Obi-Wan wstał, kiedy budzik jego telefonu poinformował go o godzinie siódmej. Dowlókł się do łazienki na miękkich nogach, w międzyczasie drapiąc Szarą plamę na przedramieniu. Łazienkowe lustro w kształcie owalu pokazało mu, jak bardzo był zmęczony; wielkie cienie pod oczami wyraźnie odznaczały się na jego bladej cerze, gdzieniegdzie upstrzonej Szarymi kropkami. Przemył twarz zimną wodą, desperacko ścierając nią pojedyncze kropki i syknął na widok Czarnego kleksa na szyi. Nie sądził, że pamiątka po bójce ze złodziejaszkiem przetrwa tak długo – przecież to było ponad dwa tygodnie temu! Westchnął ze zrezygnowaniem, gdy kolor nie bladł pod wpływem wody. Przynajmniej Leia będzie miała więcej tematów do narzekania.
Przygotowanie sobie kubka mocnej kawy i jajecznicy zajęło mu tylko parę minut, więc po kwadransie był już prawie gotowy. Wciągnął na siebie szarą koszulkę i czerwoną koszulę w kratę, a z dna szafy wygrzebał znoszone jeansy – co prawda sprane i nieco za ciasne, ale wciąż jego ulubione. A po drodze do wyjścia z sypialni musnął palcami zdjęcie Qui-Gona stojące na szafce nocnej, jak już to miał w zwyczaju.
Srebrnego Jeepa, który liczył sobie prawdopodobnie prawie tyle lat, co sam Obi-Wan (mężczyzna nie był tego pewien, pierwotnie wóz należał do Qui-Gona), postawił na parkingu za niewielką księgarnią. Wjeżdżało się na niego z wąskiej uliczki; Kenobi wciąż pamiętał, jak zabłądził w jego poszukiwaniu i wjechał jakiejś staruszce do ogrodu. Od progu księgarni powitał go znajomy zapach nowych książek i miętowej herbaty, którą zawsze parzyła sobie Leia, przy okazji zmuszając też jego do jej picia.
- Jestem – zawołał i przewrócił tabliczkę na drzwiach z napisu „Zamknięte" na „Otwarte".
- No nareszcie – spod lady wyrosła niewielka dziewczyna z ciemnymi włosami zaplecionymi w dwa dziwne warkocze okręcone po obu bokach głowy. W jednej dłoni dzierżyła różowy kubek, a w drugiej jakąś kieszonkową książkę.
- Dzisiaj się nie spóźniłem – zauważył ze śmiechem Obi-Wan i pozwolił Leii wyściskać się na powitanie, tym samym zgadzając się na dwa serdeczne Pomarańczowe kleksy na obu ramionach.
- Jeśli myślisz, że cię za to pochwalę, to grubo się mylisz – odparowała, wracając na swoje miejsce w miękkim fotelu w kącie. Obi-Wan w tym czasie sprawdził, czy kasa działa i włączył firmowego laptopa, a kiedy skończył, usiadł na drugim fotelu, tym nieco bardziej sztywnym – i wyjął z torby, którą miał ze sobą, paczkę chipsów z marchwi.
Sześć godzin później Obi-Wan właśnie pożegnał wyjątkowo upierdliwego klienta, którego obsługa zajęła mu blisko dwadzieścia minut. Czterdziestoletni jegomość z połyskującymi siwizną skroniami zażyczył sobie książkę z księżniczkami Disneya, ale żadna z propozycji Kenobiego go nie satysfakcjonowała, więc w końcu kupił tę z Kubusiem Puchatkiem i wyszedł z księgarni trzaskając drzwiami. Obi-Wan starał się nie zmiażdżyć kasy zaciskającymi się z gniewu rękami, kiedy dzwonek w progu znowu się odezwał.
Blondyn uniósł wzrok i utkwił go w wysokim młodym chłopaku z niesfornymi kręcącymi się jasnobrązowymi włosami. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę i wyzierającą spomiędzy jej połów białą koszulkę, a na nogach – lekko rozczłapane glany, które naniosły na posadzkę błoto.
- Szukam książki „Harry Potter i przeklęte dziecko" – rzucił bez powitania, kładąc ręce na ladzie. Obi-Wan uniósł brwi, ale bez słowa odwrócił się, odszukał wspomnianą książkę i położył między rękami chłopaka. Wbił cenę do kasy, uprzednio odczytując ją na głos, a kiedy chłopak wyciągał pieniądze z portfela, zerwał paragon i znów wbił wzrok w szatyna. Jego twarz była blada, gdzieniegdzie Obi-Wan mógł dostrzec wyblakłe plamy koloru Cytrynowego, oznaczającego zainteresowanie, i Orzechowej niechęci, co mocno ze sobą kontrastowało. Nieco hańbiącej Czerni wyłaniało się też spod kołnierza kurtki, a podwinięte rękawy odsłaniały Zielony, barwę radości, skutkiem czego mężczyzna po prostu nie mógł nazwać go Szarym człowiekiem, którym był on sam.
Chłopak wyłożył na ladę drobne, a Obi-Wan zgarnął je i zaczął przeliczać. Był w połowie, kiedy szatyn nagle się odezwał.
- Potrzebowałbym też jakiegoś komiksu, może z Marvela.
Obi-Wan nie był pewien, czy chłopak zapytał, czy stwierdził fakty, ale spojrzał na niego pytająco.
- Jakiegoś, to znaczy? – mruknął, siląc się na uprzejmy ton. Był zmęczony, a wielokrotne utarczki z niektórymi klientami wyczerpały limit jego cierpliwości. W dodatku Leia wyszła do piekarni prawie godzinę temu i dotąd nie wróciła. Kenobi nie miał wątpliwości, że kręciła z tym nadętym piekarzem, który za każdym razem musiał coś mu wytknąć.
- Dla kuzyna. Nie cierpi Iron Mana i Batmana, więc nic z tych rzeczy – poinformował go chłopak, po czym uśmiechnął się delikatnie i jego twarz od razu wydała się bardziej przyjazna i... przystojna. Blondynowi ten uśmiech nie pasował do jego ubioru i zachowania, ale automatycznie go odwzajemnił, na co szatyn jeszcze bardziej się rozpromienił.
- No więc – zaczął nieco tym podbudowany Kenobi, wychodząc zza lady. – Nie wiesz, czy ten kuzyn już ma jakieś komiksy? Bo jeśli nie, to mogę polecić Kapitana Amerykę albo Spider-Mana.
- Nie sądzę – odparł, podążając za nim ku długim regałom z komiksami. Obi-Wan przez chwilę błądził wzrokiem po najwyższych półkach, aż w końcu stanął na palcach i wyciągnął dwa komiksy za jednym razem.
- Tu masz dwie pierwsze części Kapitana – podał chłopakowi i znowu odwrócił się do regałów; tym razem wyjął dwa zeszyty z dolnych rzędów. – A tutaj Spider-Mana.
Szatyn zlustrował wzrokiem książki trzymane przez Obi-Wana, a potem te, które sam miał w rękach.
- To który z nich? – zapytał cicho. Blondyn pomyślał, że pyta sam siebie, ale wtedy chłopak wbił w niego spojrzenie przenikliwie niebieskich tęczówek.
- Em... Nie ocenię obiektywnie, bo Steve Rogers – to jest, Kapitan Ameryka – od zawsze był moją ulubioną postacią – wzruszył ramionami, zerkając na nowych klientów, gdy zadzwonił dzwonek w drzwiach. Do księgarni weszła młoda kobieta z dziewczynką, a Obi-Wan na powrót zwrócił całą uwagę na szatyna.
- Czyli Kapitan – pokiwał głową.
- No to Kapitan – zgodził się Kenobi, odłożył egzemplarze Spider-Mana na półkę i wrócił za ladę. Przelotnie uśmiechnął się do kobiety z dzieckiem, a kiedy chłopak stanął po drugiej stronie blatu, wydrukował kolejny paragon. Tym razem szatyn nie położył pieniędzy na ladzie, a czekał z podniesioną ręką, więc Obi-Wan siłą rzeczy musiał unieść swoją i odebrać nią zapłatę.
W chwili zetknięcia się ich dłoni na skórze obydwu pojawiły się Cytrynowe kleksy i obaj prawie równocześnie się zarumienili. Obi-Wan odchrząknął, spuszczając głowę w celu znalezienia reszty.
- Do zobaczenia – wydukał w tym czasie chłopak, pospiesznie chowając książki do popielatego plecaka. Blondyn uniósł wzrok w ostatniej chwili; zdążył zobaczyć jeszcze ciepły, nieco wstydliwy uśmiech nastolatka, zanim ten prawie wybiegł ze sklepu.
CZYTASZ
Day In Day Out || Obikin PL
Fiksi PenggemarChoć minął rok od śmierci Qui-Gona, Obi-Wan nadal cierpi. Prześladują go koszmary, jego życie traci Kolory, a on sam coraz rzadziej się uśmiecha. To wszystko odmienia pewien nastolatek, buntownik o imieniu Anakin, dla którego księgarnia i książki są...