– Brak ci ogłady. – Donośny głos Karen odbił się echem od wysokiego sklepienia komnaty biurowej. – Nie rozumiem, dlaczego Shileiah cię tu trzyma.
Ezra westchnął zdenerwowany i uniósł wzrok znad żurawinowych ciastek. Na widok narzeczonej Shi kompletnie przeszła mu ochota na słodkości.
Przesiadywał w jednym ze swoich ulubionych miejsc w całej posiadłości; w biurze Shi. Liczył, że Karen go tu nie znajdzie, ale ta cholerna dziewoja przydreptała za nim nawet tutaj.
Przez ostatnie trzy dni nie odstępowała go na krok, skutecznie utrudniając schadzki z Shi. Krótkie, skradzione pocałunki między posiłkami nie wystarczały żadnej ze stron.
Ezra miał ochotę rozbić głowę Karen o najbliższą ścianę co najmniej trzy razy na dzień.
Blondynka podeszła do biurka Shi i przejechała paznokciami po blacie. Światło padające z tyłu zamieniło jej włosy w płynne złoto.
– Po naszej nocy poślubnej na pewno zarządzę, abyście wynieśli się precz.
Ezra zakaszlał, żeby ukryć uśmiech.
Jak na razie Shi okazuje więcej miłości mnie, więc jak tak dalej pójdzie to twój narzeczony nie będzie taki czysty na waszej nocy poślubnej… jeżeli do niej w ogóle dojdzie.
Zerknął na swojego brata, który siedział po prawej na wózku inwalidzkim.
Jesse miał bladą, chudą twarz, a jego blond włosy sterczały na wszystkie strony. Miał kruchą urodę świecy, która zaraz zamigocze i zgaśnie.
Otulony był błękitnym kocem, by nie tracił cennego ciepła. Ręce miał złożone jakby odmawiał modlitwę, jednak uwagę najbardziej przyciągał nagły opad miękkiego materiału, gdyż nogi były o połowę krótsze niż powinny.
– Nie rozumiem, dlaczego Shileiah pozwolił zamieszkać w naszej posiadłości kalece – Karen westchnęła i podeszła do drzwi. – Szkoda, że nie opuściliście miasta ze swoim ojcem.
– Nasz ojciec zmarł – mruknął czarnowłosy.
– Więc szkoda, że nie zdechliście razem z nim – padła odpowiedź.
Ezra nie myśląc wyszarpnął sztylet zza pasa i rzucił go przed siebie, nawet nie celując. Ostrze wbiło się kilka centymetrów od jej twarzy, przyszpilając blond pukle do framugi.
Młoda kobietka zadrżała, z jej ust wyrwał się pisk.
– Powiedz choć jedno kolejne złe słowo o mojej rodzinie – Ezra warknął, wstając – A zatłukę jak psa.
Pierś Karen falowała, już nabierała powietrza, by krzyknąć, gdy drzwi do biura otworzyły się.
Do środka wszedł Shi, który w białej koszuli, czarnych bryczersach, a także wysokich butach wyglądał lepiej niż dobrze.
Blondynka szarpnęła włosami i podbiegła do swojego narzeczonego, rzucając mu się na pierś.
– Pod twym dachem mieszka potwór! – zawołała, chowając twarz w ramię Blackburna.
– Doprawdy?
– To Ezra! Rzucił we mnie bronią!
– Może miał zły dzień – Shi wzruszył ramionami i odsunął od siebie Karen. – Mam dużo pracy. Muszę sprawdzić rachunki, uregulować sprawy lenna i wysłuchać posłańców. Proszę cię o wrócenie do swojej komnaty.
Dziewczyna cofnęła się, w jej migdałowych oczach zagościł cień. Piękną twarz wykrzywił grymas. Prychnęła, uniosła podbródek i wyszła, trzaskając drzwiami, wbrew dworskiej etykiecie.
Ezra odchrząknął, wstał i wyciągnął sztylet wbity w drewno. Przejechał palcem po powstałej dziurze.
Shi uważnie obserwował każdy jego ruch.
– Przepraszam – wymamrotał Ezra.
– To nic takiego.
Jesse popatrzył na nich spod uniesionych brwi.
– No dobrze, co jest między wami?
Na szyję Ezry wpełzł rumieniec.
– Nic – wymamrotał.
– Zalotne spojrzenia dłuższe niż kilka sekund, tajemne uśmieszki… Przeczytałem za dużo romansów, żeby nie wiedzieć, co to oznacza.
Shi zmieszał się.
– My po prostu…
Jesse wyrzucił ręce w górę.
– Dobra, jednak nie chcę znać szczegółów waszego życia miłosnego – wcelował palec w Ezrę. – Ale uważaj, bo gniew zdradzonej kobiety jest gorszy, niż ogień piekielny.
Ezra wymruczał coś pod nosem w odpowiedzi.
Jesse uśmiechnął się pod nosem i pomagając sobie rękami wytoczył wózek inwalidzki zza stołu i podjechał do drzwi.
– Róbcie swoje, gołąbeczki! – powiedział jeszcze, po czym nucąc pod nosem jakąś sprośną piosenkę wyjechał na korytarz.
Zabójca zamknął za nim drzwi i odwrócił się w stronę Shi z rumieńcami na twarzy.
– Popatrz, popatrz – Blackburn zrobił krok do przodu z dziarskim uśmiechem. – Zostaliśmy sami.
– Ktoś tu miał dużo pracy. – Ezra splótł ręce na piersi i podszedł do przodu, dopóki nie stanął twarzą w twarz z arystokratą.
– Pewien przystojny zabójca jest o wiele ważniejszy niż posłańcy z fabryki.
Ezra zachichotał, po czym zarzucił ręce na szyję Shi. Musnął językiem dolną wargę arystokraty.
Szlachcic zadrżał, gdy ich usta się zetknęły.
– A jak ktoś wejdzie? – wymamrotał Shi między pocałunkami.
– Najwyżej się go zaknebluje.
Do drzwi ktoś zastukał, Ezra i Shi odskoczyli od siebie jak oparzeni. Zabójca szybko przygładził włosy arystokracie, a sam rzucił się na najbliższy fotel.
– Wejść! – Szlachcic chwycił pierwsze z brzegu papiery, próbując wyglądać na wielce zajętego.
Do komnaty weszła Gertruda; pulchna kobieta, zwana główną kucharką. W jej dłoniach spoczywała srebrna taca z dwoma kielichami.
– Świeże wino! – zawołała gromko. Ściskała tak mocno uchwyty od tacki, że zbielały jej knykcie. – Panicz prosił, by je przynieść.
– Doprawdy? – Shi zmarszczył brwi. – Nie przypominam sobie.
– Skleroza w tak młodym wieku? – jej głos lekko drżał. – Toć to niedobrze!
Shileiah chwycił się za nasadę nosa. Gertruda zamilkła i czym prędzej podeszła do niego, podając kielich. Nie zwracając większej uwagi na swego pana, niemal podbiegła do Ezry, również częstując go napojem. Zabójca upił łyk, po czym skrzywił się.
– Okropny smak.
Gertruda zadrżała i szybko dreptając krótkimi nóżkami wyszła z pokoju, o mały włos nie taranując Shi.
Młodzieńcy popatrzyli po sobie.
– Cóż jej się stało? – Blackburn zachichotał.
Ezra wzruszył ramionami i odłożył kielich na stół, Shi zaś opróżnił napój do końca, delektując się słodkim smakiem. Zabójca po chwili namysłu wstał i podszedł do regału pełnego książek. Przejechał palcami po ich grzbietach, delektując się nierówną fakturą niektórych z nich.
Wyciągnął jedną z grubszych ksiąg i przytknął ją do nosa. Uwielbiał zapach starości i kurzu.
– To księga do geometrii.
Ezra obdarzył uśmiechem Shi, który opierał się o biurko. Na samo wspomnienie ich pierwszego pocałunku, który zabójca i arystokrata zaliczyli na tym meblu, Ezrze zrobiło się gorąco.
– Jeżeli zechciałbyś, mogę cię nauczyć. Trygonometrii, geografii, matematyki...
Oczy Ezry zabłyszczały.
– Czytać i pisać?
Na twarzy Shi odmalowało się zaskoczenie, które szybko zostało zastąpione przez uśmiech.
– Czytać i pisać.
Ezra spuścił oczy, jego długie rzęsy rzuciły cień na policzki. Uśmiechnął się leciutko.
– Dziękuję.
Shi podszedł do Ezry i cmoknął go w nos.
– Dla ciebie wszystko – wymruczał mu do ucha, składając na nim pocałunek. Zabójca westchnął i uniósł głowę do góry. Shi korzystając z okazji, zaczął posuwać się niżej, znacząc szyję Ezry małymi, czerwonymi znaczkami. Czarnowłosy na ślepo wepchnął księgę na półkę i przyciągnął arystokratę do siebie, a wolna dłoń niby przypadkiem wpełzła pod koszulę Shi. Szlachcic zadrżał, gdy Ezra powoli zaczął sunąć paznokciami po jego plecach.
Heartstone oparł głowę o ramię arystokraty.
– Zamierzasz jej powiedzieć? – zapytał, niszcząc nastrój.
Shi zasępił się.
– To nie jest takie proste.
– Owszem, jest.
Młodzieniec o hebanowych oczach westchnął.
– Zaaranżowanie tego małżeństwa zajęło mojemu ojcu wiele czasu. Na barkach spoczywa mi ciężar nazwiska, potrzeba posiadania męskiego potomka… Kiedy myślę o tym, że miałbym współżyć z Karen… – Shi wzdrygnął się, a Ezra przygryzł dolną wargę.
– Nie kochasz jej?
Shi uśmiechnął się smutno, odsunął i pogłaskał Ezrę po policzku.
– Teraz nie ma czegoś takiego jak małżeństwa z miłości.
Ezra zamilkł.
– Powiedzenie jej to poważny krok – zaczął zachrypniętym głosem. – A ja… po prostu się boję, że nie jestem na dość wykształcony, żeby cię wspierać. Ale jeżeli chcesz zachować nas w tajemnicy i kontynuować grę z Karen, ja zrozumiem i…
– Głuptas z ciebie – przerwał mu Shi. – Powiem jej… w swoim czasie.
Heartstone pokiwał głową, a arystokrata złożył pocałunek na jego policzku.
Wtedy czarnowłosy poczuł, że ma trudności z oddychaniem.
Charcząc, odepchnął od siebie Shi. Ezra nie rozumiał, dlaczego nagle jego członki zmieniły się w watę. Oczy zaszły mgłą.
Runąłby na ziemię, gdyby Shi w ostatniej chwili go nie złapał i powoli upuścił, kładąc jego głowę na swoich kolanach.
– Ezra?!
Ciało zabójcy wygięło się w łuk, a serce biło tak szybko, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
Shi skamieniał, nie wiedząc, co robić; przecież Ezra przed chwilą czuł się dobrze! Dopiero po chwili dotarło do niego, że musi wezwać lekarza.
Arystokrata zerwał się na równe nogi i złapał za długi sznur wiszący nad biurkiem. Szarpnął z całych sił, dając znać w pokoju dla służby, że potrzebuje pomocy.
Jak na ten znak drzwi do biura otworzyły się.
Do środka wszedł co najmniej tuzin uzbrojonych po zęby strażników. Za nimi dumnie kroczyła Karen, a jej usta wykrzywione były w uśmiechu.
Jej migdałowe oczy prześlizgnęły się po charczącym Ezrze, jakby był niczym innym niż śmieciem.
Jednak nieszczęścia chodzą parami. Do pokoju weszła jeszcze jedna, najmniej spodziewana osoba.
Elena Heartstone podeszła do Karen i położyła jej rękę na ramieniu.
– Ezra, kotku – wymruczała baronowa półświatka. – Zawsze powinieneś wąchać, co pijesz.
Z gardła Ezry wydarł się zduszony warkot.
– Co mu podałaś? – Shi stanął niedaleko zabójcy, którego ciałem wstrząsały dreszcze.
– Mevlrę. Gdyby był ostrożniejszy, na pewno by ją wyczuł.
Mevlra! Pomyślał Ezra i skrzywił się.
Raz użył soku z jej łodygi, by unieruchomić swoją ofiarę; po spożyciu Mevlry członki stawały się zwiotczałe, gardło puchło i po jakimś czasie człowiek tracił przytomność.
Karen strąciła dłoń Eleny. Jak na ten znak strażnicy otoczyli Shi, celując w niego halabardami.
– Co to ma znaczyć? – warknął arystokrata.
Karen roześmiała się.
– Czy ty twierdzisz, że jestem głupia? Nie zgrywaj niewiniątka, Shileiahu.
Chłopak o miedzianych włosach prychnął.
– Przejdź do konkretów.
– Zarzewiem niezgody stał się Ezra! – Karen zamiotła czerwoną suknią podłogę. – Nie byliście dyskretni. Służba widziała, jak zachodzisz do niego i przesiadujesz tam o wiele dłużej, niźli nakazuje etykieta. Nie zamierzam być żoną kogoś, kto lubuje się w chłopcach. Widziałam, że moja obecność była dla was krępująca. Ba! Wielce bowiem wasza gościnność fałszywą była.
Shi roześmiał się ostro.
– Na dworze jest wiele mężczyzn, których nie interesują kobiety. I z tego, co mi wiadomo, nie jesteśmy jeszcze małżeństwem. Możesz odejść w każdej chwili.
– Odejście skalałoby mój honor. Byłabym wytykana palcami na dworze.
– Dlatego zamierzamy obarczyć cię winą – przerwała jej Elena. – Spreparujemy pewne dowody.
– Co takiego jest na tyle okropne, że moja hańba będzie na tyle duża, że przykryje ona skazę na honorze Karen?
Elena puściła do niego oko.
– Zamordowanie swojej służby za pomocą magii wydaje się być wystarczające.
Shileiah zbladł. Wtedy do pokoju wszedł pewien białowłosy młodzieniec okutany w długi czarny płaszcz. Po jego bladej twarzy spływała czerwona posoka.
Jego błękitne oczy były obojętne, zupełnie jakby masowe ludobójstwo, które właśnie popełnił było dla niego niczym.
– Dobra robota, Xavier – wymruczała Elena, podeszła do niego i złożyła pocałunek na jego policzku. – Jeszcze trochę i twój dług zniknie bez śladu.
W oczach Iskry zamigotał promyk szczęścia, który szybko jednak zgasł.
Elena uśmiechnęła się.
– Shileiahu Adamie Blackburn – zaczęła. – Korzystając z nieobecności naszego najjaśniejszego króla użyłeś magii, która została zakazana przez naszego władcę kilka lat temu, by okrutnie zamordować cały swój personel. Jaśnie panience Karen udało się zbiec i powiadomić strażników.
Ezra ze swojego miejsca na podłodze nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Próbował się ruszyć, obronić Shi, lecz jedyne, co mogłoby robić, to patrzeć.
Karen odchrząknęła.
– Zostajesz skazany na karę śmierci. Twoja egzekucja odbędzie się jutro w południe.
Świat Ezry stanął w płomieniach.
CZYTASZ
Partners In Crime |shounen-ai PL
RomanceEzra zarabia na życie ostrzami sztyletów. Wyłamie każdy zamek, przetnie każde ścięgno, skróci każde życie... oczywiście za opłatą. Nie należy do najlepszych, ale jest cholernie dobry, przez co ma dostęp do najlepiej płatnych zleceń. Otrzym...