Jedenasty dzień... c.d.

705 133 31
                                    

Po prostu tam idź, Lexi. Po prostu wejdź.

Obejrzałam się za siebie na przyjaciółki, które posłały mi pokrzepiające uśmiechy.

— A co, jeśli go tam nie będzie? — szepnęłam, patrząc na nie z lekkim przerażeniem.

— Nie przekonasz się, jeśli nie wejdziesz.

— Zaryzykuj, bo będziesz żałować.

Znalazły się psycholożki.

Wzięłam ostatni głęboki oddech i po uwolnieniu umysłu z niepotrzebnych myśli, skierowałam swoje niepewne kroki w stronę domku. Z zewnątrz może i wyglądałam na oazę spokoju, ale w środku gotowałam się jak parówki, które już pękają od zbyt długiej kąpieli we wrzątku. Na świecie jest tylko jeden osoba, która potrafi rozszyfrować moją pokerową twarz. Luke. Tylko on zawsze wiedział, co czułam, mimo że nieczęsto ukazywałam emocje. Może teraz to się zmieniło.

Będąc już przed drzwiami, uniosłam drżącą dłoń i włożyłam kluczyk, który mam zawsze przy swoich kluczach, a następnie przekręciłam gałkę. Drzwi wydały z siebie ciche skrzypnięcie podczas uchylenia. Salon, który był tutaj głównym pomieszczeniem, wyglądał na pusty i nieużywany od nie więcej niż roku. Omiotłam spojrzeniem pokój, stwierdzając, że nie widać żadnych oznak pobytu blondyna. Westchnęłam rozczarowana i poczułam napływające łzy. Mimo wszystko miałam nadzieję, że go tu zobaczę, że będę mogła go mocno przytulić i trzymać dopóki nie ścierpną mi ramiona, a potem sprzedać mu soczysty policzek za to, że uciekał przede mną, narażając mnie na większe cierpienie i ból. Przeszłam do kuchni, którą również obejrzałam, mając wiele wspomnień prze oczami. Nigdy nie zapomnę, jak na oczach własnej matki, Luke wyjmował jajko z mojego dekoltu.

Do domu wpadła niczego nieświadoma kobieta zapewne, aby sprawdzić co z jej pieczenią. Jednak chyba nie spodziewała się widoku, jaki tu zastała. Kilka rozbitych jajek na blacie i jedno na ścianie oraz oprószona podłoga mąką. Wytrzeszczyła oczy, stając jak wryta, a w tym samym momencie jej syn rzucił jajko w moją stronę. Rozbiło się o moją klatkę piersiową i spłynęła w dół. Pani Hemmings raczej nie zauważyła, w którą stronę poleciało białko w skorupce, bo po chwili kazała synowi, jak najszybciej je stamtąd zabrać. Chłopak z zadziornym uśmiechem stanął przede mną i z bezczelną miną włożył mi rękę w cycki.

Mimowolnie zachichotałam na to wspomnienie, ale po chwili smutek powrócił na moją twarz. Chciałabym, znowu tu wrócić w ferie wiosenne, razem z Luke'iem. Na ścianie zauważyłam rodzinne zdjęcie Hemmingsów, a obok niego kilka innych fotografii. Dwie z nich najbardziej przykuły moją uwagę. Pierwsza przedstawiała mnie i Luke'a, który ciasno obejmował moje ciało. Obydwoje staliśmy na brzegu jeziora ze stopami w wodzie i oboje uśmiechnięci. Uniosłam kąciki ust do góry, a dolna warga zadrżała. Znowu mam ochotę płakać, widząc te zdjęcia. To drugie to nie tylko ja z chłopakiem. Było to ich rodzinne zdjęcie, na którym również się znajdowałam. Przyjęli mnie do swojej famili.

Zawahałam się, ale ostatecznie wspięłam się na piętro, którym były dwa pokoje - chłopaka i jego rodziców - oraz łazienka. Weszłam ostrożnie do sypialni blondyna, ale od razu się wycofałam. To zbyt dużo. Unormowałam drżący oddech i zbiegłam na dół. Już miałam opuścić domek, kiedy moja uwagę przykuła popielniczka na stoliku do kawy. Podeszłam bliżej i wstrzymałam powietrze, kiedy zobaczyłam dymiącego się peta. Był tu. I to całkiem nie dawno, całkiem... teraz! Wybiegłam na dwór i rozejrzałam się panicznie po podwórku.

— Luke! Luke, wiem, że tu jesteś! Przestań się chować i wyjdź, do cholery! — krzyczałam na całe gardło. Spłoszyłam ptaki, ale jedyne co się liczyło to chłopak, który musiał tu jeszcze być. Nie obchodziło mnie, że jeśli przede mną stanie, ja kompletnie zwariuję i padnę na ziemię, tracąc przytomność. Całkowicie zapomniałam o stresie zżerającym mnie od środka. — Luke, proszę — załkałam, rozglądając się dookoła.

Poczułam na ramieniu uścisk dłoni, ale nie był to ten upragniony, nie ten, który powodował przyjemne dreszcze na moim ciele. Lauren przytuliła mnie do siebie i głaskała plecy w opiekuńczy sposób.

— On tu był... Był tutaj. Na pewno... W popielniczce był świeży pet, jeszcze się dymił.

Dziewczyna odchyliła się i odsunęła ode mnie na długość swoich rąk opartych o moje barki. Omiotła wzrokiem moją twarz i westchnęła cicho. Odsunęła mi błąkający się kosmyk włosów za ucho.

— Naprawdę już nie wiem, co ci powiedzieć.

— Po prostu mnie przytul.

Poczułam oplatające mnie ramiona, a potem kolejne, ale nie tylko. Czułam także na sobie czyjś wzrok, ale wiedziałam, że to już zwykła paranoja. Jedyne czego teraz chciałam, to rzucić się na łóżko i zanurzyć w pościeli po sam czubek głowy. Chciałam uciec od tej koszmarnej rzeczywistości i tego cholernego bólu. Mogłam śmiało przyznać, że już nie potrafiłam sobie dalej z tym poradzić.

Nie chcę tego bólu.

— Wiesz co? — spytałam, pociągając nosem, kiedy się od nich odsunęłam. — Mam tego dość. Wiedziałam, że miłość bywa bolesna, ale nie sądziłam, że chciałabym kiedykolwiek zniknąć z tego świata... — wypowiadając trzy ostatnie słowa, ruszyłam w stronę samochodu.



Gdzie jesteś, Luke?

















Wybaczcie mi wczorajszą pomyłkę! Kocham Was! 💕💕

Weronika 💋

Każdego dnia | l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz