojącym śnie, gdzie nie musiałby myśleć o okropnej matce, swoim ogromnym długu zaciągniętym w Domu Czerwonych Piór i o tym, jak wyprowadzić Shi z kanałów.
     Westchnął głębiej i zmusił się do utrzymania oczu otwartych.
Jeszcze nie nadszedł jego czas.
Udało mu się przeżyć gorsze rzeczy, więc czym dla niego była strzała w podbrzusze?
Drobnostką. Niczym. Zwykłym draśnięciem.
Ezra próbował myśleć pozytywnie, ale wiedział, że nie przetrwa długo bez pomocy Balwierza, który wyciągnąłby strzałę bez zadawania pytań i opatrzył ranę.
     Była jeszcze inna opcja: znalezienie Iskry,  leczącej za pomocą skomplikowanej magii… która swoją drogą została zakazana w Aseriel już wieki temu.
     Czarnowłosy pokręcił głową.
     Iskry łatwo było znaleźć, ale trudno wynająć. Liczyli sobie zbyt drogo i Ezra nigdy nie korzystał z ich usług z powodu ograniczonego budżetu. Chodziły plotki, że Anhya znała jedną Iskrę, ale gdy zabójca o to pytał, ta tylko zbywała go machnięciem ręki.
Oczy znowu zaczęły mu się zamykać i utrzymywał je otwarte chyba tylko siłą woli.
     Shi w końcu odnalazł lampę i po chwili gmerania przy mechanizmie ścieki rozświetliło słabe światło.
     Usta szlachcica zadrgały, gdy zobaczył w jakim stanie jest jego przyjaciel. Twarz Ezry wyglądała upiornie, płomień nienaturalnie wyostrzył rysy. Chłopak lekko drżał, a serce Shi skręciło się na ten widok. Przyklęknął obok niego, kładąc lampę na kamieniach. Szlachcicowi zaczęło doskwierać zimno, przenikając go aż do szpiku kości. Zgrzytnął tylko zębami i skupił się na Ezrze.
     –   Przynajmniej twoje ubranie nie jest mokre –  powiedział, starając się znaleźć pozytywne strony.
     –   Miło jest zdychać nie śmierdząc gównem.
     Shi żachnął się.
     –   To ja może odejdę kawałek…
     Ezra zaśmiał się i zaraz tego pożałował,  bo jego ciałem szarpnął spazm bólu. Ze świstem wciągnął powietrze. Arystokrata drgnął i popatrzył na niego ze współczuciem. Nie wiedział, co robić, by ulżyć przyjacielowi w bólu.
      –   Zaniosę cię. Śmiem twierdzić, iż niedaleko tkwi krata ściekowa.
Zabójca chciał parsknąć, ale wstrzymał się w ostatniej chwili. Czuł jednak ciepło koło serca, że Shi tak bardzo zależy na tym, aby przeżył.
     –   Spójrz na siebie – mruknął w końcu Ezra – Telepiesz się jak galareta.
      –   Nie zamierzam cię zostawić. Mą winą jest to, że zostałeś zraniony.
     –   Tylko tego jeszcze brakowało, żebyś zaczął się nad sobą użalać.
Shi zacisnął usta i zerknął na niego ze wściekłością, której Ezra nigdy u niego nie widział.
     –   Ale masz rację, musimy iść - kontynuował zabójca. Wyciągnął z buta krótki sztylet i wycelował nim w Shi. Szlachcic zbladł. Czy Ezra chce go zabić? Nie, niemożliwe, przecież arystokrata był jego jedyną szansą na…
     –   Musisz wyciągnąć strzałę.
     Shi zassał powietrze.
     –   Że co proszę?
     –   Ogłuchłeś? –fuknął Ezra. – Skoro jesteś taki zdeterminowany, to musisz coś zrobić, żeby mi pomóc.
    –  Ale ja… ja nigdy... nie chciałbym...
    –  Uspokój się. Poinstruuję cię.
     Arystokrata przyglądał się tępo sztyletowi. A co, jeżeli ostrze mu się ześlizgnie i zrani Ezrę jeszcze bardziej? Zacisnął zęby. Przecież wychowywano go między księgami, wśród ciszy i spokoju, pod czujnym okiem niań i strażników! Gdyby ktoś powiedział mu, że będzie musiał operować swojego protegowanego w ściekach, Shi zbyłby go uprzejmym uśmiechem, sądząc, że rozmówca jest chory na umyśle.
     Blackburn przełknął ślinę i chwycił sztylet w drżące dłonie. Ezra niepewnie popatrzył, jak ostrze chybota się w rękach Shi i na jego usta wpełzł grymas. Szlachcic widząc jego spojrzenie ścisnął rękojeść mocniej. 
     – Mów, co mam robić.
     Ezra popatrzył mu w oczy. Płomień lampy odbijał się w źrenicach Shi, sprawiając wrażenie, że mieszkają tam galaktyki.
     –  Przytrzymaj ostrze nad płomieniem.
     –  Żeby nie wdała się infekcja?
Ezra kiwnął głową, a Shi ściągnął klosz z lampy i wykonał polecenie.
     –  Tnij na około, dopóki nie zobaczysz grotu.
      Zabójca zamknął oczy. Arystokrata zabrał się do pracy. Nasiono zaczynało już działać i Ezra nawet nie poczuł pierwszego nacięcia, bo był zbyt zajęty modlitwą do bogini szczęścia.
     – Jak zobaczysz grot, to chwyć jak najniżej i ciągnij z całych sił.
      Shi kiwnął głową. Próbował prowadzić nóż prosto, zaś rękę pewnie, żeby nie sprawić Ezrze niepotrzebnego cierpienia. Dłonie jednak zaczynały mu się pocić, a na policzkach również wystąpiła mokra mgiełka. Gdy zobaczył kawałek metalu, wciągnął ze świstem powietrze.
    Zerknął na zabójcę, który zaciskał zęby, ale czujnie wlepiał wzrok w twarz Shi. Ich spojrzenia się spotkały. Arystokrata przełknął ślinę. Co on by dał za chociaż łyk wody!
     Shi chwycił obiema rękami za drzewce i szarpnął, wyciągając strzałę. Ezra jęknął. Przed oczami wybuchnęły mu czerwone kwiaty, nie mógł złapać oddechu. Czoło i skronie pokryły się potem. Przyłożył dłoń do rany, czując, jak świeża krew płynie między palcami.
     – Opatrunek. –wysyczał. Każde słowo sprawiało ból. – Z koszuli.
     – Nie lepiej byłoby zrobić go z płaszcza?
    – Za drogi – Padła odpowiedź.
     Shi wyrzucił strzałę do brudnej wody, przysunął bliżej lampę i drżącymi dłońmi rozdarł ubranie zabójcy. Arystokrata zmrużył oczy, bo dopiero wtedy ujrzał w pełni bliznę, która szpeciła ciało Heartstone’a. Zaczynała się niżej żuchwy i kończyła aż przy mostku.
Będę musiał go kiedyś o nią zapytać.
     Wzrok Shi mimowolnie powędrował do lekko zarysowanych mięśni brzucha Ezry. Z żalem pomyślał o własnym, chudym ciele.  Opamiętał się jednak szybko i oddarł trzy długie pasy tkaniny, pozostawiając Ezrę bardziej w strzępach niż ubraniu. Obwiązał je wokół rany najlepiej jak potrafił.
     – Jak z tego wyjdziemy, to zakupię  najpiękniejszą koszulę, jaką będzie dostępna - sapnął Shi i wstał. Ezra uśmiechnął się krzywo i sięgnął do ukrytej kieszeni, wyciągając z sakiewki dwa ziarna i rozgryzł je. W ustach eksplodował mu gorzki smak, ale nie zwrócił na niego uwagi.
     – Pomóż mi wstać.
    Shi patrzył oburzony, jak Ezra z grymasem na twarzy przywdziewa płaszcz.
     – Musimy iść – Ezra wlepił w niego oczy. Malowała się w nich nieustępliwość.
      Arystokrata w końcu westchnął, zrezygnowany i podał mu rękę. Twarz Ezry zbladła jeszcze bardziej, gdy stanął na nogach. Kolana się pod nim ugięły i gdyby Shi go nie złapał, na pewno upadłby z powortem na ziemię. Szlachcic objął go w pasie jedna ręką, a w drugiej trzymając latarnię, rozświetlającą mrok ścieków. Ruszyli do przodu. Na szczęście szpaler był na tyle szeroki, że mogli iść obok siebie. Oddychali ustami, próbując zniwelować smród powietrza.
     Nogi nie niosły Ezry tak szybko i lekko, jak by sobie tego życzył, ale przynajmniej miał do towarzystwa arystokratę, który już się tak nie telepał.
     Zuch chłopak.
     Co zrobią, gdy wyjdą ze ścieków? Wynajem dorożki nie wchodziło w grę, a dotarcie na piechotę do Złotego Miasta, gdzie znajdowała się rezydencja Shi, było jeszcze trudniejsze. Ezra przygryzł dolną wargę.
     Musimy iść do mojej meliny. Tam Shi się ogarnie, a ja poślę jakiegoś konusa po Bakałarza…
     Ezra westchnął i rozejrzał się wokół. Przechodzili przez wiele skrzyżowań i każde z nich wyglądało tak samo, lecz zabójca wiedział jakich znaków szukać, żeby bez przeszkód dostać się do kraty ściekowej.
     – Już niedaleko – wymruczał, spostrzegając dwa gołębie pióra kryjące się za mchem. Kanalarze odwalali kawał dobrej roboty, znacząc ścieżki.
     Shi już miał zapytać, skąd Ezra to wie, lecz poczuł oddech świeżego powietrza na twarzy. Uśmiechnął się, a potem zacisnął zęby. Ręka, którą oplatał zabójcę zaczynała mu sztywnieć i chciał mieć już to wszystko za sobą.
Poznaję uroki Dolnego Miasta, pomyślał ponuro, gdy pomiędzy nogami przebiegł mu szczur.
      Kilka minut potem zobaczyli sama kratę i wpadające przez nią jasne promienie światła. Ryk wody cichł i można było usłyszeć gwar ulicy. Shi uśmiechnął się szeroko, zauważając,że krata jest podniesiona i przytrzymywana przez trzy żelazne słupy. Ezra kazał mu odłożyć lampę i wsadzić pod nią trochę srebrnych monet. Dla Kanalarzy, bo to dzięki nim wyszliśmy ze ścieków, powiedział.
     Gdy tylko wyszli na zewnątrz, ich nosy od razu zaatakowała gama ostrych zapachów przypraw, które sprzedawane były przecznicę dalej. Częściowo zamaskowały one smród ścieków. Shi zmrużył oczy i uniósł głowę do góry, ciesząc się ciepłem słońca. Gdy wróci do rezydencji, nie wyjdzie z wanny przez co najmniej trzy godziny.
    – Idziemy – mruknął Ezra i wskazał jedną z szerszych bocznych uliczek. – Niedaleko jest moja melina.
     – Oczywiście – zaćwierkał Shi, który pod wpływem szczęścia zapomniał o bolącej ręce i rozglądał się po alejce pełnej śmieci.
     Szli wolniej niż poprzednio i Ezra zastanawiał się, czy nie wziąć jeszcze jednego nasiona Ariabby, ale ostatecznie zrezygnował. Nie wiedział, jaki efekt na jego ciało miałoby przedawkowanie tego drogiego specyfiku.
     Uliczka była wybrukowana i porządnie wyczyszczona, a domy były o wiele niższe, lecz postawione jeden przy drugim. Gdzieniegdzie z okna wyzierała zieleń przyjemnie kontrastująca się z drewnianymi i murowanymi chatami. Czasami ktoś wyjrzał na ulicę, ale na widok uwalanego gównem młodzieńca ciągnącego rannego, twarze ciekawskich szybko znikały.
     Ezra spuścił wzrok na chodnik. Miał nadzieję, że Anhya wybaczy mu zostawienie jej na karku kilku Nożowników. Odpłaci się stawiając przyjaciółce obiad albo dwa…
     – Nie sądziłam, że lubisz ganiać po ściekach. –  Damski głos wyrwał go z rozmyśleń. Ezrę aż zamroziło, a żołądek przewrócił mu się na drugą stronę.
Spojrzał do tyłu. Wysoka, czarnowłosa kobieta stała w towarzystwie co najmniej siedmiu mężczyzn, a kąciki jej ust były uniesione.
     – Matko – powiedział chłodno i odwrócił się całkiem w ku niej, ciągnąc za sobą Shi. Wiedział, że za jego plecami wyrósł mur zbudowany z najemników; słyszał ich pomrukiwania.
     Shi od razu uderzyło podobieństwo.        Obydwoje mieli taką samą ciemną skórę i czarne, bystre oczy, a górna warga była minimalnie większa od dolnej.
Kobieta nosiła luźną białą koszulę z trzema rozpiętymi guzikami, ukazując zarys piersi.  Obcisłe brązowe spodnie i buty tego samego koloru pięknie do siebie pasowały. Przy jej pasie wisiał długi rapier ze zdobionym jelcem. Czarne loki delikatnie okalały twarz. Była piękna, ale było to piękno ostrza miecza i jeziora skutego lodem; należało je podziwiać, ale nie dotykać.
     – Dawno cię nie widziałam – powiedziała, a Nożownicy zarechotali. – Urosłeś.
      Ezra zagryzł zęby. Elena Heartstone, baronowa podziemnego światka, o której mówiono szeptem, szanowano i traktowano bardziej jako legendę niż człowieka.
Jego matka, która wyrzuciła go na ulicę gdy miał siedem lat, bo był zbyt wolny jak na Szybką Rękę i za słaby jak na Nożownika. Chciała mieć psa gotowego gryźć i rozszarpywać na rozkaz, a dostała chłopca, który wolał biegać za motylami. Nie rozumiała, jak krew z jej krwi mogła tak ją zawieść.
  Jesse, jego starszy brat, wylądował bez dachu nad głową zaraz po nim, gdy na szwindlu nogi zamieniono mu w miazgę.
Zabójca poczuł, jak mięśnie barków zamieniają się w węzły.
Nienawidził jej.
     – Nie mam czasu na twoje gierki.  Czego chcesz?
     Elena spojrzała na swoje paznokcie.
     – Usztywniłeś kilkoro moich Nożowników. Nie podoba mi się to.
     – Powinni więc lepiej dobierać ofiary – odszczeknął się Ezra, a zza pleców dobiegł go groźny pomruk. Zabójca czuł, jak serce tłucze mu w piersi. Niech da mi odejść, jestem zmęczony, chcę po prostu znaleźć się w łóżku...
     Jego matka skierowała spojrzenie na Shi, który patrzył jej w oczy bez cienia strachu. Elena obnażyła zęby, a Ezra poczuł, że z tego nie wyniknie nic dobrego.
    – Chciałabym sprawdzić, jak posługujesz się ostrzem.
     – Widziałaś ciała, hmm… dżentelmenów, którzy nas zaatakowali – odezwał się nagle Shi. – To chyba wystarczający dowód na to, że Ezra potrafi wyśmienicie walczyć.
    – Och, cicho, kłębuszku. Nie z tobą rozmawiam.
     Shi spojrzał na nią, oburzony i już miał odpowiedzieć, co myśli o nazywaniu szlachcica kłębuszkiem, lecz Ezra na syknął, uciszając go.
     – Do czego zmierzasz? – zapytał ostrożnie.
     – Będziesz walczył z  Krzywym Danielem.– Padła odpowiedź. – Nie wyjdziesz stąd, dopóki tego nie zrobisz.
Shi oburzył się.
      – Ezra został raniony! Nie masz prawa wymagać od niego walki!
      – Albo będziesz walczył albo usztywnię twojego Chlebodawcę. – Elena nic sobie nie robiła z wybuchu Shi. – Może zabiorę go ze sobą? Ze swoją śliczną twarzyczką na pewno będzie miał dużo klientów w moim burdelu.
Suka.
            Zabójca warknął.
     – Nie pozbawisz mnie źródła zarobku.
Jego matka roześmiała się perliście. Shi musiał przyznać, że był to przyjemny dla ucha dźwięk.
     – Dobrze – zadecydował Ezra nagle i westchnął. Nie chciał sprawdzać, co by się stało, gdyby odmówił.
      –  Zgłupiałeś? – zapytał oburzony Shi – Jesteś ranny, nie dasz rady…
      – Nie pozwolę na to, żebyś pracował w burdelu. Do jasnej cholery, mam cię chronić i jeżeli mogę to zrobić tylko dzięki walce, to dobędę ostrza. Daj mi robić to, w czym jestem dobry.
Shi zamilkł i pozwolił odciągnąć się z dala od Ezry jednemu Nożownikowi.
     – Proszę, bądź ostrożny – wyszeptał jeszcze, a Ezra nie odpowiedział.
     Elena pstryknęła palcami i z tłumu wysunął się wysoki, rudowłosy mężczyzna.  Krzywy Daniel, lewa ręka jego matki, znany z obcinania języków swoim ofiarom. Posłał młodzieńcowi  uśmiech.  Ezra potrząsnął ręką i do prawej dłoni wpadł mu ostatni sztylet. Szybko sięgnął do sakiewki. Wsadził sobie do ust ziarno Ariabby. Pieprzyć konsekwencje.
     – Pokaż,  na co cię stać,  Ezra – mruknęła jego matka.
     Ezra otaksował Krzywego Daniela wzrokiem. Był uzbrojony w długi rapier z lekko zakrzywionym końcem. To broń Ezry miała szybkość, ale Krzywego Daniela zasięg. Ciężko będzie utrzymać gardę jednym sztyletem.
Niedobrze.
     Napastnik szybkimi krokami skrócił odległość, a jego ostrze wystrzeliło w kierunku prawej dłoni Ezry. Zabójca cofnął się. Krzywy Daniel przewidział ten ruch, zmieniając pchnięcie w cięcie, które ze świstem przemknęło tuż przed nosem młodzieńca.
     Ezra potknął się i uderzył plecami w ścianę z najemników, którzy stali z tyłu.
Twarz chłopaka rozjaśnił uśmiech, gdy poczuł zimno czyjegoś jelca na palcach. Zamaszystym ruchem wyrzucił sztylet w stronę twarzy przeciwnika, który zaczął na nowo szarżę. Nie przyłożył się nawet do rzutu, chciał tylko zdekoncentrować tamtego. Krzywy Daniel zaskoczony wybałuszył oczy i uskoczył w bok.
      W tym samym czasie Ezra sięgnął do tyłu, wyszarpując z czyjejś pochwy miecz i zaczął nacierać na przeciwnika, zanim ktokolwiek zdążył mu go odebrać.
Jego matka roześmiała się i klasnęła w ręce. Shi jednak nie było do śmiechu. Widział, jak Ezrze trzęsą się nogi i jak prowizoryczny bandaż nasiąka krwią. Rana na pewno musiała go palić niczym ogień.
To niesamowite, że jest zdolny do walki.
     Krzywy Daniel zamachnął się, zbijając miecz Ezry. Zabójca nie zdążył zareagować, a co dopiero unieść gardy na miejsce.
      Miecz napastnika miał dość tępe ostrze. Gdy tylko weszło w ciało i zjechało w dół, pozostawiając długą szramę na lewej nodze, Ezra wrzasnął.
Lewa ręka jego matki odskoczyła, szczerząc zęby.
Ezra zachłysnął się powietrzem.
      Czuł słabość, jego głowa była lekka, ranę w podbrzuszu palił żywy ogień, a noga zaczęła drętwieć. Zbawcze działanie nasion, które dopiero wziął, przestawało działać.
Chciał zerknąć na Shi, sprawdzić, czy nikt go nie skrzywdził, lecz zmusił się do utrzymania spojrzenia na Krzywym Danielu.
     Musiał zakończyć to szybko, a sztuczki, dzięki którym przeżył na ulicy mogły być jego jedynym ratunkiem.
     Ezra stanął bokiem, chcąc stanowić jak najmniejszy cel. Napastnik uśmiechnął się tylko i doskoczył do czarnowłosego, gotów zakończyć pojedynek. Ezra ruszył do tyłu, pozorując ucieczkę.
Krzywy Daniel wyprowadził pchnięcie, cięcie i jeszcze raz pchnięcie. Heartstone unikał ciosów, zbijając miecz przeciwnika na boki. Czuł, że  raniona nogą zaraz odmówi mu posłuszeństwa.
Rana od strzały otworzyła się i po boku spływała świeża stróżka krwi.
Jeszcze tylko trochę.
     Wtedy Krzywy Daniel włożył w nadchodzące pchnięcie cały ciężar ciała, a Ezra przekręcił się w lewo, przyciągając swoje ostrze do ciała. Pozwolił, zbyt wroga klinga przeszła obok ramienia.
Teraz tylko muszę go dźgnąć…
     Ale jego ranna noga miała inne plany. Gdy zabójca przygotowywał się do zadania zdradzieckiego ciosu, kończyna dolna całkiem zwiotczała i Ezra ze zdziwieniem obserwował, jak bruk zbliżał się do jego twarzy. Zabójca uderzył z łomotem w ziemię, z ust wyleciał mu cichy jęk.
Na ulicy zapadła cisza. Krzywy Daniel schował rapier do pochwy i uśmiechnął się.
     – Trucizna, mój mały przyjacielu, zawsze działa.
    Ezra zbladł, gdy najemnik uniósł nogę. Chciał się przeturlać, ale nie mógł wskrzesać w sobie energii.  Shi krzyknął, gdy najemnik zaczął kopać Ezrę po żebrach. Zabójca pluł krwią, próbował zasłaniać się rękami, odpychać but, ale mocny kopniak w szczękę, który aż odrzucił jego głowę do tyłu, skutecznie go znokautował.
     Shi chciał zasłonić Ezrę własnym ciałem, jakoś powstrzymać wysokiego zabójcę, ale silny chwyt jednego z najemników uniemożliwiał mu ruch.
    – Dość!  – Na głośny kobiecy głos wszyscy znieruchomieli. U wylotu uliczki stała Anhya, skąpana we krwi. Jej czerwone włosy sklejone były ciemną mazią, a warstwa błota na kapeluszu świadczyła o tym, że kilka razy spadł jej z głowy.  Nie była jednak sama, u jej boku stał białowłosy młodzieniec o dumnych niebieskich oczach.
To Xavier, ten którego widziałem, gdy Ezra mnie porwał!
      Tłum Nożowników zafalował i rozstąpił się przed nowoprzybyłymi. Anhya podeszła do Eleny, a jej oczy ciskały gromy. Usta miała zaciśnięte.
     – Zaraz kogo ty się uważasz, żeby mnie zatrzymywać, Jaskółko? – wycedziła Elena i zrobiła krok do przodu. Stały tak blisko siebie, że niemal dotykały się nosami; dwie dumne królowe, gotowe do walki.
      – Za kogoś, kto po dziurki w nosie ma dość twojego szarogęsienia się.
    – Wiesz, gdzie mam twoje zdanie? – Elena wyciągnęła rapier i wykonała nim obsceniczny gest.
     Xavier nie zwracał uwagi na kłótnie dwóch kobiet. Podszedł do Ezry, który leżał nieruchomo, obrzucił zimnym spojrzeniem Krzywego Daniela i przyklęknął przy zabójcy. Przyłożył mlecznobiałe dłonie do jego piersi i zaczął cicho nucić.
    Shi wykorzystał to, że mężczyzna trzymający go jest rozproszony i czym prędzej wydostał się z jego uścisku. Podbiegł do leżącego bez życia Ezry i klęknął przy nim.
     Jego twarz była szara jak popiół, z nosa leciała mu krew. Warga była rozcięta, a oczy… oczy były puste, bez śladu życia. Jednak z rozcietych warg dolatywało głuche rzężenie.
     Shi milczał, choć targały nim  potężne emocje. Ezra ledwo oddychał,  czuł się bezradny i bezsilny, niczym ziarenko targane przez wichurę. Jedyną nadzieją dla Ezry był teraz białowłosy Iskra.
Elena w tym samym momencie obdarzyła Anhyę lodowatym uśmiechem.
     – Ale podobasz mi się. Gdybyś kiedyś chciała dołączyć do mnie i moich chłopców, drzwi zawsze będą otwarte.
Na twarz Anhyi wpłynął grymas. Nie odpowiedziała, tylko zacisnęła na rękę na rapierze. Elena roześmiała się i ruszyła ku wyjściu z alejki.  Mężczyźni ,mrucząc pod nosem, ruszyli za nią. Anhya nie opuściła gardy, dopóki ostatni z najemników jej nie minął. Dopiero wtedy dopadła do Ezry i ścisnęła ramię Xaviera.
     – Wyliże się? – zapytała drżącym glosem, a białowłosy posłał jej zwątpione spojrzenie, ani na chwilę nie przestając nucić. Na koniuszkach jego palców zbierał się szron, który wystapił również na ranach. Anhya spojrzała na Shi, który klęczał obok nóg jej przyjaciela. Dzieciak wyglądał na wykończonego, jakby miał zaraz zemdleć.
Gdy tylko Elena wyszła z uliczki, zatrzymała się i warknęła na swoich ludzi.
     – Waszym nowym zadaniem jest wyniuchanie jak najwięcej informacji na temat tej rudej lisicy. A najlepiej to niech który poleci po tą całą madame Valtilye. Mam dla niej kilka ciekawych informacji odnośnie Blackburne’a.

Partners In Crime |shounen-ai PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz