Rozdział 1

72 11 3
                                    

Wpatrywałam się tępo w ścianę, doszukując się w niej jakiejś skazy albo chociaż maleńkich zarysowań, lecz na nic się to zdało. Aktualnie siedziałam w klasie fizycznej. Zamiast jak wszyscy tu obecni, skupić się na filmie, który wyświetlany jest na ścianie przez projektor. Ja siedziałam w ostatniej ławce razem z moją przyjaciółką Lily i wyczekiwałam na ratujący mnie od tej chorej lekcji dzwonek. Zerknęłam kątem oka na film i pozostający czas do końca tej katorgi.

-Jeszcze pięć minut..-wypuściłam z siebie powietrze i delikatny świst opuścił moje usta. Poczułam szturchnięcie mnie ramieniem. Odwróciłam głowę w prawo. Wzrok kierując na Lily.

-Cicho bądź. Mnie to interesuje-na dowód swoich słów oparła obie ręce na ławce i podparła nimi swoją brodę. Daję jej 6 sekund. No może 5. Huh odliczanie czas zacząć 1, 2 ,3 ,4 ,5..

-Oj no to jest takie nudne!.....-powiedziała opuszczając głowę na ławkę, lecz powiedziała to na tyle głośno, aby Pan Fitz podniósł na nią swoje spojrzenie z nad sterty papierzysk.

-Johnson bądź cicho albo zostawię cię po lekcjach-powiedział to dość mocno zachrypniętym, jak na męską intonację, trzydziestoletnim głosem. Zapewne od nadmiaru nikotyny. Lily od razu podniosła głowę do góry.

-Przepraszam, Panie Fitz. To się więcej nie powtórzy- blondynka uśmiechnęła się kokieteryjnie, ukazując śnieżnobiałe zęby. Starała się być przy tym uwodzicielska. Nic dziwnego, trzydziestoletni facet był bardzo przystojny jak na swój wiek i uzyskał wielką aprobatę ze strony płci pięknej. Zważając na jej poczynania, uzyskała akompaniament mojego cichutkiego chichotania, z obserwowania jej w roli głównej.

-No dobrze Johnson, odpuszczę ci tym razem. Możesz już przestać okazywać swój nadmiernie okazywany uśmiech- odparł znudzonym głosem, pan Fitz. Teraz to dopiero miałam ubaw po pachy. Niekontrolowane parsknięcie, głośnym śmiechem opuściło moje usta, na co ludzie z mojej klasy odwrócili się jak jeden mąż w moim kierunku, z Panem Fitz'em na czele.

-Elis. Masz coś do dodania?- powiedział to z głosem, od którego wszystkim dziewczyną w tej szkole miękną nogi, akcentując to mrugnięciem. Na mnie to nie działało, nawet nie chciałam jego zainteresowania moją osobą. Wolałabym, żeby zachowywał się wobec mnie tak, jak zachowuje się chociażby wobec Lily. Okey, jest trochę przystojny, ale to nie mój typ. Niebieskooki blondyn o wysportowanej budowie, ogromnej wiedzy dotyczących przemian materii i energii, z dżentelmeńskim zachowaniem na czele, potrafił nie jednokrotnie zakręcić w głowie, nie tylko części żeńskiej w naszym liceum, ale z pewnością i poza.

-Nie, Panie Fitz. Nie mam-wypowiedziałam te słowa już uspokojonym głosem, patrząc w jego ciemne jak na odcień niebieski oczy. Już otwierał usta by mi coś odpowiedzieć, ale uratował mnie dzwonek na długą przerwę. Wszyscy pośpiesznym tempem opuszczali salę, jednak ja i Lily byłyśmy wcześniej spakowane, więc opuściłyśmy tę piekielną klasę najszybciej, z wielką ulgą namalowaną na twarzy. Kierowałyśmy się na stołówkę szkolną. Obie z Lily jesteśmy w drugiej klasie liceum, która znajduje się w Bostonie, dokładniej mieści się w dzielnicy Downtown. Lily Johnson to moja najlepsza przyjaciółka od podstawówki. Wyciągnęła do mnie rękę, kiedy niezbyt rozgarnięta brunetka podająca się za moją 'przyjaciółkę', kopnęła mnie w dupę. Od tamtej chwili spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę. Jest dla mnie poniekąd jak siostra, zawdzięczam jej naprawdę dużo. Lily jest blondynką mojego wzrostu, ma około 173 cm wzrostu. Ma delikatnie opaloną cerę i zielono-szmaragdowe oczy. Jest po prostu prześliczna. Przeszłyśmy po schodach z drugiego piętra na parter, idąc ramię w ramię na stołówkę. Otworzyłyśmy równocześnie podwójne szklane drzwi, które ukazały nam lepszą perspektywę na wielką ilość okrągłych stolików z czerwonymi, plastykowymi krzesełkami do kompletu. Po prawej stronie jak zwykle znajdowało się stoisko, rozciągające się na około 4m długości, z przeróżnymi przekąskami, daniami i deserami. Całe pomieszczenie było przestronne i nowoczesne. Ruszyłyśmy po stojące z boku czerwone tace obok stoisk, wybierając to na co mamy ochotę. Prawie wszędzie jest utknięta odrobina koloru czerwieni, taaak.. nasz dyrektor ma bzika na punkcie tego koloru, dlatego wszędzie go wtyka. Podeszłyśmy do naszego stolika, Lily wzięła też tacę dla jak na razie nieobecnego Noah'a. Z nim zaczęłyśmy się przyjaźnić od pierwszej klasy liceum. Jest naprawdę najlepszym przyjacielem płci przeciwnej, jakiego mogłam sobie wyobrazić. Mogę mu powiedzieć wszystko zarówno jak Lily i jestem w 100% przekonana, że nie powie o tym swoim niezbyt rozgarniętym kolegom. Noah jest z równoległej klasy, jest zawsze uśmiechniętym brunetem o piwnych oczach, należy do drużyny footballu w naszej szkole i nie powiem, że nie, ale jest przystojny. Co by wyjaśniało, że niektóre laski po prostu strzelają piorunami w moim i Lily kierunku, kiedy idziemy wszyscy razem przez korytarz śmiejąc się z ich zachowania. Noah jest w 100% męski, jest hetero, ale woli nasze towarzystwo od kolegów, którzy nie mają innych tematów od tego 'który ma większego'. No proszę was.. to jest tak dziecinne, że aż żałosne. Spostrzegam za drzwiami postać Noah'a, otwierającego drzwi.

-Nasze młode mięsko dla cheerleaderek właśnie tu idzie -odparłam lekko się śmiejąc.

-Słyszałem to, zdradziecka dziewko -powiedział udając obrażonego.

-Stwierdzam fakty Noaś -udałam minkę zbitego pieska. Lily parsknęła śmiechem i zaszczebiotała w kierunku Noah'a.

-Noooaś.. wzięłam też dla ciebie jedzonko, twoje ulubione czekoladowe fondant -powiedziała to w taki sposób, jak zwróciła się dzisiaj do Pana Fitza, ale na Noah'a podziałało to od razu. Odwrócił się w jej stronę ze świecącymi oczami.

-Liluś wiesz jak ja cię kocham, moja ulubiona przyjaciółko!-mówił to z bananem na ustach, przytulając się na tyle mocno, że Lily wręcz się dusiła.

-Ej!-powiedziałam, lekko chichocząc, uderzając go w ramię.

-No co.. W ogóle o mnie nie dbasz Elis.. -powiedział to w taki sposób, że aż mi się go szkoda zrobiło przez chwilę. No właśnie 'przez chwilę'.

-Oj cicho już.. -urwałam. Wpatrując się w szklane drzwi przez, które weszło pięcioro ludzi, dwie dziewczyny i trzech chłopaków. Żadne z nich się nie uśmiechało, byli poważni, szli z uniesionymi głowami w kierunku stolika, który nie został jeszcze przez nikogo zajęty. Emanowało od nich poczucie wyższości. Jakby byli idealni w każdej możliwej rzeczy do wykonania. Zaśmiałam się na to w myślach. Usiedli przy stoliku, ale jeden z nich ruszył w kierunku stoiska z napojami. Był wysokim, ciemnym blondynem, z przesadnie wyrzeźbioną sylwetką. Wziął do ręki tacę, układając na niej 5 butelek wody i ruszył z niezwykłą gracją, jak na takiego goryla, do stolika. Jeden z nich wyczuł moje spojrzenie skierowane w ich kierunku i utrzymaliśmy przez dosłownie sekundy kontakt wzrokowy. Był to brunet o nie pasujących do niego oczach koloru ciemnej, zgniłej zieleni. Miał idealną sylwetkę, wyrzeźbioną ale nie przesadnie. Spuściłam wzrok na moją tacę.

-Kim oni są? Nigdy wcześniej ich tutaj nie widziałam -odparłam, kierując pytające spojrzenie na moich przyjaciół.

-To rodzinka Peterson -odparł Noah.


A więc zaczynamy! Gwiazdkujcie, komentujcie, dzielcie się swoją opinią Bąbelki!

Dezoska







SemenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz