Gdy Shileiah wszedł na plac Brundii, bogini złych uczynków, przywitała go cisza.
Oczywiście miejsce, w którym miała odbyć się jego kaźń nie było puste, wręcz przeciwnie. Prowadząca go eskorta ledwo torowała sobie drogę między ludźmi. Głowy ciekawskich wypełniały okna domów, kilkanaście osób siedziało na dachach.
Oskarżony zmrużył oczy i rozejrzał się dookoła. Po lewej stronie miejsce mieli arystokraci, którzy wyciągali głowy, by go zobaczyć. Na przedzie stała Elena, a jej krwistoczerwona suknia idealnie pasowała do pięknych, czarnych włosów. Na prawo stało pospólstwo, które w milczeniu patrzyło, jak młodzieniec idzie na śmierć. Cisza trwała jednak krótko; złodzieje przekupieni przez Elenę zakrzyknęli „Na śmierć! Patrzcie, jak dumnie kroczy! Już nie jesteś w swoim domu! Draniu!”. Mało osób jednak podjęło ten okrzyk.
Im bliżej Shi znajdował się szubienicy, tym bardziej panikował. Jak szalony przeskakiwał po twarzach ludzi, szukając tej jednej, którą pragnął ujrzeć, jednak nigdzie jednak nie mógł jej wypatrzyć.
Może on cię tak naprawdę nie kochał - odezwał się cichy głosik w jego głowie. Tylko udawał, by mieć dostęp do twoich pieniędzy.
Shi niemal wepchnięto na podest szubienicy. Warcząc, podniósł się na nogi i popatrzył z góry na niespokojny tłum.
Obok niego stanął chuderlawy sędzia w czerwonych szatach, odkaszlnął, zza pazuchy wyciągnął zwój i zaczął czytać.
Shi wyliczono trzydzieści sześć punktów oskarżenia: paranie się zakazaną magią, ludobójstwo, defraudację, a także wiele innych, które oparte były o fałszywe zeznania, potwierdzone przez tabun „świadków”. Sędzia zaznaczył również, że z racji nieobecności panienki Karen, głównym inwigilatorem będzie Elena, którą młoda dziedziczka uznała za swoją protegowaną.
Arystokrata zażądał, by mógł przemówić – odmówiono mu. W akcie desperacji krzyknął, że jest niewinny, ale został tylko wyśmiany. Orkiestra, której miejsce było za szubienicą zaczęła grać na werblach, a zbrojni popychając Shi wprowadzili go pod pętlę.
– Ostatnie słowa? – zapytał sędzia takim tonem, jakby robił mu wielką łaskę. Arystokrata zwrócił wzrok w stronę mówiącego. Zastanawiał się przez chwilę, a potem posłał mężczyźnie drapieżny uśmiech.
Wszyscy musimy umrzeć, więc dlaczego nie zrobić tego z klasą?
Spojrzał na Elenę, a potem powoli uniósł skrępowaną dłoń do góry i pokazał jej gest, którego żaden dobrze wychowany arystokrata nie powien znać.
Pospólstwo ryknęło śmiechem.
– Patrzycie, jak ginie niewinny! – zawołał w stronę tłumu, a ostry wiatr rozwiał mu włosy. – Ludzie Dolnego Miasta! Byłem dla was dobrym panem! Podniosłem wasze lenna, a moi robotnicy nigdy nie przemierali głodem! Nie jam zabił mą służbę, lecz ta żmija, która stoi między wami! Czy chcecie wiecznie stać w jej...
Kat, który jakby znikąd pojawił się na szubienicy włożył mu między usta szmatę, tłumiąc słowa.
Poruszeni ludzie popatrzyli na siebie z niepokojem, powtarzając jego słowa.
Brzęk zwolnionej cięciwy został całkowicie zagłuszony przez motłoch. Strzała puszczona z okna przemknęła nad głowami gapiów, by zatopić się w szyi kata.
Tumłot ucichł jak ucięty nożem. Ciało mężczyzny zwaliło się do nóg Shi.
– To jest nasz czas! – zakrzyknął ktoś ukryty pośród tłumu. – Arystokraci już nigdy nie będą nami rządzić!
– Bić paniątka! – ryknęła inna osoba.
– Odzyskajmy nasze pieniądze!
– Też jesteśmy ludźmi!
Z dachów posypały się strzały – mniej lub bardziej celne – które poszybowały w kierunku arystokratów.
Ludzie jakby na to czekali. Krzyknęli jednym głosem i ruszyli na strażników, a kilkoro szaleńców rzuciło się na arystokratów, siejąc wśród nich zamęt. Z okien zaczęto ciskać wazami, krzesłami i różnymi drobnymi przedmiotami. Straż ruszyła do akcji, uderzając pałkami i włóczniami na ślepo.
Arysokraci rzucili się do ucieczki, nie wiedząc, że w uliczkach czekali na nich złodzieje.
Nikt nie zwrócił uwagi na trójkę zakapturzonych Iskier kucających na dachach, którzy dzięki swojej magii podsycali tylko gniew ludu.
Shi rozejrzał się. Strażnicy, którzy go eskortowali byli bardziej zajęci odpychaniem wściekłego tłumu niż skazanym, więc arystokrata przyklęknął i zaczął rozglądać się za czymś, czego mógłby użyć do uwolnienia dłoni. Sztylet przy pasie kata przykuł jego wzrok. Szlachcic wyszarpnął nóż i zaczął piłować grube więzy oplatające nadgarstki. Gdyby tylko udało mu się uciec, gdy trwa to całe zamieszanie…
Zaryzykował i rzucił zlęknione spojrzenie w stronę tłumu. Na głównym wejściu na plac zgromadził się oddział zbrojnych, który za pomocą tarcz odpychał od siebie atakujących wieśniaków. Z dachów spadł grad strzał – nowoprzybyli złodzieje postanowili dołączyć do gry.
Więzy puściły.
Shileiah skoczył na równe nogi, uchylił się przed nadlatującą butelką i zbiegł z szubienicy po schodkach, przeskakując nad martwym ciałem arystokratki z bełtem sterczącym z piersi. Próbował gnać przed siebie jak najszybciej, ale tłum z Dolnego Miasta i żandarmi na ślepo wymachujący pałkami utrudniali mu poruszanie. Wokół niego trwała zażarta walka, niektórzy padali na ziemię śmiertelnie ranieni, jęcząc i skowycząc. Blackburn poczuł, jak w gardle zbiera mu się żółć.
Wtem ktoś chwycił go za ramię.
Czarnowłosy wrzasnął i wierzgnął, chcąc strącić dłoń napastnika.Ten był jednak silniejszy i szlachcic został obrócony w stronę atakującego.
– Zabiorę cię do Ezry! – wrzasnęła Anhya i nie czekając na odpowiedź pociągnęła go za sobą, torując sobie drogę między walczącymi swoim mieczem. Ktoś zatoczył się na niego, więc Shi odepchnął go, przy okazji zwalając z nóg silnym kopniakiem.
Shi przełknął ślinę.
Będzie dobrze. Ezra na pewno czeka na mnie w alejce.
Ezra miał jednak inne zmartwienia. Jego matka znalazła miejsce, gdzie się krył niemal od razu i teraz skutecznie zmuszała go do opuszczenia posterunku, atakując mieczem jak szalona. Jej suknia nie przeszkadzała w walce, ale na pewno nie sprawdziłaby się w pogoni.
Jednak żeby uciec czarnowłosy musiałby na chwilę przerwać odpierać ataki, co na pewno nie skończyłoby się dla niego dobrze. Miecz w bebechach rzadko pomaga w czmychaniu.
– Jesteś głupcem! – wykrzyczała Elena między jednym cięciem a drugim. – Zarżnę cię jak świnię, a potem zrobię to samo z twoim chłoptasiem!
– Nie znajdziesz go! – stęknął Ezra i zbił jej miecz, zanim jednak zdążył zaatakować, jego matka uniosła gardę.
– Pewnie wysłałeś tę lisicę, żeby po niego poszła – syknęła i wyprowadziła pchnięcie. – Znajdę go.
– Zatrzymam cię na tyle długo, by zdążył uciec! – Usunął się z linii ataku.
Elena wrzasnęła, wykonała dwa szybkie cięcia, zamarkowała cios z lewej, po czym zaatakowała z prawej. Ezra zdążył sparować pierwsze smagnięcia, jednak kompletnie nie oczekiwał zmyłki; zdążył jedynie skręcić ciało tak, że przyjął miecz matki nie na pierś, lecz ramię. Jęknął, po czym cofnął się o krok, odbijając kolejne uderzenie. Fala uderzeniowa powędrowała w górę jego ramienia. Syknął.
– Nie dorastasz mi do pięt – warknęła Elena, a kropelki jej śliny wylądowały na policzku czarnowłosego.
– Będziesz szczekać, piesku, czy w końcu ugryziesz? – wysapał w odpowiedzi Ezra, odepchnął ją i wkładając w cios całą swoją siłę uderzył w jej broń, chcąc wybić ją z dłoni Eleny.
Rozległ się trzask, gdy miecz czarnowłosego pękł z trzaskiem na pół.
Elena ryknęła śmiechem i cięła go przez rękę. Ezra wrzasnął, upuszczając resztki broni i huknął o ziemię, gdy jego matka kopnęła go w pierś. Próbował się przeczołgać, wstać, ale kobieta uklęknęła mu na ramionach, uniemożliwiając wysiłki.
– Ostatnimi czasy zalazłeś mi za skórę – wysyczała – I na twoje szczęście nie mam wystarczająco dużo czasu, żeby zadać ci tyle cierpienia, ile chciałabym.
Ezra splunął jej w twarz. Elena, warcząc, uniosła miecz nad głowę.
Czarnowłosym owładnęło uczucie beznadziejności. Czy po to przeszedł przez tyle przeszkód, by teraz umrzeć z rąk swojej matki?
Już zbierał siły, by wierzgnąć, gdy wydarzyło się coś niespodziewanego.
Dziki płomień wystrzelił z ziemi obok nich, wzbijając się wysoko ponad dachy domów.
Elena zamarła i obróciła głowę ku wylotowi uliczki. Jej twarz zrobiła się trupio blada. W jej stronę powoli sunął Shi, a wokół jego dłoni tańczyły języki ognia. Nie wydawało się jednak, by robiły mu krzywdę. Po Anhyi nie było nawet śladu.
– Co… – zaczęła Elena, nie zdążyła jednak powiedzieć nic więcej. Kula ognia, która wyleciała z dłoni Shi uderzyła ją w twarz. Płomienie ogarnęły jej usta, dusząc krzyk, wżerając w ciało. Smród palonych włosów rozszedł się po uliczce. Ezra strącił z siebie płonącą kobietę i zassał powietrze.
– Nie masz prawa – powiedział Shi spokojnym głosem w stronę Eleny. – Krzywdzić osób które kocham.
Ezra patrzył jak truchło jego matki trawi ogień i nie czuł nic. Spojrzał na arystokratę z cieniem strachu w oczach. Pokręcił głową.
Shi był Iskrą.
– Nie bój się mnie – poprosił Blackburn błagalnym głosem. Uniósł rękę do góry. Ezra wrzasnął i przeturlał się w bok, a kula ognia uderzyła w miejsce, gdzie przed chwilą była jego głowa.
Arystokrata padł na kolana i splótł ręce.
– Nie umiem tego kontrolować!
Moc Iskry, przypomniał sobie słowa Xaviera Ezra, objawia się tylko przy naprawdę silnych emocjach. To one ją budzą.
Czarnowłosy powoli wstał i podszedł do Shi, nie zwracając uwagi na martwą matkę. Po plecach spływał mu pot.
– Musimy stąd iść – zaczął powoli. – Wiem, że to ciężkie, ale musimy uciekać. Te ściany ognia na pewno zainteresują strażników. Musisz się uspokoić.
Shi popatrzył na niego i przełknął ślinę. Kiwnął głową, zamknął oczy, wziął głęboki oddech. Ogień najpierw wzbił się jeszcze wyżej, a potem zaczął opadać, żeby ostatecznie z sykiem zniknąć.
Ezra pomógł wstać arystokracie. Z nosa Blackburna kapała krew.
– Udało ci się – wyszeptał zabójca i delikatnie ucałował go w czoło. – Dasz radę iść?
Shileiah kiwnął głową.
– Naprawdę po mnie przyszedłeś.
– Nie zostawiłbym cię. – Ezra zarzucił sobie rękę miedzianowłosego przez ramię. Przechodząc obok matki podniósł jej miecz.
Poruszali się najszybciej jak było to możliwe, przemykając bocznymi uliczkami, mijając biegnących złodziejaszków z obnażonymi mieczami. Gdy słyszeli brzęk zbrój, zmuszeni byli do krycia swojej obecności w załomach muru bądź między domami. Ich cel był prosty – dotrzeć do głównej bramy.
– Już niedaleko – wysapał Ezra na widok wysokiej kopuły jednej ze świątyń. Ulice w Dolnym Mieście były puste; prawdopodobnym było to, że uciśnieni mieszkańcy gromadą poszli na plac Brundii, by walczyć za swoje prawa.
Oczom młodzieńców ukazała się główna brama. Stała przy niej białowłosa postać trzymająca za uzdy dwójkę karych koni z tobołami. Wokół jej stóp leżała piątka martwych strażników. Ezra dopadł do zwierząt, pomógł Shi wsiąść na jedne z nich i stanął naprzeciw Xaviera.
Białowłosy uniósł brwi.
– Dziękuję – wyrzucił z siebie Ezra. – Za konie i za to, że wtedy w posiadłości nic nie zrobiłeś mojemu bratu.
Xavier pokręcił głową.
– Nie mogłem zrobić mu krzywdy. Równy z niego gość. Z tego co wiem, Anhya powiedziała, że się nim zajmie.
Ezra przytaknął i klepnął Xaviera po ramieniu.
– Elena nie żyje. Jesteś wolny. Ty i reszta dzieciaków z Domu.
Iskra drgnął, jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
– Naprawdę? – Na jego usta wpłynął uśmiech. – To… cholera, marzyłem o tym przez całe życie!
Ezra wskoczył na konia.
– Jeszcze nie wiem, gdzie jedziemy – powiedział w stronę Shi i posłał mu dziarski uśmieszek. – Ale na pewno będzie nam tam lepiej, niż tu.
Arystokrata spuścił wzrok i westchnął.
Ciekawe, co zrobią moi rodzice jak się o tym dowiedzą.
Ta myśl sprawiła, że parsknął śmiechem.
Ezra zasalutował.
– Dbaj o siebie, gnojku – rzucił jeszcze w stronę Xaviera, ściągnął lejce i wystartował, a Shi poszedł w jego ślady.
Wyjechali z Aseriel, zostawiając za sobą martwą kobietę, pustą zabytkową posiadłość i złą przeszłość, pełni nadziei na lepsze jutro.***
Zbliżamy sję już do końca historii: następny rozdział będzie niestety ostatnim!
CZYTASZ
Partners In Crime |shounen-ai PL
RomanceEzra zarabia na życie ostrzami sztyletów. Wyłamie każdy zamek, przetnie każde ścięgno, skróci każde życie... oczywiście za opłatą. Nie należy do najlepszych, ale jest cholernie dobry, przez co ma dostęp do najlepiej płatnych zleceń. Otrzym...