Rozdział 15

2.6K 154 82
                                    

- Annabeth, czekaj - powiedziałem, zbiegając ze wzgórza i doganiając moją dziewczynę. Odwróciła głowę w moją stronę i spiorunowała mnie spojrzeniem swoich stalowoszarych oczu. Lekko skinęła głową w stronę idącej kilka metrów przed nami Clariss.

- Pogadaj z nią. Na mnie tylko nawrzeszczała - odparła, poprawiając paski swojego plecaka.

- Mam iść do paszczy lwa? - zapytałem, unosząc brwi.

- Jeżeli mamy wrócić żywi, to lepiej, jeżeli będziemy razem. Musimy jakoś współpracować, wbij to jej do głowy - westchnęła, kładąc mi rękę między łopatkami i popychając do przodu. Zerknąłem na nią i podbiegłem do córki Aresa.

- Clariss... - zacząłem.

- Zamknij się - odpowiedziała zduszonym głosem.

- Płakałaś? - zapytałem cicho, przypatrując się jej twarzy, na której widać było świeże ślady łez. Nigdy nie widziałem Clariss płaczącej. Musiało się stać coś okropnego. W odpowiedzi na moje pytanie córka Aresa tylko potarła oczy i zaprzeczyła zdecydowanym ruchem głowy.

- To powiesz mi, dlaczego płaczesz?

Chwilę wahała się przed odpowiedzią. Po kilku ciągnących się wiecznie sekundach usłyszałem jej głos.

- Moje rodzeństwo mnie nienawidzi - wyszeptała.

- Zrobili ci coś? - zapytałem.

- Myśleli, że nie zauważę, jak wsypią mi jakieś prochy do picia. Dlatego wybiegłam z domku, wściekłam się, bo ich na tym nakryłam.

Między nami nastała cisza. Ja, zamiast jej odpowiedzieć, objąłem ją ramieniem i przytuliłem jedną ręką. Jak można być takimi imbecylami, żeby chcieć otruć własną siostrę? Domek Aresa zawsze był porywczy, ale tym razem odrobinę przegięli.

- Skupmy się teraz na misji. Jak wrócimy do obozu, to obiecuję, że z nimi pogadam - w co ja się wpakowałem? Boję się myśleć, co by było, gdybym spróbował z nimi "porozmawiać". Nie mam zamiaru zostać krwawym budyniem.

- Dziękuję. Jednak nie jesteś taki zły, jak sądziłam - zaśmiała się, odsuwając moją rękę.

- Na coś się przydaję - odpowiedziałem, odwracając się do Annabeth, żeby powiadomić ją, że problem tymczasowo rozwiązany. Córka Ateny jednak nie odwzajemniła mojego uśmiechu, tylko wpatrzona w ziemię szła równym tempem przed siebie. Razem z Clariss zaczekaliśmy na szarooką blondynkę i po chwili ruszyliśmy dalej. Mieliśmy do przebycia całe Stany Zjednoczone w kilka dni. Im bliżej celu, tym bliżej niebezpieczeństwa.

***

Wieczorem dotarliśmy na obrzeża Chicago. Przez cały dzień nie wydarzyło się nic niezwykłego. Zero potworów, brak walki o życie, nie ma niebezpieczeństwa. Ot tak, zwykła podróż trójki nastolatków pociągiem przez U.S.A. Postanowiliśmy przenocować w małym, obskurnym, nierzucającym się w oczy hoteliku na ulicy Witterberger. Dostaliśmy mały, trzyosobowy pokój na trzecim piętrze. Nie dało się ukryć, że Clariss nie była z tego powodu zadowolona.

- Żeby było jasne, dla mnie nie jest żadną przyjemnością lądowanie w pokoju z miziającą się na każdym kroku parą - narzekała córka Aresa, gdy zamykała drzwi od łazienki. Po chwili ja i Annabeth słyszeliśmy szum wody spod prysznica. Zostaliśmy sami.

- O co chodziło dzisiaj Clariss? - zapytała dziewczyna, siadając obok mnie na łóżku.

- Małe kłopoty z rodzeństwem. Na czas misji powinna się uspokoić - odpowiedziałem.

- Dlatego, że miała kłótnię z rodzeństwem, to ją obmacywałeś? - warknęła. Zamurowało mnie. Co jak co, ale... ja jej nie obmacywałem.

- O co ci chodzi?

Oczy Koloru MorzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz