Przez kilka następnych dni zwlekałem się rano z łóżka w towarzystwie potwornego bólu głowy, jednak zawsze koniec końców po wzięciu dwóch tabletek przeciwbólowych jakoś funkcjonowałem. Trzy następne tygodnie minęły jak zwykle monotonnie, bez żadnych urozmaiceń, poza jednodniową wizytą Annabeth w Nowym Jorku, podczas której i tak większość czasu spędzała na Olimpie.
Dzisiaj mały został w domu razem z mamą, a ja natomiast po szkole skierowałem się wraz z Lily w kierunku kafejki "King", w której za kilka minut miałem zacząć swoją kolejną zmianę. Praca przestała być dla mnie jak kula u nogi, odkąd tydzień temu dostałem swoją pierwszą wypłatę. Może nie była to kolosalna suma pieniędzy, ale zawsze coś.
- Percy, słuchasz mnie? - usłyszałem obok siebie głos mojej przyjaciółki.
- Yy... tak jasne - zająknąłem się, przeczesując palcami włosy i zerkając w jej kierunku. Tak naprawdę przez ostatnie kilka minut wyłączyłem się na jej paplaninę o wszystkim, a moje myśli popłynęły bardziej w kierunku San Francisco. Od kilku dni nie miałem wiadomości od Annabeth. Nie chodzi o to, że się posprzeczaliśmy czy coś. Bardziej żadne z nas nie ma czasu. Córka Ateny jest zajęta pracami wykończeniowymi na Olimpie. Dziwię się, jakim cudem ona może kontrolować całą budowę, będąc na drugim końcu kraju. Fakt, wpadała tu co miesiąc, ale zazwyczaj na nie więcej niż dwa dni.
- Co o tym sądzisz? - z rozmyślań ponownie brutalnie wyciągnął mnie głos Lily.
- O czym? - odpowiedziałem, zanim mój mózg zdążył przeanalizować jej słowa.
- Percy... - jęknęła głośno, zatrzymują się naprzeciwko mnie i kładąc mi wyciągnięte ręce na ramionach. Staliśmy na środku chodnika, więc oczywiście przechodnie zaczęli krzywo na nas patrzeć i mruczeć niezadowoleni pod nosem.
- Lily, chodźmy dalej. Nie chcę się spóźnić - rzuciłem, zerkając na nią z góry i delikatnie odpychając.
- Powiem ojcu, że zatrzymali nas po lekcjach - uparła się, rozpaczliwie starając się zagrodzić mi drogę. Nie miałem serca jej po prostu odepchnąć.
- Przepraszam, miałem chwilową zawieszkę. Chodźmy, to obiecuję, że wysłucham cię od początku do kropki na końcu - powiedziałem, kładąc jej rękę na plecach i lekko popychając do przodu. Kąciki jej ust podniosły się minimalnie do góry, ale nie wydawała się usatysfakcjonowana moją propozycją.
- Skąd wiesz, że na końcu będzie kropka, a nie wykrzyknik? - zapytała, idąc obok i spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek.
- Bo jesteś za mądra, żeby na mnie krzyczeć. Nie masz do tego żadnych konkretnych podstaw.
- Mam znacznie większe niż ty - prychnęła.
- Jesteś niemożliwa - parsknąłem śmiechem, potrząsając głową w takt naszych kroków.
- A ty idiotyczny - odparowała, wystawiając w moją stronę język i śmiejąc się jak głupia. Nie czekając za żadną reakcję z mojej strony, puściła się biegiem, przeciskając się trochę niezdarnie pomiędzy innymi przechodniami. Uśmiechnąłem się lekko, po czym pognałem za nią.
Właśnie za to ją lubię. Pomimo tego, że z wyrazu jej oczu mogłem wyczytać, iż martwiła się o mnie, to jednak starała się tego nie okazywać. To Lily wraz z Chrisem w ciągu ostatnich kilku miesięcy ciągle wyciągali mnie z dołka, za co jestem im ogromnie wdzięczny.
Od pięciu lat nie miałem innych przyjaciół niż pozostali półbogowie i Grover. Przez ten czas trochę odzwyczaiłem się od towarzystwa śmiertelników, więc na początku byłem sceptyczny w bliskich kontaktach z nimi. Jednakże po kilku tygodniach w nowej szkole stali się dla mnie jak przyjaciele. Może nie wiedzieli o mnie wszystkiego, ale chyba spieprzyliby do sąsiedniej szkoły, gdyby dowiedzieli się, że nie jestem człowiekiem. Jednak nie mam im tego za złe. Bez nich najpewniej do tej pory oszalałbym z braku towarzystwa. Zdecydowanie nie jestem typem samotnika.
CZYTASZ
Oczy Koloru Morza
FanficChciałbym powiedzieć, że jestem zwykłym szesnastolatkiem mieszkającym w Nowym Jorku. Ale niestety nie mogę. Nazywam się Percy Jackson, jestem greckim herosem, synem Posejdona, wybawicielem Olimpu. Jak kto woli. Wojna z tytanami to chyba najdrobniej...