– Twoja matka cię szuka. – Czerwonowłosa kobieta zmierzyła Ezrę wzrokiem. Jej małe, różowe usta rozciągnęły się w uśmiechu.
Ezra prychnął, a okruszki ciastka, które jadł, pofrunęły na ziemię z jego ust.
– Doprawdy? Usłyszała o tym, że znalazłem bogatego Chlebodawcę i przypomniała sobie o jakimś długu? A może poczuła kolejną palącą potrzebę nasłania na mnie zabójcy?
Anhya roześmiała się. Ezra wyciągnął ostatnie żurawinowe ciastko z torebki i rzucił opakowanie na ziemię. Z zazdrością zerknął na ubiór starej przyjaciółki.
Nosiła prosty, ale świetnie dobrany strój, który składał się z białej koszuli z rozszerzanymi rękawami, wysokich, znoszonych butów, czarnych bryczesów, oliwkowego płaszcza i wypłowiałego kapelusza z szerokim rondem. Przy pasie wisiał rapier z pięknym, srebrnym koszem.
Ulica mówiła, że Anhya zbliża się do trzydziestu pięciu lat, ale w jej czerwonych włosach nie gościł żaden ślad siwizny, a ciemne oczy miała bystre jak sokół.
Czerwonowłosa pracowała jako Sójka, czyli była złodziejem relikwii. Sławę przyniosły jej opowieści o stule, którą potraktowała jako pasek do luźnych spodni, zabytkowych rękopisach noszonych pod biustem czy złotym naszyjniku z perłą, schowanym w kiełbasie.
Była najcwańszą kobietą, jaką Ezra spotkał w swoim krótkim życiu i zawdzięczał jej wiele. To ona dostrzegła w nim potencjał na kogoś wyżej postawionego niż zwykłego Nożownika czy Doliniarza. Podsuwała mu ważne informacje, wskazywała łatwe cele, aż w końcu Ezra Heartstone w wieku lat szesnastu stał się jednym z najbardziej poszukiwanych Kłapigęb w mieście. Zarabiał na chleb wyszukując informacje, tkając sieć kłamstw i półprawd, wiercąc dziury w brzuchu każdemu, kto mógł wiedzieć coś ciekawego. Kłamał, oszukiwał i manipulował, żeby dostać swoje. Najlepszą zabawą było rozsiewanie plotek i patrzenie, jak rosną.
W dolnym mieście miał zarówno sojuszników, gotowych stanąć za nim dębem, jak i wrogów, którym nadepnął na odcisk, wyszukując obciążające fakty. Anhya należała do osób z pierwszej kategorii i Ezra miał nadzieję, że tak pozostanie. Widział na oczy kilkoro jej nemezis, a ich poharatane członki nie należały do najlepszych widoków.
Heartstone rozejrzał się. Chodzili po Placu Ostrza, który z ostrzami nic wspólnego nie miał. Znajdowały się tu najlepsze stragany z owocami, warzywami i ciętymi kwiatami, ustawione w półkole. Jak zawsze panował tu zgiełk, zaś klientów było w bród.
– Może matula w końcu zdała sobie sprawę z miłości do syna?
– Nawet nie zaczynaj.
Anhya roześmiała się.
– Jesteś jej słabym punktem. Tylko pomyśl, co by zrobiła jakbym cię porwała i zostawiła usztywnionego na jej wycieraczce.
– Wpieniłaby się, bo zniszczyłaś jej tkaninę.
– Twoja pani matka żyje? – przerwał Shi i spojrzał na zabójcę. Szlachcic nosił płaszcz skrywający kontury ciała i kaptur zasłaniający oczy, który dał mu jego protegowany.
Ezra wycelował w niego palec.
– Siedź cicho, bo dalej jestem na ciebie wściekły, że wymusiłeś na mnie zabranie cię do dolnego miasta.
Shi zamilknął i popatrzył na Ezrę jak skarcony szczeniak. Chciał tylko wyrwać się z posiadłości, w końcu poczuć, że żyje. Jego pani matka nie pozwalała mu ruszać się nigdzie bez eskorty, ale teraz, gdy nie był jej podległy, wyprawa do ciemnych zaułków miasta była zbyt wielką pokusą.
Czy wiedział, że to niebezpieczne?
Owszem.
Czy go to obchodziło?
W najmniejszym stopniu.
Szli w milczeniu, klucząc między straganami i unikając lepkich palców dzieciaków biegających między klientelą. Ezra rozglądał się, szukając swoich kontaktów, gotowych sprzedać mu plotki dotyczące hrabiny Valtilye.
– Prościej byłoby pójść do Domu Czerwonych Piór odezwała się w końcu Anhya i kiwnęła głową jednemu ze sprzedawców owoców.
– Nie pójdę tam z Shi.
– To po co w ogóle go przytaszczyłeś? – Kobieta zerknęła na Shi, który aż skulił się pod jej krytycznym wzrokiem. – Myślałam, że nam pomoże.
– Wybacz mi, jaśnie pani – powiedział arystokrata drżącym głosem– chciałem jedynie zaznać wolności, jakoż żem jej nigdy nie próbował, wiecznie skuty obowiązkami jak i osaczony mą rodzicielką, która to nawet myśli do siebie…
Ezra zatkał mu usta ręką, bo ludzie zaczęli rzucać zdziwione spojrzenia w stronę zakapturzonego młodzieńca.
– Niech mnie. Chłopak ma gadane – powiedziała rozbawiona Anhya.
– Idziemy – Ezra położył Shi dłoń na ramieniu i pociągnął w stronę jedną z wielu ciemnych uliczek ciągnących się od placu. Stara przyjaciółka podążyła za nimi z uśmiechem na ustach.
Domy położone były blisko siebie, każdy bielony i wysoki. Wyglądały na zadbane i po dachach pokrytych gontem aż przyjemnie było biegać, chociaż niektóre dachówki były poluzowane.
– Dobrze już, dobrze, puść mnie – powiedział Shi, gdy odeszli spory kawałek od miejsca targowego.
Ezra westchnął i chwycił się za nasadę nosa.
– Rozumiesz, na czym polega twój błąd? My nie używamy słów „jaśnie pani” „rodzicielką” czy innych tego typu. Jesteśmy hołotą, wrzodami na zawszonym tyłku tego miasta. Jeżeli już tu jesteś, to zachowuj się jak my.
– Piękna przemowa. – Anhya otarła wyimaginowaną łzę, a Ezra spojrzał na nią wilkiem. Już miał coś odpowiedzieć, kiedy usłyszał dźwięk ostrza trącego o pochwę.
Za ich plecami ktoś się zaśmiał.
Shi zbladł i popatrzył na około.
Od strony placu, z którego przyszli stała trójka mężczyzn, a naprzeciwko nich dwójka i nie wyglądało na to, że przyszli uciąć sobie pogawędkę.
Że też te głupie lokalne parszywce muszą atakować wtedy, kiedy jest ze mną Shi, myślał Ezra.
– Nie wiedziałaś, że się zbierają? – syknął do Anhyi, która zdążyła już dobyć rapier i przyjąć postawę obronną.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Mogłabym zapytać o to samo.
– Słuszna uwaga.
Ezra potrząsnął prawą ręką i w dłoni wylądował mu sztylet. Zdarł ze grzbietu czarny płaszcz i trzymając go luźno przesunął się bliżej Shi.
– Biorę tyły – powiedziała Anhya i klepnęła Ezrę w ramię.
Zabójca nie odpowiedział. Mierzył wzrokiem przeciwników. Wyższy miał szerokie bary, za broń służył mu długi rapier; drugi zaś wyglądał jak szczur i w dłoniach trzymał krótki sztylet.
Usłyszał odgłos stali uderzającej o stal.
– Czy ona sobie poradzi? – wyszeptał Shi, z niepokojem patrząc na Anhyę.
– Stój w miejscu. – Nie odpowiedział na pytanie Ezra i uśmiechnął się.
– Ez…
Ale Ezra już nie słuchał. Skoczył przed siebie, atakując, zamiast się bronić. Ku jego zawodowi, napastnicy nie byli zdziwieni i zamiast tego przyjęli postawę obronną. Wyższy wyciągnął przed siebie klingę, jakby licząc na to, że Ezra na nią się nadzieje.
Na usta Ezry znowu wpłynął uśmiech. W ostatniej chwili przykucnął i zanurkował pod broń, zarzucając przeciwnikowi płaszcz na głowę. Gdy materiał dotknął ciała mężczyzny, który chciał się cofnąć, Ezra wbił mu sztylet w jelita, przekręcając ostrze i rozpłatując mu brzuch. Obcy jęknął i padł na ziemię, próbując podtrzymać węże wypełzające mu z brzucha. Zabójca szybko odskoczył, unikając ciosu szczurowatego schylając się tak, że cięcie przeszło nad głową. Ezra potrząsnął rękami, noże uwolniły się z ukrytych pochew i trafiły prosto w jego ręce.
Szczurowaty odskoczył w prawo.
Ezra wyciągnął prawą rękę przed siebie, ciężar ciała przeniósł na tylną nogę i uniósł sztylety na wysokość pasa. Odgłos śpiewającej za jego plecami stali nie cichł. Chciał się odwrócić, by sprawdzić co z Shi, ale oparł się pokusie. Miał nadzieję, że Anhya zdoła utrzymać napastników z dala od niego.
– Nieźle jak na knypka. – Jego przeciwnik miał głęboki, pociągły głos.
– Kto cię zatrudnił?
Mężczyzna tylko się uśmiechnął i skoczył na niego. Ezra warknął, skrócił dystans i wziął zamach w stronę jego prawej ręki. Tamten wyhamował i zasłonił się sztyletami, ale druga dłoń Ezry pomknęła w stronę jego piersi.
Młodzieniec musiał przyznać, że szczurowaty był szybki. Cofnął się w ostatniej chwili przed nadchodzącym ciosem, a ostrze zabójcy tylko zahaczyło o jego płaszcz, rozdzierając go. Czarnowłosy nie czekał, szybko wyplątał klingę z tkaniny i wyprowadził serię pchnięć i cięć, a drugi nawet nie próbował kontrować.
Na twarz Ezry wpłynął uśmiech, gdy dostrzegł panikę w oczach przeciwnika. Uskoczył przed desperackim ciosem i uderzył z boku. Sztylet wbił się w pierś aż po rękojeść.
W kącikach ust szczurowatego wystąpiła krwawa piana, a jego ciało powoli osunęło się na ziemię. Ezra wyciągnął klingę i odwrócił się.
Shi stał na środku uliczki, blady jak prześcieradło. Nogi mu się trzęsły i wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Ezra znalazł się obok niego w mgnieniu oka. Położył mu ręce na ramionach i rozdarty zerknął na Anhyę. U jej stóp leżał martwy napastnik, z precyzyjnym, zabójczym cięciem. W jej drugiej dłoni widniał krótki sztylet.
Ezra przełknął ślinę.
Pomóc starej przyjaciółce czy ratować pracodawcę?
Zabójca kątem oka zauważył ruch na jednym z zadaszeń, a po chwili na ziemię spadła jedna dachówka.
Niech to wszystko diabli wezmą.
Chwycił Shi za rękę i ruszył biegiem, niemal ciągnąc za sobą półprzytomnego arystokratę.
Gnali zygzakiem, skręcając gwałtownie w ciemne uliczki i przeskakując nad leżącymi pijakami. Pod ich stopami walały się śmiecie, a nieliczni ludzie szybko umykali im z dróg.
Hałas na dachach nie cichł ani na chwilę.
Pewnie matka usłyszała, że buszuję po mieście. Tylko ona zdążyłaby zebrać tylu Nożowników w tak krótkim czasie, myślał Ezra. Dlaczego ten babsztyl tak mi zatruwa życie?
Na jego twarz wkradł się cień. Wiedział, że nie ucieknie, gnając ulicą, na pewno nie ze Shi. Przez chwilę myślał nad porzuceniem go, ale szybko odrzucił ten zamiar, wstydząc się, że pomyślał o czymś takim.
Nie uśmiechała mu się walka, gdy nawet nie wiedział, ilu przeciwników go ściga.
Pozostawało tylko jedno rozwiązanie.
Przyspieszył bieg, ignorując jęki dochodzące z tyłu. Zacisnął mocniej dłoń, jakby chcąc dodać Shi otuchy.
No dalej, dasz radę. Jeszcze trochę.
Skręcili w jasną uliczkę. Przecięli drogę, na której było niewielu ludzi i przemknęli do alejki naprzeciwko.
Wbiegając na otwarty teren zmusili prześladowców do zejścia z dachów, co dawało Ezrze i Shi kilka sekund przewagi. Ezra jednak nauczył się, że kilka sekund może uratować życie.
Zabójca wyhamował przy studzience odpływowej, a Shi, kaszląc oparł głowę o bieloną ścianę. Próbował złapać oddech. W tym samym czasie Ezra wsunął palce w otwory i napiął mięśnie. Sapiąc, podniósł metalowe koło i odturlał je na bok.
Z ciemnego otworu buchnął przeraźliwy smród kanalizacji.
Szybko, szybko, szybko.
Chwycił Shi za poły płaszcza, przyciągając go do siebie. Arystokrata wzdrygnął się, gdy okropna woń zaatakowała mu nos.
– Jest nisko - wyszeptał Ezra i lekko go pchnął - Skacz.
Shi rzucił mu zwątpione spojrzenie.
– Zaufaj mi. To nasza jedyna szansa.
Shi przełknął ślinę i niepewnie popatrzył na ciemny otwór. Och, już woli śmierdzieć, niż być martwy!
Zamknął oczy i szybko kiwnął głową. Przykucnął nad otworem ściekowym i wstrzymując torsje spuścił nogi w dół, podpierając się rękami. Ezra przestępował z nogi na nogę, zniecierpliwiony. Wolał puścić Shi pierwszego, nie chcąc narażać go na stawanie twarzą w twarz z przeciwnikami.
Shi krzyknął, gdy skoczył w śmierdzącą otchłań. Ezra szybko przykucnął, chcąc podążyć w jego ślady.
Stalowy brzęk cięciwy przeciął mu plany. Zabójca szarpnął się, gdy grot przeszył ciało. Przed oczami wystąpiły mu mroczki. Zamiast zwinnie zeskoczyć, raczej spadł jak kamień.
Ledwo Shi zdołał zamknąć usta, uderzył w taflę brudnej, tłustej, zanieczyszczonej wody. Shi nawet nie chciał myśleć, co się w niej znajduje. Ocierając się o niezidentyfikowane przedmioty, Shi wynurzył głowę nad wodę, kaszląc. Była lodowato zimna.
Żołądek podszedł mu do gardła.
– Ezra?! – zawołał, obracając się jak opętany.
Usłyszał cichy jęk, który z trudem przebił się przez ryk wody.
Odgłos dochodził z prawej.
Jedyne światło pochodziło z nisko umiejscowionego otworu, gdzie przedtem znajdowała się okrągła klapa, ale to dzięki niemu Shi zauważył betonowy chodnik ciągnący się po obu stronach ścieku.
Arystokrata parskając, wtarabanił się na szpaler. Jego ubranie przylegało do ciała niczym druga skóra, a kamienie były brudne od błota, szlamu i gówien.
Shi zauważył niedaleko bezkształtną masę, którą targał ostry kaszel. Szlachcic przesunął się do Ezry. Zabójca nie wylądował w wodzie, więc jego ubranie było suche. Dziedzic rodu Blackburn obszukał go drżącymi palcami i znalazł lepką, ohydną plamę niedaleko podbrzusza, w której tkwiło grube drzewce.
– Och, Ezra... - wyszeptał Shi stłumionym głosem.
Usłyszał głuchy zgrzyt, a wiązki światła padające z góry zaczęły się zmniejszać. Shi usłyszał jakby czyjś śmiech, ale równie dobrze mógł być to szum wody.
Ścigający zasunęli pokrywę.
Ścieki pogrążyły się w mroku.
CZYTASZ
Partners In Crime |shounen-ai PL
RomanceEzra zarabia na życie ostrzami sztyletów. Wyłamie każdy zamek, przetnie każde ścięgno, skróci każde życie... oczywiście za opłatą. Nie należy do najlepszych, ale jest cholernie dobry, przez co ma dostęp do najlepiej płatnych zleceń. Otrzym...