Okay, jestem! Przepraszam za tak długą przerwę. Wiem, rozdział był długi, ale od dwudziestu dni nic tu nie dodawałam, więc postanowiłam, że podzielę go na dwie części ( nie zabijać, druga jeszcze nie jest napisana). Miłego czytania życzę!
OoOoOoOoOoOoOoO
Nie czekając na Chejrona wybiegłem na korytarz i puściłem się pędem w stronę drzwi, zza których dało się słyszeć krzyk. Otworzyłem je, wpadłem do środka i zobaczyłem Annabeth, która siedziała skulona na łóżku, ubejmując ramionami kolana. Podbiegłem do niej, usiadłem obok i przytuliłem do piersi. Cała dygotała.
- Już wszystko dobrze. Jesteś bezpieczna... - szepnąłem, gdy przycisnęła głowę do mojego ramienia. Zauważyłem, że Chejron obserwuje nas zza drzwi, siedząc na swoim wózku inwalidzkim. Posłał mi blady uśmiech i zostawił nas samych.
- Annabeth... - powiedziałem, odgarniając jej z twarzy lśniące, blond włosy. Odsunęła się ode mnie i objęła ramiona rękami.
- Przepraszam. Ja... - szepnęła tak cicho, że ja ledwie to usłyszałem. Miałem wyrzuty sumienia. To ja ją zaatakowałem. To przeze mnie prawie nie zginęła. Jestem cholernym, niedoszłym mordercą.
- Nie, to ja przepraszam - odpowiedziałem.
Annabeth głośno westchnęła i przetarła twarz dłońmi. Nagle niespodziewanie wstała z łóżka i stanęła nade mną.
- Musimy szykować się na misję. Im szybciej na nią wyruszymy, tym szybciej będziemy spowrotem - na jej twarzy wykwitł słaby uśmiech, gdy podała mi rękę, a ja stanąłem obok niej.
- Jesteś niemożliwa - powiedziałem. Cieszyłem się, że nie obarcza mnie winą za to, co się stało, ale... czułem, że cała ta sytuacja mocno działa jej na nerwy. A zresztą... komu nie? Chciałem mieć tę misję już za sobą, jednak myśl, że któreś z nas może nie wrócić, nie dawała mi spokoju. A co, jeżeli to będzie Annabeth?
***
Kilka godzin później poinformowaliśmy już Chejrona o tym, że jesteśmy gotowi, aby wyruszyć na kolejne mega super niebezpieczne ratowanie tego zakichanego świata. Czyli normalny dzień z życia herosa. O siódmej zarządził zebranie grupowych. Miałem jeszcze godzinę, więc poprosiłem Nico, żeby ostatni raz spróbował mnie czegoś nauczyć.
- Nie sądzisz, że to wszystko jest trochę popaprane? - zapytał syn Hadesa, gdy po raz kolejny, bezskutecznie próbowałem ożywić szkielet szczura. Jak na razie udało mi się tylko sprawić, aby poruszył ogonem, więc szło mi dość marnie.
- Wszystko jest popaprane - odpowiedziałem, nie przerywając moich wysiłków.
- Ta cała sytuacja z Tyfonem. Najpierw bogowie mówią, że go pokonali. Później on nasyła na ciebie potwory. Następnie próbuje cię kontrolować i do tego okazuje się, że twoja babka była moją siostrą.
- Jasne. Wszystko jest dziwne.
- Martwisz się?
- Misją?
- Yhy - Nico chyba znudził się patrzeniem na moje próby "ożywienia" szczura, ponieważ pstryknął palcami i kości zapadły się w ziemi.
- W zasadzie... wolałbym już iść na nią sam, niż możliwość tego, że przeze mnie Annabeth może zginąć. Sam słyszałeś przepowiednię. Najmądrzejsza z trójki jednak drogę im utrudni.
- Może... nie należy tego rozumieć dosłownie.
- Kończmy temat, nie ma ochoty o tym gadać. Mam tylko nadzieję, że tym razem nie nawalę.

CZYTASZ
Oczy Koloru Morza
FanficChciałbym powiedzieć, że jestem zwykłym szesnastolatkiem mieszkającym w Nowym Jorku. Ale niestety nie mogę. Nazywam się Percy Jackson, jestem greckim herosem, synem Posejdona, wybawicielem Olimpu. Jak kto woli. Wojna z tytanami to chyba najdrobniej...