Drugi dzień...

1.2K 130 36
                                    

— Gdzie jesteś, Luke? — spytałam samej siebie ze smutkiem, patrząc z miłością na nasze wspólne zdjęcie.

Uśmiechnięty od ucha do ucha blondyn, trzymał mnie na barana, a ja wyciągając szyję do przodu, całowałam go z czułością. Byliśmy tacy szczęśliwi. Czułam wtedy, że moglibyśmy mieszkać na kompletnym pustkowiu, bez innych ludzi czy nawet na innej planecie. Mielibyśmy siebie, a to by wystarczyło. Ale on tak z dnia na dzień zniknął, tak jakby nigdy nie istniał. W pewnym momencie nawet zaczęłam myśleć, że sfikoswałam, że kompletnie zwariowałam, że nie jestem normalna, że Luke'a nigdy nie było i nie będzie. Jednak nie tylko ja cierpiałam. Jego rodzina też umierała z tęsknoty, bólu i niewiedzy, co oznaczało, że był, ale ulotnił się jak gaz w powietrzu.

Nikt nie wiedział, co się z nim stało. Nikt nie widział, aby ktokolwiek go pobił, uprowadził czy nawet zabił. Jakikolwiek ślad po nim zaginął, jakby nigdy się nie urodził. Jakby nigdy nie stąpał po ziemiach Sydney. Jakby nigdy nie poszedł na imprezę i nigdy mnie nie poznał. Jakby ulotnił się w tym pieprzonym powietrzu.

Policja do tej pory prowadziła śledztwo i poszukiwania po całej wyspie, a nawet w niektórych krajach Azji. Państwo Hemmings stają na głowie, robią wszystko co tylko się da, aby odnaleźć swojego syna. Mój ojciec pomaga im jak tylko może, dzięki swoim znajomością w policji.

Każdy miał nadzieję. Wierzyli, że któregoś dnia błękitnooki stanie przed nimi i powali ich swoim uśmiechem na kolana. Ja jednak dawno straciłam nadzieję, a jednocześnie wierzyłam w to, że wróci. To był dopiero idiotyzm. Ja po prostu wiedziałam, że jego nigdy nie będzie, ale głęboko w środku, na samym dnie serca i duszy błagałam o jego powrót. Umierałam bez niego. Każdego dnia modliłam się, aby wrócił, aby to wszystko okazało się tylko koszmarem, głupim programem "Mamy Cię!"... ale nic z tego. To była okrutna rzeczywistość, w której każdego dnia byłam coraz dalej od mojej miłości, mojego życia.

To niszczyło od środka z każdą minutą. Każdy oddech był niepełny. Brakowało mi w nim mojego własnego tlenu. Brakowało mi jego obecności. Każdego ranka budziłam się, czując ogromną pustkę. Czułam jakbym czegoś ze sobą nie zabrała, zapomniała o czymś, jakby ktoś z historii mojego życia wyrwał jego część, pozostawiając mnie w ciągłej niepewności.

Tak jakby poszedł w zapomnienie i nikt o nim nie pamiętał.

A ja chciałam tylko, żeby wrócił, był tutaj ze mną. Przytulał mnie do siebie, głaszcząc po plecach i mówiąc, jak bardzo mnie kocha. Czy to było zbyt wiele? Czy za dużo wymagałam od życia? Czy to było zbyt wiele prosić tylko o obecność drugiego człowieka w swoim życiu?

Starłam pojedynczą kroplę spływającą po moim policzku i odstawiłam ramkę ze zdjęciem na biurko. Wzięłam głęboki oddech, przymknęłam powieki, próbując odgonić natłok myśli z mojej głowy. Zasiadłam na taborecie przed sztalugą, wpatrując się w białe płótno. Było puste, nijakie bez życia. Było jak ja.

Wzięłam do ręki przygotowaną wcześniej paletę z neonowymi farbami i sięgnęłam po pędzel. Po zwilżeniu go wodą, wodziłam dłonią nad kolorami, nie mogąc się zdecydować na jeden konkretny.

Pierwszy raz zastanawiałam się, co namalować. Nigdy wcześniej nie miałam tego problemu. Zawsze od razu wiedziałam, co będzie widnieć na płótnie. Tylko dzisiejszego dnia mój umysł był pusty. Nie zakwitł w nim żaden pomysł na obraz. Cały dzień moje myśli zajmował Luke. Obudziłam się z okropnym nastrojem i całą dobę przesiedziałam w sypialni, objadając się słodyczami. Bez chwili namysłu utworzyłam czarną, grubą i pionową krechę na środku materiału. Grubą jak kamienny mur, którego nie pokona żadna siła. Wielki, szeroki i wysoki niszczący nadzieję, motywację, miłość czy dążenie do celu. Niszczący wszystko, czym ludzie żyją.

"— Lexi?

— Tak, skarbie? — Odwróciłam głowę w stronę blondyna i oderwałam wzrok od zeszytu.

— Co byś zrobiła, gdybym ci powiedział, że nie chcę, abyś była moją przyjaciółką?

— Co? — Wybałuszyłam oczy, czując, jak z niewiadomych powodów moje serce przyspieszyło swój rytm. — O czym ty mówisz?

— Nie panikuj - zarechotał. — Chcę tylko wiedzieć, jakbyś zareagowała.

— Tego nie da się określić. Każdy może sobie wyobrazić, jakby się zachował w danej sytuacji, ale tak naprawdę nikt nie wie, co będzie czuł i jak się zachowa.

— Ty chyba zostaniesz jakimś psychologiem — prychnął. — Ale chyba jest coś, co poczułabyś na pewno, albo coś co byś zrobiła.

— Do czego dążysz? — westchnęłam, odkładając zeszyt bok, abym mogła całą uwagę skupić na przystojnym chłopaku.

— Ty masz takie psychologiczne rozkminy ... to ja też chciałem spróbować — zaśmiał się. — No mów.

— Emm, no nie wiem... Z pewnością było by mi okropnie przykro. Jesteś dla mnie bardzo ważny i na pewno to by zabolało. Nie chciałabym cię stracić.

— A co ty na to, żebyśmy byli swoi? W sensie... - odchrząknął, patrząc się w ścianę, jakby próbował znaleźć idealne słowa. — Ty moja, a ja twój? — spytał cicho i niepewnie.

— Nie rozumiem. — Odpowiedziałam, marszcząc brwi, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z sensu jego słów.

Po prostu nie mogłam uwierzyć, że mnie o to pyta. Przyjaźniliśmy się od roku i pogodziłam się faktem, że zostaniemy na tym etapie na zawsze. Wiedziałam, że nigdy nie pokocha mnie, tak, jak ja pokochałam jego. To mogło być jedynie moim marzeniem, które nigdy by się nie spełniło.

Wolałam więc udawać, że nie wiem o czym mówić i okłamywać ten sposób samą siebie. Bo ból jakiego bym doznała, jeśli wyjaśnił by co miał na myśli i nie było by to, o czym ja myślałam, byłby nie do zniesienia.

Nie odpowiedział, a usiadł bliżej mnie i ujął moją twarz w swoje gładkie dłonie. Był na tyle blisko, abym mogła czuć jego oddech. Miliony iskierek przeszło przez moje ciało, zsyłając wszystkie dreszcze do brzucha, tam gdzie stado motyli boleśnie obijało się o jego ściany. Chciałam płakać. Uciec i płakać, bo to była tak cudowną chwila, która po prostu nie mogła się skończyć, tak jakbym chciała. Nie wiedział, jak bardzo mnie krzywdził.

— Gdybym ja był twój, a ty moja? — Powtórzył wolniej i dobitniej, patrząc intensywnie w moje oczy.

Wstrzymałam oddech, trawiąc to, co powiedział. O matko, czy on ... czy to... Luke naprawdę próbował mi przekazać, że czuje do mnie to co ja do niego? Że mnie kochał? I chciał, żebyśmy było razem? Spełniał moje moje marzenie?

— Luke — szepnęłam, czując spływającą łzę po policzku. — Co ty?

— Ty, idiotko — pokręcił głową z politowaniem. — Kocham cię.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, przywarł do mnie swoimi ustami. Pożar jaki wybuchł w moim sercu, mógł chyba ugasić tylko on. Każda cząstka mnie skakała z radości, rozkoszując się smakiem i dotykiem chłopaka. Ciepłe, miękkie i słodkie wargi całowały moje, obdarowując mnie masą namiętności. Czekałam na to od tak dawna. Pragnęłam, odkąd go tylko poznałam. "

Gdzie jesteś, Luke?

Myślę o tobie każdego dnia...
















Każdego dnia | l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz