OSIEM

814 108 26
                                    

      – Jak długo znasz Ezrę?
     Shi uniósł wzrok znad filiżanki herbaty, a w jego hebanowych oczach czaił się cień nieufności. To, że zabrał ze sobą białowłosą Iskrę do posiadłości, by doglądał Ezry nie oznaczało, że przywita kolejnego złodzieja z otwartymi ramionami. Zanim weszli do pokoju czarnowłosego,arystokrata cicho poinstruował straże, by interweniowali, w razie gdyby usłyszeli coś podejrzanego.
     –  Dlatego pytasz?
     Xavier upił łyk naparu i zamyślonym wzrokiem spojrzał na przyjaciela, który leżał nieruchomo w wielkim łożu, przykryty burgundowym kocem. Oczy miał zamknięte i jedyną oznaką, że wciąż żyje, był nieznaczny ruch piersi.
      – Bo nigdy nie widziałem, żeby zachowywał się tak… ludzko. Matka próbowała wychować go na wyrafinowanego zabójcę.
–  Ezra nie myśli ostrzem miecza.
Xavier kiwnął głową i nie powiedział nic więcej.
     Shi westchnął. Odsunął od siebie filiżankę i wbrew dworskiej etykiecie rozłożył się na stole, chowając twarz w zgięcie łokcia.
Zachowanie Ezry zaczyna mi się udzielać.
Uśmiechnął się pod nosem.
     Był wykończony, ponieważ nie zmrużył oka od dwóch dni, zbyt zmartwiony stanem przyjaciela. Wciąż myślał o tym, co mogłoby się stać z jego przyjacielem, gdyby Anhya i Xavier ich nie odnaleźli.
Przetarł oczy.
     Jego przyjaciel był nieprzytomny już dwa dni; dwa dni, przez które Shi chodził nieobecny, zmartwiony, zamknięty w sobie. Przez ten czas zachowywał się bardziej jak strapiona kwoka niż dziedzic rGdybym nie był tak uparty, to być może Ezra nie zostałby zraniony, pomyślał ponuro.
Gdybym był szybszy, gdybym przykładał się do lekcji samoobrony dziadka
Gdyby, gdyby, gdyby.
     Shi westchnął i usiadł prosto. Gdybaniem marnuje swój czas, który mógłby poświęcić na coś innego. Na głowie miał przecież zatrzęsienie ważnych spraw.
    Mógłby zaznajomić się z treścią listów, które leżały w szufladzie biurka od dwóch tygodni. Obrzydzenie wykrzywiło jego twarz na samą myśl o fałszywie miłych słowach na temat dziadka i o wyrazach współczucia.
Sytuacja w fabrykach herbat należących do jego rodu nie prezentowała się najlepiej. Robotnicy skarżyli się na zbyt niską płacę, której podwyższenie Shi zamierzał wprowadzić w życie.Jego miękkie serce nie mogło znieść myśli, że jego podwładni przemierają z głodu.
Zostawała jeszcze Valtilye. Młodzieniec wiedział, że kobieta za wszelką cenę chce ośmieszyć jego rodzinę, tak jak Abraham Blakcburn zadrwił z jej rodu, gdy była młodą kobieta; stare rany pięką nawet po latach.
    Natychmiast, kiedy dziadek wskazał go w swoim testamencie jako dziedzica –  wbrew zasadzie, dzięki której to najstarszy potomek linii męskiej powinien zostać spadkobiercą – Shi wiedział, że nie będzie łatwo zastąpić staruszka. Abraham, znany jako mistrz gier politycznych, który potrafił tak manewrować smakowitymi kąskami, by nikt inny na tym zbyt nie zyskał. W porównaniu z nim Shi był jedynie nieopierzonym pisklakiem, próbującym nauczyć się latać.
     – Obstawiałbym raczej to, że rzuci cię jej na pożarcie. Myślałem, że zrobi wszystko, by udobruchać matkę.
     Shi odchylił się na krześle. Ezra również nie miał zbyt dobrych kontaktów z matką, czyli łączyło ich więcej, niż mógł przypuszczać. Uśmiechnął się gorzko.
     –  Jednakowoż ja dałem mu pracę. Nie mógłby mnie tak po prostu… rzucić na pożarcie.
    Białowłosy uśmiechnął się pod nosem.
    – Uwierz mi, mógłby. Przez swoją matkę jest zdolny do zrobienia gorszych rzeczy ludziom, którzy przyczynili się do jego dobra.
     –  To znaczy?
    Xavier zerknął w stronę nieprzytomnego brata broni.
    –  Nie ujawniam cudzych sekretów bez powodu.
    Shi strapił się.
–  Rozumiem. Chciałem jedynie nieco go poznać, lecz nie będę nalegał.
    – Moje bariery moralne może przełamać garść monet.
     Shi sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, ale w ostatniej chwili dopadły go wątpliwości. Czy nie lepiej poczekać, aż Ezra sam się otworzy?
Jednak czy coś takiego się stanie? Czy Ezra zaufa mu na tyle, żeby opowiedzieć coś o sobie?
   Shi wyciągnął pięć złotych monet i rzucił je ja stół. Zniknęły w mgnieniu oka w ręce Xaviera.
    –  Co chcesz wiedzieć?
    –   Opowiedz mi o jego matce. Dlaczego tak się zachowuje w stosunku do niej?
     –  Jego rodzicielka prowadzi organizację, którą nazywa się Dom Czerwonych Piór –  Xavier pochylił się do przodu –   To w pewien sposób sierociniec, w którym Elena szkoli dzieciaki na zabójców. No wiesz, wysyła ich na szwindle, pokazuje jak niuchać za cynkiem…
    Shi kiwnął głową, jakby wszystko zrozumiał.
    – Ale nie za darmo. Gdy dzieciak umie już zadbać o swój tyłek, musi spłacić Dom.
    – Co takiego spłacić?
     – Wyżywienie. Dach nad głową. Dzieciak musi oddać pieniądze, które Elena przetraciła na jego szkolenie. Czasami jej spłata zajmuje całe życie i do jej czasu bachor jest na jej usługi.
     – A gdy ktoś ucieknie?
    Xavier wzruszył ramionami.
     – Elena zawsze go znajdzie i ukarze. Czasami ich krzyki słychać przez wiele dni.
    – Dobrze, ale jaki to ma związek z Ezrą?– Shi machnął ręką.
    – Ezra też ma u niej dług, mimo że jest jej dzieckiem. Ona nie rozumie, co to miłość rodzica – Xavier pokręcił głową. –  Kiedyś Elena dostała cynk; słabo strzeżony starzec z mnóstwem fortuny. Smakowity kąsek, prawda? Jednak wiedziała, że coś w tym śmierdzi, dlatego na szwindel wysłała piętnastoletniego Ezrę. Tamten był szczęśliwy, że matka w końcu go doceniła, dlatego też przyjął zlecenie i nie myśląc pobiegł do posiadłości. Jednak cynk był fałszywy, na miejscu czekała zasadzka. Złapali go. Wyrywali paznokcie, przypalali skórę… Torturowali. – Skrócił szczegóły na widok miny Shi. – Aż w końcu na odsiecz przyszła mu trójka starszych zabójców. Zabrali go, wcześniej wycinając w pień oprawców.
     – Dolne Miasto jest okrutne.
    – My nie opływamy w luksusy – stwierdził Xavier nieco za ostro. Po chwili podjął opowieść. – Potem odnalazła go matka. Zażądała od niego, żeby zabił swoich towarzyszy, którzy uratowali mu życie.
   Shi aż zamroziło.
    – I zrobił to?
    – Nie miał wyboru. Gdyby tego nie zrobił, sam mógłby ucierpieć o wiele gorzej.
    Zapadło milczenie.
    – Jak wielki jest dług Ezry?
    Xavier spojrzał na niego krzywo.
   – Chcesz go spłacić?
    – Owszem – odpowiedział Shi poważnie.
Białowłosy wybuchnął śmiechem.
     – Na boginie, ty go naprawdę lubisz! – Chłopak otarł łzę, a po chwili na jego usta wpłynął szelmowski uśmiech. – A może czujesz do niego coś więcej?
Shi spąsowiał i popatrzył zmieszany na swojego rozmówcę.
   – T-to nie tak, ja tylko…
   – Daj mu spokój. –  Usłyszeli ciche mamrotanie dochodzące z łóżka. Shi poderwał się na nogi tak szybko, że krzesło poleciało do tyłu z hukiem.
     – Ezra! – wrzasnął i wyrzucił ręce do góry. Zabójca sapnął, gdy Shi do niego doskoczył, przytulając z całej siły. Czarnowłosego owionął zapach wody kolońskiej arystokraty; lekki i przyjemny, niczym świeża pościel. Ezra zaciągnął się miłą wonią i delikatnie odwzajemnił uścisk. Kiedy ostatnio ktoś go przytulił? Nie pamiętał.
     Shi odsunął się, a Ezra zauważył, że jego oczy były podkrążone; zmęczenie niemal  emanowało z drobnego ciała.
Arystokrata w tym samym czasie szybko zlustrował zabójcę wzrokiem. Nie było widać żadnych śladów po okropnej walce - Xavier naprawdę odwalił dobrą robotę.  Oczy Shi zjechały na usta Ezry. Wyglądały na delikatne i niemal błagały, by ich dotknąć.
O Boginie, ratujcie mnie.
Shi musiał się zmusić by oderwać wzrok.
   –  Ezra, chciałem z tobą o czymś porozmawiać.
Zabójca uniósł brwi. W ustach miał sucho, a w głowie huczało jak podczas sztormu, lecz przynajmniej nic go nie bolało. Przeciągnął dłonią po twarzy.
     – Wal.
     – Potrzebuję ludzi. Kogoś, kto będzie zdolny do ochrony nie tylko mnie, ale i posiadłości, wliczając w to mą służbę. A także fałszerza. Jeden, którego mamy nie wystarczy. Potrzebujemy sieci informacji, którą roztoczymy nad Złotym i Dolnym miastem.
    –  Ja ci nie wystarczam? –  zażartował Ezra i usiadł.
     – Ty będziesz moim osobistym… ochroniarzem. Jak wy to mówicie? – Shi zastanowił się. –  Będziesz pilnował moich pleców.
     – I ogrzewał łóżko – bąknął Xavier i wstał z fotela, otrzepując spodnie.
Ezra wbił w niego wzrok.
     –  Coś powiedział?
     – Nic, nic. – Białowłosy zerknął na Shi.      – Dlaczego nie kazałeś mi wyjść, zanim zacząłeś ględzić o swoich planach? Mógłbym je komuś sprzedać.
Shi uśmiechnął się.
     – W tym pokoju są trzy osoby. Jeżeli ani ja, ani Ezra nie sprzedaliśmy tych informacji, to zostajesz ty. Wiem, jak się zwiesz. Mógłbym cię wytropić i zlecić zabójstwo. Gdybyś pokonał zabójcę, to nająłbym kolejnego, a potem jeszcze następnego – do skutku. Więc lepiej milcz, bo inaczej nawet twoja magia ci nie pomoże.
     Xavier parsknął, a Shi wyciągnął zza pasa pęczną sakiewkę, podszedł do niego i wcisnął ją w dłoń białowłosego. Skłonił się lekko, kładąc prawą rękę na piersi.
     – Dziękuję za twe usługi. – Podszedł do drzwi i lekko w nie stuknął. Kilka sekund potem zjawił się w nich sędziwy lokaj w okularach. – To Thomas. Odprowadzi cię do wyjścia.
    Xavier westchnął i schował sakiewkę za pas.
    – Gdybyś kiedykolwiek… potrzebował czegoś, to wyślij swojego pieska, by mnie znalazł.
    Ezra warknął, a Shi kiwnął głową. Białowłosy mrugnął do niego i zniknął w drzwiach, które cicho zamknął Thomas.
Arystokrata ruszył do łóżka, na którym spoczywał Ezra. Ułożył się na pościeli, opierając głowę o kolana zabójcy. Przymknął oczy i wziął głęboki oddech.
Ezra nie zareagował. Jego wzrok spoczął na rozsypanych włosach Shi. Przez głowę przeleciała mu myśl, żeby zatopić w nich rękę, przeczesać je, sprawdzić, czy są takie miękkie na jakie wyglądają…
    – Chciałbym prosić o coś jeszcze.– Ciche mruczenie Shi wyrwało go z rozmyślań.
    – O co?
    – Nigdy więcej nie pracuj dla swojej matki. – Shi otworzył oczy i oparł głowę na łokciu, wlepiając wzrok w twarz Ezry.
     – Nie masz pojęcia, o co prosisz.
Shi zmierzył zabójcę niespokojnym  wzrokiem.
     – Jestem świadomy konsekwencji – przerwał i przełknął ślinę – Kiedy ty byłeś katowany przez… – Skrzywił się – swojego brata broni, twoja rodzicielka po prostu stała i rozkoszowała przedstawieniem. To nawet nie jest najgorsze; to ona kazała ci skrzyżować miecze, nie zwracając uwagi na twoje rany. Zasługujesz na coś lepszego.
Ezra westchnął.
       – Może to jedyne, co mi się należy.
       – Nie. – Shi zażarcie pokręcił głową. –  Jesteś zabawny. Elokwentny. Niesamowicie władasz rapierem. Należy ci się o wiele, wiele więcej. Dlatego chcę ci dać sakwę złotych monet.
    – Nie potrzebuję jałmużny.
     – To nie jest jałmużna. To podziękowanie.
Brwi Ezry powędrowały w górę.
    – Podziękowanie?
    Shi odchrząknął.
    – Zawsze pragnąłem zwiedzić Dolne Miasto. Zobaczyć jak żyją tamtejsi ludzie, posmakować ich posiłków… zabrałeś mnie tam, mimo że było to niebezpieczne. Dzięki tobie mogłem przeżyć wiele rzeczy; poznanie Anhyi, ucieczkę przed zabójcami…
    – Mogłeś się przejść po kanałach…
– Mogłem się przejść po kanałach. – Shi roześmiał się i usiadł. – Ezra, proszę – powiedział niemal błagalnie – Spłać swój dług.
   Ezra popatrzył mu w oczy. Czuł, jak w gardle coś go ściska.
On jest taki dobry...
    – Ja...
     Drzwi otworzyły się gwałtownie. Shi podskoczył w miejscu, a Ezra spanikowany zaczął szukać wzrokiem broni. We wrotach stanęła smukła blondynka o pociągłej twarzy i migdałowych oczach. Jej suknia zaszeleściła cicho, gdy zrobiła trzy kroki do przodu. Zaraz za nią przydreptał zadyszany Thomas.
   – Paniczu, próbowałem ją zatrzymać, lecz…
     – Zamilcz! – zakrzyknęła dziewczyna donośnym głosem, unosząc prawą dłoń do góry.
     Shi zerwał się z łóżka jak oparzony i odchrząknął.
   – Karen…
    – Shileiahu! Jak śmiałeś nie odpisywać na mą korespondencję?! Zamartwiałam się!
Ezra popatrzył z niesmakiem na jej niegustowną suknię. Wtedy z siłą młota uderzyło go to, co ta dziewoja właśnie powiedziała. Czy ona nazwała jego pracodawcę Shileiahem?
    – Przepraszam, najdroższa – odpowiedział jej Shi, a Ezra wykrzywił twarz w grymasie. Najdroższa? Zabójca znienawidził dziewczynę z miejsca i spojrzał na nią zjadliwie.Ona odpowiedziała mu lodowatym spojrzeniem.
    Zabójca z zaciśniętymi ustami patrzył, jak Shi wstaje i składa pocałunek na bladej dłoni nowoprzybyłej. Thomas cicho zniknął w drzwiach.
     – Może mnie przedstawisz? – fuknął bezczelnie i splótł ręce na piersiach. Arystokrata odwrócił się, na jego ustach zadrżał uśmieszek.
     – Ten oto młodzieniec to Ezra Heartstone. Mój bliski przyjaciel.
    – Ezra, to Lady Karen Jasmine z rodu Wesstfait, córka Lorda Richarda Wesstfait, naszego wspaniałego generała, który…
     Czarnowłosy przestał słuchać i wlepił wzrok w pociągłą twarz Karen.
Wysoko postawiona, myślał. Zapewne przyjaciółka Shi. Ile dla niego znaczy?
    – Aha – przerwał tyradę swojego przyjaciela, unosząc w górę palec. Blondynka spiorunowała go wzrokiem.
    – Niewychowana świnia.
     – Nie życzę sobie, żebyś go tak nazywała – syknął Shi szybciej, niż Ezra zdążył otworzyć usta.
    Karen dotknęła palcami ust.
    – Oczywiście. Kontynuuj, mój drogi. Nie powiedziałeś swojemu… przyjacielowi, kim jestem.
   – Zapewne zadufaną w sobie, tępogłową dziewczynką? – Ezra uśmiechnął się i zatrzepotał rzęsami.
    – To moja narzeczona, Ezra.

****
Cześć!
Chciałam tylko prosić o komentarze - co wam się podobało, a co nie, co było zaskakujące i tak dalej!
Miło się czyta takie rzeczy~

Partners In Crime |shounen-ai PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz