- Znowu na naszym oddziale, Emily? Ile to lat minęło? Trzy, cztery? - doktor uśmiechnął się miło, co dziewczyna skomentowała westchnięciem.
Trzydziestodwuletni mężczyzna wpatrywał się w jej kartę z przejęciem. Jego ciemnobrązowe włosy zaczesane były do tyłu - jak zawsze. Pod białym kitlem znajdowała się fioletowa bluzka z nadrukiem jakiegoś zespołu. Był znacznie od niej wyższy, ale nie miał wzrostu koszykarza. Może to ona była karzełkiem, a on był zwykłego wzrostu?
Spędziła w szpitalu tyle czasu, a nigdy nie spytała go o takie błahe rzeczy jak wzrost. Zawsze rozmawiali o swoich zainteresowaniach, o pracy (i szkole), a przede wszystkim skarżyli się na swoje rodziny; on narzekał, że widzi rzadko swoją żonę przez co często robi mu wyrzuty, a ona marudziła, że jej rodzice się nią nie interesują, i że to właśnie przez nich znowu musi tu siedzieć (choć nie taka była prawda).
Emily mając czternaście lat trafiła do szpitala, ponieważ złamała sobie nogę. Spędzała kolejny słoneczny dzień u swojego przyjaciela; Sebastiana. Wchodziła na drzewo, by dostać się do drewnianego domku. Wszystko byłoby całkiem zrozumiałe, gdyby nie to, że spadła z pierwszego szczebla znajdującego się na wysokości dwudziestu centymetrów od ziemi. Matka Sebastiana nie czekała długo widząc jej opuchniętą kończynę, i zawiozła ją na ostry dyżur.
Tam właśnie poznała Jack'a Kerr'a - doctora na oddziale onkologii. Dopiero zaczynał swoją karierę, a Em była jego pierwszą pacjentką, bowiem wykryto u niej białaczkę limfatyczną.
Zaczęło się od chemioterapii, później wycięto jej śledzione. Po roku leczenia, Jack oznajmił jej, że pokonali chorobę. Wiedziała, że istnieje możliwość nawrotu, lecz przestała się tym przejmować. Znów zapuściła piękne, długie włosy, i odzyskała radość życia. Przyjeżdżała na badania, ale nigdy nie spotkała Kerr'a. A teraz ponownie trafiła do tego cholernego szpitala z silnym krwotokiem z nosa. Już w domu miała złe przeczucia; i słusznie! Powtórnie rodzice przywozili jej rzeczy na onkologię, a Jack próbował ją zagadać.
- Cztery. Powinien to pan wywnioskować po moim wieku. - burknęła dziewiętnastolatka.
Nie miała ochoty na głupie pogadanki. Miała plany... I wszystko znowu poszło się walić. Są wakacje, a ona szykowała się na wyjazd do college'u - teraz te torby lądowały obok szpitalnego łóżka.
- Kiedy przyjęli mnie na Uniwersytet Yale; byłam w siódmym niebie. Chciałam studiować prawo, a nie znowu siedzieć tu z panem. - westchnęła lekko podłamana, a z ust onkologa zniknął uśmiech.
- Po pierwsze; kilka lat temu mówiłaś do mnie po imieniu, i teraz też możesz się tak do mnie zwracać, a po drugie; nie lubisz już ze mną siedzieć rysując jakieś głupoty? Czuję się urażony...
Blondynka zachichotała, kiedy przypomniała sobie te "głupoty", które rysowali. Miała wtedy tylko czternaście lat! To nie jej wina, że od zawsze miała specyficzne poczucie humoru.
- Pamiętam, gdy pewnego razu zwiałaś mi z sali, bo chciałaś zobaczyć jak Bill robi sekcję zwłok... - ciemnowłosy zaśmiał się cicho - Do teraz zdarza się mu chować skalpel do kieszeni kitla, "żeby żadna smarkula mu go nie zakosiła!"
Teraz to Emily turlała się po łóżku ze śmiechu. Nigdy nie zapomni miny patologa, kiedy zakradła się do prosektorium, zabrała mu skalpel i chciała przeprowadzić sama sekcję. Cóż, ten głupi Bill jej przeszkodził, ale ubaw ma z tego do dziś.
- Znów je stracę, prawda? - spytała, mając na myśli swoje gęste włosy.
Uwielbiała nimi kusić mężczyzn w jakiś klubach. Wystarczyło nieśmiało założyć kosmyk włosów za ucho, a tamci zaczynali stawiać jej drinki. Ci bardziej oporni szli na "przerzutkę" na drugie ramię... Mężczyźni są tacy ulegli. Poszliby w ogień za kobietą, gdyby im kazała.
Jack widząc jej kwaśną minę chętnie by zaprzeczył, lecz nie mógł. Musiał mówić jej prawdę, jako jej lekarz prowadzący. Skinął lekko głową, po czym wstał z krawędzi łóżka.
- Jak się miewa Jeannie? - pytanie z ust Emily padło, gdy doktor skierował się do drzwi.
Na jego twarzy pojawił się znów szeroki uśmiech. Odwrócił się przy klamce, by obdarzyć nim pacjentkę.
- Wspaniale, Em. Będę miał syna. - puścił jej oczko, a ona odwzajemniła owy gest.
- Gratuluję! - krzyknęła za nim, gdy wyszedł już z pokoju.
Chemii nie bała się jak na początku, ale nie chciała jej, lecz tylko ona mogła pomóc - chociaż szczerze zaczęła w to wątpić. Za kilka tygodni będzie wyglądać jak trup, bo jej ciało znów będzie anorektyczne. Zakaz wychodzenia z pokoju, aby nie narazić się na infekcje - po prostu super!
Gdy zasypiała przypomniała sobie, jak tuż po pierwszym przybyciu na onkologię podpaliła włosy pielęgniarce, która jej dokuczała - na szczęście ją wywalili, ale jej mina była bezcenna. Doktor Kerr pochwalił wtedy Em za jej odwagę, bo każdy bał się Helgi, a ona od tak weszła do pokoju, gdzie pielęgniarka przysnęła, a potem podpaliła jej czuprynę.
Tak, zdecydowanie Emily miała dziwne poczucie humoru, ale kto się tym przejmował? W końcu miała czternaście lat i białaczkę. Jak by zareagowali, gdyby zrobiła to teraz?
-----------------------------------------------
Witam wszystkich cieplutko c: dzisiaj Sylwester, dlatego możecie spodziewać się pierwszego rozdziału jeszcze dzisiaj (Może jakiś maraton póki jest wena?) XD otóż jest to prolog, w którym dowiadujemy się troszkę o naszych postaciach. W Rozdziale 1. może być trochę nudno (zależy dla kogo) lecz przewiduję, że akcja pojawi się gdzieś w 3./4., więc już niedługo. Mam nadzieję, że pomysł na moje opiwiadanie jest dość specyficzny i jeszcze takiego nie było, gdyż nie mam zamiaru być "kopiarą", nawet nieumyślnie. Zachęcam do dawania ☆ i pisania komentarzy, gdyż mimo wszystko to motywuje. Liczę, że komuś się ta "książka" spodoba, i ktoś chociaż będzie ją czytać 😂 Do zobaczenia pod kolejnym (teraz już) rozdziałem. 🦄❤ Niech moc jednorożców będzie z wami! 😂😂🦄🦄😍
CZYTASZ
Doctor Joker
FanfictionEmily Roberts to dziewiętnastoletnia dziewczyna, która ponownie zmaga się z okropną chorobą - białaczką. Jej lekarzem znów jest roztrzepany i wiecznie wesoły doktor Kerr. Dziewczyna odmawia wszelkiego leczenia, gdy dowiaduję się o prawdopodobnej śmi...