Dwunasty dzień...

681 123 21
                                    

Wzięłam łyk gorącej herbaty, która przyjemnie podrażniła język i gardło. Starłam samotną łzę błąkającym się po policzku. Omiotłam spojrzeniem salon, w którym siedziałam na kanapie z kocem na nogach. Dzisiejszego dnia była wyjątkowa brzydka pogoda, jak na początek maja. Zachmurzone niebo, niska temperatura i deszcz za oknem. Powoli robiło się coraz ciemnej z powodu godziny. Matka Natura chyba postanowiła udzielić mojego humoru każdemu.

Czułam się do dupy.

Od trzech dni siedziałam w domu, nigdzie nie wychodziłam, ani z nikim się nie kontaktowałam. Chciałam tylko spokoju, cierpieć sama. Nikt mi nie mógł mi pomóc, zabrać mojego bólu, więc nie widziałam potrzeby, aby ktokolwiek musiał się ze mną widzieć.

Cała moja rodzinka opuściła dom. Szczerze nie miałam pojęcia po co, ale nie obchodziło mnie to. Od tamtej pory nie przejmowałam się kompletnie niczym. Wszystko straciło dla mnie jakikolwiek sens. Luke wrócił i przede mną uciekał, a ty wystarczyło, żebym całkowicie chciała przestać istnieć. Nie poinformowali mnie gdzie wyszli, bo doskonale wiedzieli, że puszczę to koło uszu, że nie będzie mnie to interesować. I mieli rację. Wręcz prosiłam Boga, żebym mogła zostać sama w domu na kilka godzin. Chciałam usiąść przed kominkiem w salonie pod kocem, z kubkiem gorącego napoju i móc użalać się sama nad sobą.

W końcu mogłam dać upust emocjom. W końcu mogłam wyrzucić to wszystko z siebie. Przez ostanie dni więziłam w sobie uczucia, płacz i każde słowo, którym przeklinałam świat.

Jak ja mogłam dalej żyć? Ja potrzebowałam powietrza, tlenu. Potrzebowałam Luke'a.

Więc jak ja, do kurwy, miałam żyć, skoro go nie było?!

W nagłym przypływie złości połączonej z rozpaczą, rzuciłam kubkiem prosto w ogień, patrząc jak ogień w jednym momencie maleje, aby płomienie znów mogły wzejść. Zawyłam bezsilnie i schowałam twarz w poduszkę, kręcąc bezradnie głową.

Miałam tego dość. Nie wytrzymywałam już. Trzy pierdolone lata czekałam, cierpiałam, łudziłam się, że mój ukochany wróci, że znowu będę mogła schować się w jego ramionach, być dla niego całym światem, tak jak on jest dla mnie!

Trzy lata...

Łkałam żałośnie, mocząc ulubioną poduszkę mamy i wymawiałam imię blondyna. Przecież on tu był, w Sydney. Dlaczego więc ode mnie uciekał? Nie chciał mnie? Naprawdę aż tak bardzo chciał, żebym cierpiała? Chciał mnie zniszczyć? Ale za co? Za każdą wylaną łzę z tęsknoty? Za moje złamane serce? Nieustanne cierpienie? Za każdą myśl o nim?

— Luke ... przecież ja ... cię tak kocham — wyszeptałam, miedzy napadami płaczu. Głos mi drżał tak samo jak oddech, a serce biło szybko i mocno.

Gdy emocje wzięły górę, czułam, że to mój koniec. Ból przejął kontrolę nad całym moim ciałem i umysłem, pomyślnie rozrywając każdą cząstkę mnie.

Usłyszałam przytłumiony dźwięk przekręcanego kluczyka w drzwiach, jednak żadna siła nie była w stanie zmusić mnie, żebym jakkolwiek zareagowała. Moja egzystencja rozpływała się w powietrzu, na moim miejscu zostawiając tylko namiastkę człowieka. Nie istniałam już, nie potrafiłam.

Nie bez Luke'a.

— Lexi, skarbie, zamówiliśmy ci śliczny tort na urodziny! — Wesoły głos przebijał się gęstą chmurę rozpaczy wytworzoną przez umysł.

Mama.

— I mamy dla ciebie prezent w kształcie twoich przyjaciół!

Tata.

Nie odpowiadając na wesołe wieści rodziców, dalej łkałam w poduszkę, rozmyślając nad swoim marnym istnieniem.

— Lexi?

Kroki w stronę salonu stawały się coraz głośniejsze i było ich coraz więcej. Wyobrażałam sobie mamę, która przykłada do ust dłoń zszokowana widokiem, który tu zastanie. Poplamiona ściana i kawałki szkła przy komina, a na kanapie ja w kompletnej rozsypce. Mój ojciec niewiedzący jak się zachować, a brat z bólem wymalowanym na twarzy. Przyjaciele? Taylor z litością i bezradnością, Kyler bólem jak Dylan i na końcu Lauren ze zrozumieniem. Tylko ona wiedziała, co mogłam czuć. Tylko blondynka przeżyła coś tak strasznego, aby wiedzieć w jak wielkiej rozsypce byłam.

— Kochanie. — Usłyszałam przy uchu łagodny szept mamy. — Co się stało?

— Daj mi spokój — odpowiedziałam ledwo słyszalnie, chowając twarz w kolanach i odwracając się od niej.

— Lexi, córeczko...

— Powiedziałam: dajcie mi spokój! — wydarłam się, podnosząc do pozycji siedzącej.

— Skarbie... — Mama ponowiła swoją próbę nawiązania ze mną kontaktu. Tym razem jej głos był błagalny i płaczliwy.

— Nie chcę waszej litości. Dajcie mi spokój — mruknęłam zmęczona drżącym głosem.

— Kotku, dajmy jej spokój, jeśli go potrzebuje. — Zainterweniował tato.

— Ale ja muszę się nią zająć. — Zaoponowała kobieta. — Przecież ona nic nie jadła od kilku dni.

— Zrób to, o co cię prosi.

Nie usłyszałam już nic innego oprócz głośnego westchnięcia i kilku par kroków opuszczających salon. Jednak kiedy podniosłam głowę, mój wzrok spoczął na Lauren. Na jej widok znowu się rozbeczałam, a ona natychmiast mnie przytuliła.

— Wypłacz się. Nic innego ci już nie zostało.


Gdzie jesteś, Luke? 





















Każdego dnia | l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz